niedziela, 28 września 2014

Rozdział 8: Domknięte Rozdziały.

Rozdział bardzo sentymentalny, mało akcji, dużo skrajnych uczuć. Niestety, musiałam tu taki jeden wstawić, mam nadzieję, że to was nie zniechęci do dalszego czytania (i mam nadzieję, że również  do komentowania), bo kolejny będzie już lepszy. Niemniej jednak jestem z niego wyjątkowo zadowolona, choć w sumie nic nowego nie wnosi. Tak czy siak zapraszam do czytania i KOMENTOWANIA!!!




To był najdłuższy, najintensywniejszy tydzień w życiu Eleny. Nie zdołała się jescze we wszystko wdrożyć i oswoić z firmą a już pracowała na pełnych obrotach, z utęksnieniem wyczekując weekendu. Palce bolały ją od wystukiwania na klawiaturze służbowego komputera skomplikowanych kombinacji liczb i komend, nabawiła się chrypki przez wielogodzinne negocjacje przez telefon, na stopach pojawiły się odciski od biegania w szpilkach w tę i z powrotem przez całe dnie... Jednym słowem nie mogłą się już doczekać premiery kolekcji.
A wszystko przez te wciąż piętrzące się problemy. Na początku dotyczyły jedynie importu materiałów na czas, ale potem wyszła kwestia pomyłki przy kopiowaniu pierwowzorów kreacji, powstałych w pracowni Klausa. I tak mieli kolejne dwa tygodnie w plecy i tylko siedem dni, aby wszystko naprawić. Telefony się urywały, cała firma stała na głowie, pracując od rana do wieczora. Elena już niemal zapomniała, jak wyglądają jej przyjaciele, których widywała teraz zazwyczaj późną nocą lub co dwa, trzy dni. Wyłączyła też telefon, by Jenna, Alarick czy Jeremy z Margarett nie zakłócali jej czasu w dzień. Dopiero po dwudziestej drugiej oddzwaniała, uspokajając nerwy najbliższych.
Były jednak pozytywne strony tej sytuacji. Dużo nauczyła się w tym czasie, robiła to co kochała a każdą załatwioną sprawę traktowała jak osobisty sukces, który napełniał ją dumą i satysfakcją. Od zawsze ruch, działanie i wysiłek nadawały jej życiu sens, były motorem do rozwoju i pracy. To bezczynność ją zabijała a tu czuła się potrzebna i mimo tego zgiełku i bieganiny naprawdę spełniona. W dodatku już oficjalnie mogłą nazwać Pheobe i Bonnie swoimi przyjaciółkami. Codziennie się widywały i od samego początku złapały wspólny język. Mimo, że Bonnie i Pheobe pracowały w tej frimie już od pół roku przed poznaniem Eleny zamieniały ze sobą może ze dwa, trzy zdania. Teraz każdego dnia w porze lunchu zasiadały przy stoliku w bufecie, swobodnie rozmawiając o swoich prywatnych sprawach, problemach, planach, marzeniach.
Pheobe miała dwadzieścia jeden lat i pochodziła z Broklynu. Pracowała, żeby zarobić na wymarzone studia w Bostonie.
Bonnie była  dwudziesto trzy letnią studentką zarządzania. Pracę recepcjonistki załatwił jej ojciec, słynny dziennikarz modowy. Nie było to spełnieniem jej marzeń, jednak pozwoliło się utrzymać i oszczędzić pieniądze na o wiele bardziej szczytny cel. Mulatka miała w sobie pokłady wrażliwości i swoisty instynkt macierzyński, który sprawiał, że od pierwszej chwili stała się nie tylko wierną powierniczką, ale również swego rodzaju patronką, aniołem stróżem Eleny i Pheobe. W przyszłości pragnęła  założyć właśną fundację pomocy potrzebującym- chorym, ubogim, cierpiącym. Czuła, że to jej powołanie, życiowa misja i wierzyła, że kiedyś uda jej się to osiągnąć. Elenę naprawdę zadziwiała jej dojrzałość i stoicki spokój, które dawały jej przynajmniej złudne poczucie bezpieczeństwa.
- Elena, nad czym się tak zastanawiasz?- mulatka pstryknęła jej palcami tuż przed oczami, wybudzając ją z chwilowego transu, w który wpadła.Dziewczyna zamrugała półprzytomnie, roglądając się po powoli pustoszejącym bufecie. Przerwa na lunch dobiegała końca i wszyscy wracali do swoich obowiązków a ona nawet nie tknęła kawy, za którą przecież zapłaciła te cztery dolary. Pheobe i Bonnie nie kryły ciekawości i odrobiny niepokoju. Elena westchnęła.
- Wiecie, ostatnio jestem wykończona, nawet nie mam czasu porządnie się wyspać- powiedziała, uśmiechając się delikatnie- ale to takie przyjemne zmęczenie. To niesamowite patrzeć, jak coś rodzi się na twoich oczach. Niesamowitym jest przyczynić się do tego, rozwiązywać skomplikowane problemy i widzieć realne efekty. Jestem częścią tego wszystkiego, jestem elementem niezbędnym w tej układance. To ekscytujące.
- I o tym tak intensywnie myślałaś, tak?- Pheobe kpiąco uniosła brew. Elena spojrzała na nią pobłażliwie.
- Oczywiście, że nie- odparła z rozbawieniem- myślałam o tym, jak ta kolekcja wpłynie na moją dalszą karierę. I o tym, że za trzy tygodnie zaczynam studia. I o tym, że Caroline zabije mnie, gdy się dowie, że będę studiować zaocznie. I o tym, że tak bardzo bym chciała, żeby wszystko się ułożyło i żeby wszystkie nasze wysiłki się opłaciły.
- Opłacą się, zobaczysz- zapewniła ją Pheobe z uśmiechem- to będzie najlepsza kolekcja w dziejach tej firmy.
- A nawet jeśli nie, to na pewno nie ostatnia- dodała Bonnie- i...
- Tu nie chodzi tylko o tę kolekcje. Tu chodzi o całokształt, o moją...
Urwała gwałtownie, z przerażeniem nabierając powietrza do płuc. Prawie się wygadała, prawie przyznała się do pokrewieństwa z Mikealsonami a przecież dobrze wiedziała, że nikt nie mógł się o tym dowiedzieć. Przyjaciółki zmierzyły ją podejrzliwymi, naglącymi spojrzeniami, ale w tym momencie do bufetu wkroczył Elijah i ich uwaga skupiła się na współwłaścicielu S&T Fashion.
Elijah Mikealson ubrany był jak zwykle w nienaganny szary garnitur. Szedł powoli, bystrym spojrzeniem szarych oczu lustrując twarze współpracowników. Na dłużej zatrzymał się na Elenie, ale na szczęście jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, jakby została wykuta z kamienia. Skinął jej oficjalnie głową w geście powitania i podszedł do lady, do której, potykając się, natychmiast podbiegła Pheobe. Cała czerwona na twarzy przepraszała go serdecznie za swoją chwilową nieobecność na stanowisku pracy, ale ten zbył jej tłumaczenia zdecydowanym ruchem dłoni i oficjalnym tonem, jakim zapewne zwracał się do kontrahentów, zamówił filiżankę czarnej kawy bez cukru i rogalik z dżemem. Pheobe natychmiast rzuciła się do ekspresu, nerwowo naciskając odpowiednie przyciski. Po chwili w całym bufecie można było wyczuć charakterystyczny zapach świeżoparzonej kawy.
Potencjalny obserwator mógłby pomyśleć, że panna Tonkin zwyczajnie boi się swojego szefa. Jednak Elena widziała ten błysk w jej oczach, gdy patrzyła na starannie ułożone brązowe włosy Elijah, na jego schludny strój, opinający idealnie zarysowane mięśnie ramion i brzucha, na oczy, przypominające lodowiec górski i zmysłowe, zaciśnięte  wargi, sprawiające wrażenie wykutych w skale. Jej dłonie drżały, gdy podawała mu jego zamówienie a gdy otrzymała zapłatę spuściła głowę rumieniąc się lekko, jakby właśnie usłyszała coś nieprzyzwoitego, co wbrew niej samej bardzo jej się spodobało. Elijah odszedł, jakby zupełnie niczego nie zauważył a Elena wciąż przyglądała się rumianej twarzy Pheobe i tym zamyślonym, rozmarzonym oczom. Tak mogła się zachowywać jedynie zakochana kobieta, a panna Gilbert obiecała sobie solennie, że przy najbliżeszej okazji weźmie ją na spytki i nie odpuści, dopóki przyjaciółka nie przyzna się do wszystkiego.

****


 Po raz kolejny Caroline spacerowała alejkami Central Parku, próbując oczyścić umysł z niepotrzebnych, bolesnych myśli. Minął tydzień odkąd widziała się z Klausem a ona została sama ze swoimi wyrzutami sumienia, które z każdym dniem nasilały się coraz bardziej. Od Eleny wiedziała, jakie mieli w pracy urwanie głowy, ale czy naprawdę w ciągu tych siedmiu dni nie mógł zadzwonić ani razu, albo chociaż napisać esemesa? Czy to było tak wiele? 
Jakiś złośliwy głosik z tyłu jej głowy wciąż powtarzał, że przecież sobie na to zasłużyła. Nie dość, że znali się naprawdę krótko to jeszcze potraktowała go przedmiotowo i okrutnie. Niby czego się spodziewała? 
Ale gdyby chociaż zadzwonił wszystko byłoby inaczej. Wiedziałaby, że ma jakąś szansę, żeby naprawić ich relacje, że może jednak nie obraził się tak do końca. Tymczasem jej telefon milczał a ona nie miała odwagi, żeby wykonać pierwszy krok. Nie rozumiała, czemu aż tak się tym przejmuje. Czy to zwyczajna ludzka przyzwoitość, czy może coś więcej, ale nie chciała się nad tym zastanawiać. Na domiar złego robiła teraz wszystko, aby uniknąć Tylera i jego lubej. Szerokim łukiem omijała miejsca, w których mogłaby ich spotkać: wesołe miasteczko, restauracje, całodobowe kluby, zoo, metro, centra handlowe. To sprawiło, że większość czasu spędzała albo w domu z Mattem, lub tu, na swojej ulubionej ławce w Central Parku zastanawiając się, czy naprawdę jest taką okropną osobą, za którą w tej chwili się uważała.
To wszystko było ponad jej siły. 
- Wiedziałam, że cię tu zastanę- melodyjny kobiecy głos wyrwał ją z zamyślenia. Gwałtownie poderwała głowę i ujrzała uśmiechniętą Lexi, która niepewnie przysiadła na drugim skraju ławki- od rana szczęście mi dziś sprzyja. 
Widok kobiety, z którą zdradził cię twój chłopak to przeżycie niezapomniane, nieważne ile czasu upłynie, zwłaszcza, jeśli tą kobietą jest twoja dawna przyjaciółka. Caroline spuściła głowę, wbijając wzrok w swoje splecione na kolanach dłonie. 
- Mam rozumieć, że mnie szukałaś?- upewniła się, głośno przełykając ślinę. Bóg jeden wie, ile wysiłku wkładała w panowanie nad każdym słowem, gestem, spojrzeniem. Wiedziała jednak, że nadejdzie moment, gdy będą musiały otwarcie i szczerze porozmawiać, domknąć tę sprawę raz na zawsze pozwalając krwawiącym ranom wreszcie się zabliźnić. Dlaczego ten moment nie miałby nadejść w tej chwili? 
- Tak naprawdę to tak i nie- odparła blondynka, a gdy Caroline posłała jej zdezorientowane spojrzenie westchnęła ciężko- chciałam z tobą porozmawiać, ale jednocześnie bardzo się tego bałam. Nie wiedziałam jak zareagujesz- wyjaśniła cicho. 
- A jak twoim zdaniem powinnam zareagować?- spytała Caro z ironią. Lexi jednak nie dała się wyprowadzić z równowagi. Obdarzyła dziewczynę ciepłym uśmiechem. 
- Na pewno gorzej niż teraz- mruknęła i obie zachichotały- Caroline, ja... 
- Nic nie mów, rozumiem- panna Forbes posłała jej jedno, smutne, przeciągłe spojrzenie nim w jej oczach stanęły łzy- nie chcę ani twoich tłumaczeń, ani twoich przeprosin. To już niczego nie zmieni, czasu się nie cofnie, bólu nie zmniejszy a uczuć nie ugasi. Gniew już minął, naprawdę. Nie jestem zła na żadne z was. I przez wzgląd na naszą dawną przjaźń, na Elenę i Matta, na wszystkie te lata, które razem z nimi i Tylerem spędziliśmy życzę wam wszystkiego najlepszego. Chcę, żebyście byli szczęśliwi.
- Brzmi jak pożegnanie- wyszeptała Lexi a po jej policzkach stoczyły się pierwsze łzy- naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Nie chciałam wszystkiego zniszczyć. Nie chciałam cię zranić, nie chciałam, żeby Ty tracił najlepszych przyjaciół- jedyną rodzinę, jaka mu na tym świecie pozostała. Nie chciałam tracić zaufania Eleny, która po tym wszystkim zapewne nie chce mnie znać. I wreszczcie zrozumiałam, że to wszystko nie było tego warte.
Caroline zmarszczyła brwi, spoglądając na nią zdziwiona. 
- Co masz na myśli?- spytała. Lexi uśmiechnęła się łagodnie. 
- Zerwałam z Tylerem- wyznała i nie wyglądała przy tym na specjalnie zasmuconą. Caroline gwałtownie nabrała powietrza do płuc, niewiele z tego wszystkiego rozumiejąc. 
- Jak... Kiedy... Dlaczego?- wyksztusiła oszołomiona. Właściwie sama nie wiedziała, co teraz czuje. Satysfakcję? Smutek? Radość? Współczucie? Te emocje kumulowały się w niej, walcząc o dominację, jednak gdzieś na dnie jej serca pojawiło się coś nowego, jakieś bardzo pozytywne uczucie, którego nie była w stanie jeszcze zidentyfikować. 
- W zeszłym tygodniu po naszej feralnej randce- odparła Lexi- jeszcze raz muszę cię za to przeprosić. Nie chciałam, żeby tak to wyszło. Ty zachował się jak egoistyczna, szowinistyczna świnia. Był zazdrosny o ciebie, jakbyś była jego osobistą zabaweczką, którą odkładał na półkę, gdy mu się znudziła a którą nikt inny nie mógł się bawić. Kocham go, ale on jeszcze nie dorósł do tego uczucia. Nie mogę pozwolić, żeby mnie ograniczał. Nie mogę być z kimś, kto się w ten sposób zachowuje, za wiele mnie to kosztuje. 
- I co teraz zamierzasz?- zaciekawiła się Caroline, uśmiechając się szeroko. Nie mogła powstrzymać tego naturalnego odruchu, ale Lexi nie miała jej tego za złe. Sama wyglądała, jakby pozbyła się jakiegoś ogromnego ciężaru z piersi. 
- Może Elena wspominała ci kiedyś, że moją największą pasją jest fotografia? No więc dostałam propozycję pracy w Mediolanie jako stały fotograf jednego z najlepszych domów mody na świecie.- Lexi wyglądała na podekscytowaną i w tej chwili Caroline  naprawdę cieszyła się jej szczęściem. To wtedy zrozumiała, że już jej wybaczyła, że ten rozdział swojego życia miała już całkowicie za sobą. Pod wpływem impulsu przysunęła się do Lexi i uścisnęła jej drżącą z nerwów dłoń.
- To wspaniale- powiedziała szczerze- mam nadzieję, że będziesz tam szczęśliwa. Spełnisz swoje marzenia i spotkasz kogoś, kto będzie cię kochał i wspierał, kogoś, kto na ciebie zasługuje. Jestem tego pewna. 
- Dziękuję- szepnęła wzruszona dziewczyna- a ja mam nadzieję, że dogadasz się z Klausem. To wspaniały facet i wiem, wierzę, że stworzycie szczęśliwy związek.
Caroline zarumieniła się na te słowa i spuściła głowę z zażenowaniem.

"Jak szczerość to szczerość"- pomyślała z rezygnacją.

- No bo tak naprawdę to ja i Klaus... my...
- Nie jesteście parą?- podpowiedziała Lexi a Caro spojrzała na nią z mieszaniną strachu i niedowierzania.- domyśliłam się, gdy uciekł w popłochu po waszym pocałunku.
- Był na mnie zły- westchnęła Caroline, poprawiając opadające na oczy loki- nadal jest- dodała ciszej. Lexi obdarzyła ją pokrzepiającym uśmiechem.
- Przejdzie mu- powiedziała z niezachwianą pewnością- w końcu mu zależy.
Panna Forbes spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Nie byłabym taka pewna. Znamy się zaledwie dwa tygodnie i...
- I jemu się wydaje, że wykorzystałaś go do wywołania zazdrości w Tylerze- dokończyła za nią Lex. Caroline skwapliwie pokiwała głową.
- Udało ci się to- przyznała była dziewczyna Lockwooda ze śmiechem- cały aż się skręcał, widziałam to. A przy okazji zrozumiałaś, że na tym świecie są faceci bardziej warci twojej uwagi niż Ty i że on już w ogóle się nie liczy.
- Sama nie wiem...
- Oczywiście, że wiesz. Pogadasz z nim i wszystko sobie wyjaśnicie. Będzie dobrze.
Caroline uśmiechnęła się do niej i  powoli wstała z ławki z zamiarem powrotu do domu. Jednak słowa Lexi zatrzymały ją w miejscu.
- Wyjeżdżam w niedzielę i chciałabym zostawić po sobie coś dobrego, domknąć wszystkie sprawy. Myślisz, że dałabyś radę spotkać się ze mną w sobotę i przyprowadzić Elenę? Stęskniłam się za nią i wiem, że Tyler też... Tak samo jak za Mattem... Chciałabym, żeby odzyskał to, co przeze mnie stracił. 
Caroline przygryzła dolną wargę, analizując w myślach wszystkie za i przeciw. Bała się tego spotkania, bała się reakcji swojej i Eleny, która zapewne gotowa byłaby rozszarpać Lockwooda za to, co jej zrobił. Matt zresztą pewnie by jej przy tym pomógł, w końcu to oni widzieli, jakie zniszczenia dokonała w niej zdrada Tylera i to oni ją wspierali, pocieszali, pomogli się podnieść po tej sromotnej klęsce. Blondynka powoli spojrzała na rozmówczynię, próbując nie okazywać emocji.
- To chyba nie jest dobry pomysł- oznajmiła w końcu- przykro mi.
- Caroline- Lexi podeszła do niej i ku jej zaskoczeniu delikatnie, jakby niepewnie objęła ją- tylko gdy stawisz czoło problemom możesz się z nimi uporać- szepnęła zagadkowo i wbiła wyczekujące spojrzenie w jej zagubione oczy. Caroline z wahaniem pokiwała głową.

****

- Stary- westchnął Enzo, spoglądając na przyjaciela, który jak gdyby nigdy nic analizował kolejne dokumenty i rozliczenia.- co ty wyprawiasz?
- W tej chwili pracuję- odparł poirytowany już nieco Damon- czyli dokładnie odwrotnie niż ty. Rebekah jest jaka jest, ale w jedynym ma rację: czasem naprawdę zastanawiam się, za co ci płacimy. 
- Auć- Enzo skrzywił się, udając że słowa Salvatore'a sprawiły mu fizyczny ból, ale za chwilę znów uśmiechnął się szeroko- spokojnie, twoja sekretareczka już większość twoich spraw pozałatwiała. Sam słyszałem. 
- Po pierwsze to nie jest moja sekretarka, tylko osobista asystentka- sprostował Damon z ciężkim westchnieniem- a po drugie pracujemy razem, więc podzieliłem nasze obowiązki na pół. To, że ona swoje wykonała nie oznacza, że ja również. 
- Coś ty taki dzisiaj drażliwy?- Marshall zmarszczył brwi, zdziwiony postawą zwykle wyluzowanego i tryskającego humorem kumpla- chciałem cię tylko zapytać jak tam kwestia naszego zakładu, nic więcej. 
- Nie mam na to czasu- prychnął Salvatore- wszystko po kolei się sypie... 
- Przecież udało nam się załatwić te materiały na czas. W szwalni już wznowili produkcję- zauważył Enzo.
- Tak, ale nasz budżet bardzo na tym ucierpiał- odparł Damon- Elijah próbuje rozplanować to tak, żeby pieniędzy nam nie zabrakło, ale to nie takie proste. W dodatku w szwalni popełnili błąd, mamy opóźnienie. Musimy jakoś przetrzymać do rozpoczęcia sprzedaży, potem będzie już z górki.
- Daj spokój, to idealna okazja, żeby poderwać pannę niedostępną- Enzo nie dawał za wygraną- wspólna praca po nocach, spojrzenia, dotyk i wreszcie...
- Przypomnij mi, który z nas dwóch w życiu poderwał więcej kobiet?- Damon przerwał mu ten pasjonujący wywód, komicznie unosząc brwi- komu jeszcze żadna się nie oparła?
- Tobie- odpowiedział Enzo z przebiegłym uśmiechem. Już wiedział, do czego Salvatore dążył. 
- Więc stul pysk i czekaj na efekty. Mam pięć i pół miesiąca, żeby ją posiąść- warknął z miną generała, szykującego się na wojnę. 
- Ja myślę, inaczej wisisz mi butelkę burbonu- Enzo wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu. 
- Niedoczekanie twoje- prychnął Damon z rozbawieniem, po czym znów westchnął ciężko.
- No wyduś to z siebie- Ezno wywrócił oczami- przecież widzę, że coś cię trapi...
 Istotnie jego myśli zaprzątała kwestia o wiele poważniejsza niż jedna mała kolekcja. Elena, kobieta z tajemnicą, mogącą na zawsze odmienić losy firmy. Ale przecież nie mógł powiedzieć o tym przyjacielowi.
- Chodzi o zarząd- wyznał Salvatore po chwili uporczywej ciszy-mimo mojego decydującego głosu prezesa i tak Mikealsonowie podejmują najważniejsze wspólne decyzje, działając większością głosów, a zwykle są zgodni. Z ich strony jest pięć osób: Andrew, Rebekah, Elijah, Klaus, Kol. Z naszej tylko ja, ojciec, wujek Zack i matka. W dodatku mają asa w rękawie, który całkowicie może nas zdyskredytować.
- Co masz na myśli?- Enzo zmarszczył brwi, nie bardzo rozumiejąc o czym bredzi jego kumpel. Damon tymczasem sprawiał wrażenie, jakby sam nie wierzył w to, co zamierzał powiedzieć. 
- Potrzebujemy kogoś piątego dla równowagi. Kogoś, kto będzie działał dla dobra firmy, kogoś, komu by na tym interesie zależało. 
- To znaczy...
- Zamierzam sprowadzić tu mojego brata.

****
Wciąż martwiła się zbliżającą premierą nowej kolekcji, jakby nie było to przecież chodziło o jej rodzinną firmę, jednak nie  mogła przecież po raz kolejny zostać po godzinach, bo chyba by oszalała.
- Przyszłaś- głos Tylera wyrwał ją z zamyślenia. Elena spojrzała na niego niepewnie. Od tak dawna go nie widziała, że teraz brunet stojący tuż obok wydawał jej się surrealistyczny, jakby utkany z sennych nici. Elena głośno przełknęła ślinę i nie zareagowała w żaden sposób, gdy chłopak, dawniej jej najlepszy przyjaciel, spróbował ją przytulić. Ten westchnął z rezygnacją i usiadł po drugiej stronie dwuosobowego stolika, który zajęła. Wbił w nią wyczekujące spojrzenie a mięśnie szczęki zaciskał nerwowo. Wyraźnie się denerwował. 
- Zadzwoniłam, bo chyba czas najwyższy wyjaśnić sobie pewne sprawy. Nie podoba mi się to, w jaki sposób traktujesz Caroline- brunetka od razu przeszłą do rzeczy, wpatrując się w niego z naganą w czekoladowych oczach- nie uważasz, że dość przez ciebie wycierpiała?
Tyler spuścił wzrok, głośno przełykając ślinę. 
- Posłuchaj, ja...
- Nie, to ty posłuchaj- Elena była stanowcza, nie dała się zwieść jego minie zbitego psa i smutkowi, którego dopatrzyła się w jego ciemnych oczach- ty tylko zrobiłeś swoje- bzyknąłeś moją przyjaciółkę, zaspokoiłeś seksualne potrzeby. Ale to my, ja i Matt, musieliśmy posprzątąć po tobie bałagan, jaki zostawiłeś w sercu  i głowie Caro. To my przez ten cały czas stopniowo pomagaliśmy jej znów stanąć na nogi. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się przez ciebie zmieniła. Jak bardzo ją zraniłeś, zawiodłeś. A gdy już wszystko wróciło do normy pojawiłeś się i znów zacząłeś ją dręczyć. 
- Elena, ja naprawdę...
- Daj spokój- przerwała mu dziewczyna gwałtownie zrywając się z miejsca- myślisz, że cię nie znam? Zrobiłeś to z premedytacją. A ja naprawdę nie pozwolę, żebyś postępował w ten sposób. Jeśli dowiem się, że poraz kolejny zakpiłeś z jej uczuć znajdę cię chociażby na końcu świata i wykastruję.
- Elena!- Tyler również wstał, ignorując to, że zapewne robili z siebie widowisko- właśnie chciałem was wszystkich przeprosić, ale nie dałaś mi dojść do głosu. Wiem, że źle robiłem i wiem, jaki byłem głupi. Ale jesteśmy przyjaciółmi i kocham was. Dla mnie to jasne, że to się nigdy nie zmieni.Jesteś dla mnie jak siostra, Matt jak brat a Caroline... Nigdy sobie nie wybaczę, że pociąg fizyczny i chwilowy kaprys pomyliłem z miłością i przez to straciłem coś tak cennego... Pamiętasz naszą przysięgę? "Przyjaźń zawsze i na zawsze".
Elena wpatrywała się w jego oczy intesywnie, jakby próbowała się tam dopatrzyć szczerości. W jej własnych zgromadziły się łzy. 
- Zawsze byłeś dla mnie jak brat- powiedziała łąmiącym się głosem- ale nie mogę tak zranić Caroline i nie pozwolę, żebyś ty po raz kolejny ją zranił. Tęsknię za tym Tylerem, który ciągał mnie za włosy i zjadał wszystkie kanapki. Za tym, który zrzucał mnie z kucyka i uczył gry na gitarze. Ale ty się zmieniłeś. I ja, ani Matt nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego- po tych słowach odeszła, zostawiła go samego. Dopiero wtedy pozwolił emocjom opaść i w jego oczach błysnęły łzy. Zrozumiał, że w ciągu sekundy stracił wszystko. Nie miał już nikogo na tym świecie, został sam ze swoim pustym życie i okropnym poczuciem osamotnienia. Elena bardzo dobitnie mu uświadomiła, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek względy z ich strony i że swoim zachowaniem zranił wszystkich, nie tylko uroczą blondyneczkę, którą przecież wciąż ogromnie kochał. Nie pozostało mu nic innego jak dac im wszystkim święty spokój i usunąć się w cień pozwalając, aby ich rany się zabliźniły.

czwartek, 25 września 2014

Rozdział 7. Pierwsze rysy...

Miał być wcześniej i dłuższy, ale po pierwsze zabrakło mi czasu a po drugie część treści, która miała się tu znaleźć umieszczę w kolejnym rozdziale, tak będzie rozsądniej xD
Wiem, że część z was może być zawiedziona długością i jakością rozdziału, ale z góry obiecuję poprawę i liczę na szczere opinie, które mi w tym pomogą.
Rozdział dedykuję Bella Trix, która jako jedyna komentuje na bieżąco i wspiera mnie w tej mojej twórczości. Dziękuję kochana, gdyby nie ty już dawno dałabym sobie spokój z tym opowiadaniem :****




Ten dzień, dzień w którym podpisała umowę i została przyjęta na studia był przełomowy nie tylko ze względu na perspektywę stałych dochodów i rozwoju a nawet nie dlatego, że powierzyła swojemu wiarołomnemu szefowi swój największy sekret.
To tego dnia, po przyjściu do domu jak co wieczór sięgnęła po pamiętnik a tam, po raz pierwszy pozytywnie, napisała o Damonie Salvatore.

"Nie jest taki zły, co więcej potrafi być naprawdę sympatyczny i uroczy. Jeszcze nie wiem, co się za tym kryje, ale wydaje mi się, że w trakcie naszej wspólnej pracy nie raz się o tym przekonam. 
Powierzyłam mu swoją tajemnicę. Co prawda nie miałam wyboru, ale jeśli się wygada to wszystko będzie jasne. Narazie żadne z nas nie chce wojny. Musimy współpracować, jeśli chcemy cokolwiek osiągnąć. On wprowadza mnie w tajniki swojego zawodu i służy doświadczeniem a ja go wspieram swoją wiedzą i umiejętnościami. Podpisałam tę cholerną umowę, więc musimy działać wspólnie. Gdy jedno pójdzie na dno, pociągnie drugie za sobą. A ja, szczerze mówiąc, wolę bujać w obłokach niż zbierać się z ziemi."


****

 Jeszcze wczoraj Caroline cieszyła się na myśl o podwójnej randce, ale teraz denerwowała się coraz bardziej. Bała się konfrontacji  z Tylerem, bała się tego, co jeszcze może się wydarzyć. A najbardziej obawiała się, że Lexi i jej przygłupi chłopak zrobią lub powiedzą coś, co zdemaskuje jej misterna intrygę.
Klaus, z którym szła pod rękę jakby instynktownie wyczuwał jej obawy, bo zerkał na nią podejrzliwie i niepewnie. Posyłała mu wtedy nieśmiały uśmiech, ciesząc się w duchu, że nie potrafi przejrzeć jej myśli i poznać prawdziwego powodu jej zmartwień. Nie mógł wiedzieć, że miała wyrzuty sumienia, bo uczciwie rzecz ujmując go wykorzystywała. Zdecydowała się na randkę ze świetnym mężczyzną, żeby zrobić na złość byłemu chłopakowi. Kto normalny w ten sposób postępuje?
Oczywiście znała odpowiedź na to pytanie, choć za nic w świecie nie chciała tego przyznać. Jak miałaby przyjąć do świadomości, że wciąż kocha Tylera, mimo tego wszystkiego co się stało? Zranił ją, oszukał, wykorzystał, zdradził, a ona wciąż nie umiała o nim zapomnieć. Wciąż cierpiała, widząc go z inną kobietą. Wciąż tęskniła za jego głosem, za jego pocałunkami, dotykiem...
- Caroline?- łagodny głos Klausa wybudził ją z zamyślenia. Dopiero teraz zorientowała się, że właśnie wkroczyli do restauracji, w której miała odegrać najważniejsze przedstawienie w swoim całym dotychczasowym życiu i z nerwów zaczęły drżeć jej dłonie. W jej głowie była tylko jedna myśl- nie zbłaźnić się, udowodnić mu, dopiec. Przywołała na twarz promienny uśmiech, swoją dzisiejszą maskę.
Lexi i Tyler już na nich czekali. Wybrali stolik pod oknem, oddalony od wścibskich gapiów, ukryty w cieniu. Przytłumione światło wiszącej na ścianie lampy dawało romantyczny efekt, ale nawet stąd Caroline dostrzegła ich szerokie uśmiechy. Wzięła głęboki wdech i razem z Klausem podeszła do dawnych przyjaciół.
 Oczy Tylera rozbłysły na widok panny Forbes w koktajlowej sukience przed kolano, eksponującej jej wszystkie atuty- zaokrąglone biodra, idealne piersi i smukłe nogi, których pozazdrościć mogłaby jej niejedna modelka. Już zdążył zapomnieć, jaka potrafiła być olśniewająca i piękna a gdy uświadomił sobie, że to cudo już nigdy nie będzie należeć do niego coś, jakiś głęboko ukryty zarys dawnego uczucia, sprawiło mu ból, niczym ukłucie zakorzenionej drzazgi, dającej o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie. Mina natychmiast mu zrzędła na widok towarzysza byłej dziewczyny.
Blondynka w myslach zatarłą ręce z uciechy. Dokładnie o to chodziło, jej plan póki co zdawał egzamin w stu procentach. Nieświadomie posłała Lexi pogardliwy uśmiech, gdy Klaus witał się z nią pocałunkiem w dłoń a potem cała czwórka złożyła zamówienia u nad wyraz uprzejmego kelnera. I wtedy zapadła głucha cisza.
Napięcie między nimi możnaby było ciąć nożem. Lexi wbiła błagalne w Caroline, która spuściła wzrok na swoje dłonie, splecione na stole, nerwowo bawiąc się przy tym złotą bransoletką z zawieszką w kształcie serca, którą dostała od Tylera na osiemnaste urodziny. Mimo wszystko nie byłą w stanie jej wyrzucić, pozbyć się jedynego istniejącego dowodu tego, co ich niegdyś łączyło. Po bolesnym rozstaniu w przepływie złości podarła ich wszystkie wpólne zdjęcia z wyjątkiem tych z Mattem i Eleną, usunęła nagrania z telefonu i za wszelką cenę starała się wymazać go ze swojej pamięci, ale tą jedną ozdóbkę, która najbardziej jej o nim przypominała zostawiła mimo, że działała jak sól na jej otwarte jeszcze rany, na złamane serce.
Tyler tymczasem spoglądał na wszystkich wilkiem, Lexi wierciła się na krześle, nerwowo przygryzając wargę a Klaus ze spokojem spoglądał wszystkim prosto w oczy, intensywnie analizując zaistniałą sytuację. Gdy Caroline z entuzjazmem opowiadała mu o podwójnej randce ze swoimi szkolnymi przyjaciółmi nie spodziewał się, że wypadnie to tak niezręcznie. Miał wrażenie, że to wszystko ma jakieś drugie dno o którym wie każdy, z wyjątkiem jego. Czuł się jak idiota i choć wciąż był Caroline oczarowany zaczynał powoli żałować tego, że zgodził się na to spotkanie. Ci ludzie się znali i mieli jakąś wspolną przeszłość, historię, która najwyraźniej nie była zbyt ciekawa, skoro teraz nawet nie byli w stanie normalnie ze sobą rozmawiać.
Na szczęście w tym momencie podano zamówione dania i cała czwórka zajęła się jedzeniem. Przez dłuższy czas słychać było tylko stukot talerzy i trzask ocierających się o siebie sztućców. To było niepisane usprawiedliwienie panującej ciszy, jednak jak wszystko co dobre tak i posiłek się skończył, rachunek został uregulowany a złe nastroje wciąż się ich trzymały.
- Dobrze- Klaus klasnął w dłonie, zwracając na siebie uwagę towarzyszy- może w takim razie powiecie mi coś o sobie? Czym się zajmujecie?
Caroline spojrzała na niego z wdzięcznością, ale zaraz skupiła się na odpowiedzi Lexi.
"Zasada: gdy wojujesz musisz dobrze poznać wroga"- pomyślała z mściwą satysfakcją i niby to przypadkiem musnęła ramię Klausa tak, by Tyler mógł być bliskim świadkiem ich "czułości". Blondyn uśmiechnął się czując jej subtelny dotyk i niemal instynktownie się do niej przysunął a ją coś zakłuło w piersi. Przebywanie z nim sprawiało jej realną przyjemność i wprowadzało w stan, którego dotąd nie znała, jednak świadomość, że postępuje w ten sposób, że wszystko, co robi i mówi zostało starannie przećwiczone przed lustrem i nic z tego nie jest tak naprawdę szczere skutecznie psuła jej humor.
- Ja mieszkałam tu zanim wylądowałam w Black Lagoon i po prostu wróciłam do domu- mówiła tymczasem Lexi, wybudzając ją z chwilowego transu, w który po raz kolejny tego wieczoru wpadła-Tyler przyjechał tu ze mną- ciągnęła i niemal instynktownie splotła z nim palce na stole- nie chciał  mnie zostawiać, więc razem wynajęliśmy mieszkanie i obecnie szukamy pracy. Ty jest taki kochany...- dodała, całując bruneta delikatnie w policzek a w Caroline aż zawrzało.
- A co dalej?- wysyczała przez zaciśnięte zęby- co planujecie? 
- Osobiście robię sobie rok przerwy a potem pójdę na studia, tylko jeszcze nie wiem gdzie- objaśniła Lexi, zerkając na ukochanego- a Tyler chyba jeszcze sam nie wie, czego chce. Okaże się w praniu jak to mówią.
- A wy?- zagadnął brunet głosem ostrym jak brzytwa- od dawna się spotykacie? Dosyć szybko się pocieszyłaś jak na kogoś, kto cztery miesiące temu tak rozpaczał po naszym rozstaniu a kilka dni temu wylał mi piwo na głowę na samą wzmiankę o związkach.
Serce Caroline drastycznie przyspieszyło na te słowa. Rzuciła szybkie, spanikowane spojrzenie na Klausa, który w sekundę ukrył szok i zaskoczenie, wbijając mordercze spojrzenie w Tylera.
- Po pierwsze myślę, że przydałby ci się kurs dobrych manier- rzekł wyniośle z taka pewnością siebie, że Tylera aż wbiło w krzesło- z kobietą taką jak Caroline rozmawia się grzecznie, jak dżemtelmen- tu ujął dłoń dziewczyny składając na niej czuły pocałunek, przez co całym jej ciałem wstrząsnęły dreszcze a jej policzki zalała purpura- nie wiem, co takiego się między wami wydarzyło, ale nikt nie zasłużył sobie, by kpić z jego uczuć.
- Wszystko w porządku- spróbowała załagodzić sytuację Lexi- to nic wielkiego. Caroline- zwróciła się do blondynki- mieliśmy odnowić kontakty, na nowo się poznać i poznać twoich nowych... znajomych. Naprawdę chcę...
- Nie widzisz, co ona robi?- prychnął Tyler, wchodząc dziewczynie w słowo- próbuje wzbudzić moją zazdrość. Przecież Car nie mogłaby prowadzić się z takim fagasem. To nie w jej stylu.
- Nie twój interes- ucięła Lexi- to miało być miłe spotkanie i nie pozwolę, żeby przerodziło się w farsę...
Ale Caroline już jej nie słuchała, bo jej myśli wciąż zaprzątały słowa Tylera:" próbuje wzbudzić moją zazdrość." Nie mogła mu dać tej satysfakcji, nie tym razem. Korzystając z nieuwagi Klausa w sekundę objęła go za szyję i wpiła się w jego usta. Wyraźnie był w szoku, ale nie potrafił ukryć zadowolenia z takiego obrotu spraw. To miał być tylko krótki, triumfalny pocałunek, jednak zamienił się w nieco dłuższy, namiętniejszy.
Zapomnieli o bożym świecie i obserwujących ich ludziach, skupiając się tylko na tym napięciu, któremu właśnie dawali upust.
Klaus całował cudownie: czule, miękko, idealnie. Caroline nigdy wcześniej nie przeżyła równie intensywnej gry warg i języków, walczących o znalezienie wspólnego rytmu. Gdy odsunęli się od siebie, zdecydowanie zbyt szybko, przez moment wymieniali zaskoczone, zdezorientowane spojrzenia. Caroline czuła jednocześnie euforię i strach, który spotęgował się tylko na widok niewyraźnej miny Tylera, wpatrującego się w nich z ustami zaciśniętymi w cienką linię. Poczucie winy mocno zakłuło ją w pierś, niemal utrudniając oddychanie. Próbowała je ukryć pod płaszczykiem nieśmiałości, jednak gdy ponownie spojrzała Klausowi w oczy i ujrzała, jak iskry w jego własnych powoli gasną, zastąpione przez pustkę jej serce omal nie stanęło. Już wiedział, domyślił się wszystkiego. A ona musiała choć spróbować znaleźć na to słowa wytłumaczenia, pocieszenia. W tej chwili nieważny już był dla niej Tyler, nieważna stała się także Lexi. Mogli myśleć, co chcieli, ale Klaus musiał poznać prawdę...
Lecz gdy tylko otworzyła usta on zdążył wypuścić ją już z objęć i wstać pospiesznie, nawet na nią nie patrząc.
- Przepraszam, ale muszę już iść- rzekł w odpowiedzi na nieme pytanie w oczach dziewczyny Lockwooda- zapomniałem kompletnie dostarczyć do firmy pewien wyjątkowo ważny dokument. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy- dodał z uśmiechem po czym spojrzał na Caroline wzrokiem zarezerwowanym tylko dla niej, pełnym żalu i rozczarowania- żegnam.
Dobrze wiedziała, że to jedno krótkie słowo nie odnosiło się tylko do tego wieczoru a do całej ich krótkiej znajomości. Zawiodła go już na samym starcie i to sprawiło jej realny ból. 
- Klaus...- Caroline spróbowała raz jeszcze z nim porozmawiać, jednak ten ulotnił się z restauracji szybciej, niż ona zdążyła mrugnąć. Zrezygnowała osunęła się na krzesło.
- Spokojnie, jeszcze się zobaczycie- pocieszyła ją Lexi, z niepokojem przypatrując się jej niewyraźnej minie- świetny facet, bardzo do siebie pasujecie. Prawda, kochanie?- zwróciła się do Tylera a ten mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi.
- Ja też już muszę iść. Dzięki za miły wieczór- Caroline zerwała się z miejsca i ocierając łzy pędem opuściła restaurację. Lexi patrzyła za nią z troską. Nie tak wyobrażała sobie to spotkanie. Nie do końca wiedziała, co się właściwie stało, ale zamierzała się tego dowiedzieć. Pierwszym krokiem była rozmowa z pewnym wyjątkowo upartym brunetem.

****

Dotarła do firmy odrobinę spóźniona i już od progu jej uszu doszły odgłosy kłótni. Podążyła za uniesionymi głosami i dotarła pod gabinet dyrektora technicznego, gdzie jej siostra i Enzo toczyli prawdziwą wojnę. Podbiegła do blondynki w chwili, gdy ta miała rzucić się na bruneta niczym rozwścieczona tygrysica i chwyciła ją za ramiona, blokując jej przepełonione furią ruchy. W tym samym czasie między nimi niespodziewanie pojawił się Damon, powstrzymując przyjaciela przed wygłoszeniem kolejnej tyrady na temat "tej furiatki" jak zwykł nazywać Rebekah Mikealson. Mierzyli się na spojrzenia, usiłując się wyrwać swoim "opiekunom". Damon i Elena wymienili bezradne spojrzenia. 
- Co tu się dzieje?- Elena wpatrywała się w nich niczym mroczny anioł zemsty, czekając na jakąś reakcję z ich strony- słychać was w całej firmie, ludzie zatrzymują się na korytarzach, żeby przysłuchać się waszej kłótni. 
- Może mi ktoś wyjaśnić, co tu się wyprawia?- wtrącił Salvatore, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Jego charyzma i prezesowski autorytet dały o sobie znać, gdy Mikelason'ówna przygryznał dolną wargę z zażenowaniem a Enzo spuścił wzrok, próbując ukryć targające nim emocje.
- Chodzi o to, że ten błazen jak zwykle spieprzył swoją robotę- rzekła w końcu Rebekah wyniośle, wydymając wargi w charakterystycznym dla siebie wyrazie pogardy- pomylił dane i teraz w szwalni nie mają dość materiałów, by dokończyć prace. Do premiery zostały trzy tygodnie a w takim czasie nie zdołamy sprowdzić  ich z Paryża i Mediolanu i jeszcze uszyć ich na czas. Ja kategorycznie żądam, żebyś go w końcu zwolnił! Jeśli nie, sama będę musiała to zrobić i znów wyjdę na "tę złą"!
- Za późno...- mruknął Marshall ze złośliwym błyskiem w ciemnych oczach, czerpiąc satysfakcję z wściekłości, malującej się w oczach blondynki, ale jedno ostrzegawcze spojrzenie Salvatore'a natychmiast przywróciło go do porządku.
- Spokojnie Bex- szepnęła Elena, gładząc drżące ramię siostry.- wszyscy popełniamy błędy, w końcu jesteśmy tylko ludźmi. Teraz trzeba się zastanowić, jak to naprawić...
- Bex?- brew Enzo uniosła się kpiąco- co, już przeciągnęłaś nową na swoją stronę? Sprytnie...
Tym razem to Elena stanęła na wprost niego, ignorując Rebekah, która wpatrywała się w nią ze zdenerwowaniem modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie zniechęciła do siebie jednego z najważniejszych ludzi w firmie.Ukrywając ich pokrewieństwo nie mogłaby jej pomóc, gdyby Enzo lub Damon chcieli ją zwolnić.
Gilbertówna wbiła w Enzo mordercze spojrzenie czekoladowych oczu. Ten niebezpieczny błysk, ten kpiący uśmiech, ta pewność siebie w ruchach i siła oraz odraza w głosie sprawiły, że chyba po raz pierwszy odkąd dowiedział się o ich pokrewieństwie, Damon dostrzegł w Elenie prawdziwego Mikealsona z krwi i kości.
- Jestem tu tylko pracownikiem, nie pionkiem w waszych wewnętrznych sporach- oznajmiła z mocą, która wywołała zaskoczenie Marshalla i przewrotny półuśmiech Damona- myślałam, że to firma profesjonalistów a tymczasem wy licytujecie się jak dzieci. Zamiast skupić się na ratowaniu kolekcji i reputacji marki, wy tak po prostu bawicie się w jakieś przepychanki.
- Zważaj sobie- uciął Enzo, mrużąc oczy w niebezpiecznym grymasie- zmień ton głosu, albo będziemy zmuszeni się pożegnać...
- Po prostu spróbuj to naprawić- mruknął Damon zmęczonym głosem- przyznaj się do błędu i przyjmij do wiadomości... A właściiwe to oboje przyjmijcie do wiadomości, że Elena ma rację. Nikt nikogo nie zwolni bez mojej wiedzy zwłaszcza, jeśli tą osobą miałaby być moja asystentka, czy to jasne?
Rebekah w oszołomieniu pokiwała głową, podobnie jak Elena, która wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. Żadna z nich nie spodziewała się, że Salvatore stanie  w obronie dziewczyny, którą jeszcze kilka dni temu osobiście próbował wyrzucić. Rebekah była jednak czujna, czuła, że coś jest nie tak i przyrzekła sobie solennie pilnować siostry na każdym kroku.
Tymczasem Damon wciąż wpatrywał się w Elenę w sposób, który wywoływał u niej dreszcze i nierówny oddech. Lazurowe spojrzenie wbite w czekoladowe tęczówki, jakby oboje hipnotyzowali się nawzajem, rzucając czar uniemożliwiający wykonanie jakiegokolwiek ruchu....
I wtedy pomiędzy nimi niespodziewanie pojawiła się ubrana w elegancką krwistoczerwoną sukienkę i masywne buty na dziesięciocentymetrowych obcasach blondynka.
- Wszędzie cię szukałam kochanie- zaszebiotała Evelyn i wpiła się w usta Damona, brudząc jego wargi szminką, dobraną pod kolor sukienki. Elena odwróciła wzrok, mając przed oczami Salvatore'a z Camille. Obiecała mu milczenie, ale to nie zmieniało faktu, że miała w tym momencie wrażenie, jakby zdradzała swoje ideały i przyczyniła się do nieszczęścia bądź co bądź niewinnej dziewczyny- coś się stało?- dodała Eve, zdziwiona brakiem entuzjazmu w piszczotach ukochanego.
- Będziemy mieli maleńki problem...- zaczął Salvatore ostrożnie, pocierając skronie w geście bezradności.
- Tylko mi nie mów, że chodzi o mój doroczny bankiet, promujący nową kolekcję!- pisnęła Costa, a Rebekah zaśmiała się z kpiną.
- Skąd wiesz, że premiera w ogóle się odbędzie?- prychnęła, wydymając wargi. No cóż, wrażliwością to ona nie grzeszyła.
Evelyn pobladła gwałtownie...

sobota, 20 września 2014

Rozdział 6. Gra Wstępna

Wbiła wzrok w swoje drżące dłonie, które położyła na stoliku. Salvatore zaprowadził ją do najbliższej kawiarni, zamówił dla obojga cappucino i spoglądał na nią nagląco. Ona ani razu nie podniosła głowy, bała się napotkać jego oczy. Bała się... Właściwie już sama nie wiedziała czego.
- No więc?- zagadnął w końcu, nie mogąc wytrzymać tej uporczywej ciszy. Elena westchnęła ciężko i w końcu nieśmialo spojrzała mu w oczy.
- Co chce pan wiedzieć?- spytała z rezygnacją a ten tylko prychnął, uśmiechając się bez kszty rozbawienia.
- Chcę wiedzieć o co tu chodzi- zagrzmiał a siła jego spojrzenia niemal wbiła ją w krzesło- chcę wiedzieć, co to znaczy, że jest pani Mikealson, co to wszystko ma do cholery znaczyć...
- Ciii- Elena, spanikowana zakryła mu usta dłonią i zadrżała, czując pod palcami jego chłodny oddech- wyjaśnię ci, tylko mów trochę ciszej...
- A więc teraz jesteśmy na "ty"?- w oczach Damona pojawiło się złośliwe rozbawienie- a nie tak dawno twierdziła pani, że...
- Teraz chyba nie mam wyjścia- odparła Elena, jakby to byłą najtrudniejsza decyzja w jej życiu- poznał pan mój sekret...
- Jaki sekret?- Damon powoli tracił cierpliwość a Elena westchnęła po raz kolejny i uśmiechnęła się smutno.
- Obiecuje pan, że to pozostanie między nami?- upewniła się a łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu i ta niewinna minka bezbronnego dziecka nie pozostawiały mu wyboru, jak tylko się zgodzić.
- Moja mama... była wspaniałą kobietą- zaczęła niepewnie i tak cicho, że musiał się do niej przysunąć maksymalnie, aby zrozumieć poszczególne słowa- była bardzo młoda, gdy poznała mojego ojca, Andrew Mikealsona *. To była raczej wielka namiętność, niż prawdziwa miłość, bo dość szybko przeminęła. Dla mojej mamy Andrew zostawił Esther z trójką dzieci i czwartym w drodze. I choć mama i Esther się nienawidziły, nigdy nie winiono mnie za rozpad małżeństwa Mikealsonów.
- Dziecko nigdy nie jest winne błędów dorosłych- wtrącił Damon, za co Elena nagrodziła go promiennym uśmiechem.
- To prawda- przyznała- ale ja i tak czułam się winna. Widzisz, zanim się urodziłam moi rodzice rozeszli się. Mama poznała Graysona Gilberta, z którym niedługo później wzięła ślub i to on był mi ojcem przez długi czas... Właściwie nadal nim jest, choć razem z mamą zginął w wypadku samochodowym dwanaście lat temu. Elijah, Klaus, Kol i Rebekah nigdy nie mieli taty tylko dla siebie. Andrew ich sponsorował i zabierał do siebie w weekendy, ale nigdy nie mógł dać im tyle miłości, ile Grayson dał mi. On mieszkał w Nowym Yorku, Mikealsonowie w Atlancie. Czasem musieli się zadowolić rozmową przez telefon...
- A jakie mieliście stosunki przez te wszystkie lata?- zapytał Damon, oczarowany tą historią- jesteś ich przyrodnią siostrą, widywaliście się?
- Często- przyznała dziewczyna- mieszkali pół godziny drogi od Mystick Falls, mojej rodzinnej miejscowości. Do tej pory mają dobry stosunek z moim młodszym bratem, Jeremiem i małą kuzynką, Margarett. Traktują ich jak członków rodziny, choć właściwie nie są spokrewnieni.
- No dobrze- westchnął Damon, wciąż trochę oszołomiony- a kto jeszcze o tym wie?
- Tylko moi opiekunowie, Alarick i Jenna. Przyjęli mnie pod swój dach po śmierci moich rodzicow...
- A w firmie?
- Nikt- zaprotestowała Elena gwałtownie- i pana również proszę, żeby nikomu nie mówił. Błagam- dodała, odruchowo kładąc dłoń na jego dłoni.
Damon zerknął na ich splecione palce i zmrużył oczy z rozbawieniem. Teraz wydawało mu się, że uwiedzenie jej to będzie bułka z masłem. No tak, gdyby tylko nie była siostrą Mikealsonów, którzy jednym skinieniem palca mogli odebrać mu stanowisko i wykluczyć z zarządu za zranienie dziewczyny.
- Zgoda, pod warunkiem, że powiesz mi czemu kłamałaś- odpowiedział po dłuższej chwili- i jesli w końcu zdecydujesz się, jak będziesz się do mnie zwracać. Szczerze mówiąc mam serdecznie dosyć słuchania, jak ludzie na każdym kroku nazywają mnie pre"pan".
- Kłamałam, bo nie chciałam robić kariery za pomocą nazwiska, którego notabene nie posiadam- odparła dziewczyna, wpatrując się w jego oczy z oczarowaniem- jestem Gilbert od momentu ślubu mojej mamy i ojczyma i wolałabym, aby tak pozostało. Chciałam dostać tę pracę uczciwie, ze względu na umiejętności... Damonie- zawahała się przy ostatnim słowie i uśmeichnęła olśniewająco.
- A więc twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna, Eleno- zapewnił ją brunet i ku jej zaskoczeniu ujął jej dłoń, składając na niej delikatny pocałunek. Z chwilą, gdy jego wargi dotkneły jej wrażliwej skóry dziewczyna oblała się szkarłatnym rumieńcem i spuściła wzrok. Rzęsy tworzyły urocze cienie na jej policzkach a wargę, odruchowo, przygryzła słodko. Na samą myśl o tym, jakie jej usta muszą być cudowne w smaku dostał gęsiej skórki.
" Pieprzyć Mikealsonów, muszę ją zdobyć"- pomyślał z mściwą satysfakcją.

****
Płakała, po raz kolejny płakała. Hektolitry łez wylewały się z jej oczu a ona nie potrafiła się uspokoić. 
Wiedziała, że zachowała się jak dziecko. To nie była niczyja wina a już na pewno nie Klausa, że była taką ofiarą losu. Na samą myśl o tym, jak się przed nim zbłaźniła kolejna porcja łez trysnęła na jej ubroczone tuszem policzki.
- Caroline?- usłyszała i aż podskoczyła na ławce, na której do tej pory siedziała. Gdy podniosła wzrok ku jej zaskoczeniu obok siedziała Lexi. 
- Miałam szczęście, że cię tu spotkałam- zagadnęła Lexi nieśmiało- też przyszłaś tu pomyśleć? W tym mieście tylko Central Park się do tego nadaje. 
- Czego chcesz?- spytała Caroline, ocierając oczy. 
- Pogadać- błaganie w jej głosie nie pozwoliło pannie Forbes się odsunąć, więc jedynie wbiła w rywalkę zranione spojrzenie zapłakanych oczu. 
- Caroline, ja chcę zakończyć to wszystko- zaczęła a w jej oczach również stanęły łzy- już zbyt wiele złego się wydarzyło, nie uważasz? 
- Co masz na myśli?
Lexi zawahała się, jakby intensywnie nad czymś rozmyślając. 
- Zakochałam się- wyznała- i wcale nie uważam tego za błąd. Błędem było oklamywanie najbliższych i za to cię przepraszam. Przez to straciłam zaufanie Eleny, Tyler stracił przyjaciół... Zraniliśmy cię. Wiem, że jemu jest bardzo ciężko. Tak samo jak mi. Nigdy nie chciałam tego. Minęło tyle czasu... 
- Dokładnie cztery miesiące- uścisliła Caroline, przygryzając dolną wargę- i to nie ma już znaczenia.
- Jak to?- Lexi zmarszczyła brwi ze zdziwieniem. 
- Po prostu- odparła Caroline- to prawda, że na początku byłam zła i zraniona, ale szybko mi przeszło. Poznałam kogoś... wyjątkowego i zaczęłam nowe życie. Właściwie to powinnam ci podziękować. Dzieki tobie zrozumiałam, że Tyler to zwykły nieudacznik i że wcale go nie kocham. Nigdy go nie kochałam. 
Juz chciała odejść, gdy Lexi zawołała za nią. 
- To ten mężczyzna, z którym dziś byłaś, prawda?
Caroline zmarszczyał brwi i głośno przełknęła ślinę. 
- O czym mówisz?
- O przystojnym blondynie, z którym cię widzieliśmy- Lexi uśmiechnęła się do niej ciepło- cieszę się, że spotkałaś kogoś wartościowego, kto będzie potrafił cię kochać całym sercem. Może umówimy się kiedyś na podwójną randkę? Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy i zakopaliśmy wojenny topór...

"Nie! Nigdy w życiu! Prędzej piekło zamarznie!"

- Jasne- Caroline spróbowała uśmiechnąć się najszczerzej, jak potrafiła- czemu nie. Zadzwonię do was i się umówimy. 

****

Już w dobrym nastroju Elena wróciła z szefem do firmy. To dziś był ten dzień, gdy miała podpisać umowę i oficjalnie zostać  pełnoprawnym pracownikiem. 
Denerwowała się, gdy pod ostrzałem spojrzeń rodzeństwa (wczesniej nawet w myślach bała się ich tak nazywać) i Damona trzy razy czytała dokument, po czym złożyłam swój podpis. Potem pognała do Bonnie i Pheobe pochwalić się swoim dzisiejszym osiągnięciem. W końcu w ciągu tego tygodnia to one najbardziej ją wspierały. Następnie zadzwoniła do Matta i Caroline, jednak blondynka nie odebrała. Zamiast tego pojawiła się w firmie z małym upominkiem w postaci listu z uczelni, w którym było napisane, że przyjmują je obie od przyszłęgo roku akademickiego, który rozpoczyna się pierwszego października. Ich radość słychać było chyba we wszystkich piętrach S&T Fashion.
- A to co?- spytała Elena, gdy emocje nieco opadły. Caroline w ręce trzymała dwa pojemniczki z sałatką ziemniaczaną- jednym z ulubionych dań panny Gilbert. 
- A to... jedno jest dla ciebie- mruknęła blondynka, podając przyjaciółce jeden z pojemniczków. Elena usmiechnęła się, widząc jej zakłopotanie. 
- A drugie?
- Zrobiłam coś głupiego i muszę kogoś za to przeprosić- wyjaśniła blondynka i czym prędzej opuściła jej biuro. Elena zachichotała cicho. Przecież dobrze wiedziała, że chodzi o Klausa, o którym Caroline nie wiedziała, że jest jej bratem. Uśmiech zszedł z jej twarzy. Tak ogromne kłamstwo to nie najlepsza podstawa przyjaźni. Wiedziała, że nadejdzie dzień, gdy Caroline i Matt będą musieli poznać prawdę, ale im dłużej kłamała tym bardziej bała się ich reakcji.
- Co robisz?- usłyszała zmysłowy szept tuż przy uchu i aż podskoczyła. Odwróciła się powoli i napotkała  rozbawione spojrzenie lazurowych oczu, ukrytych częściowo za bukietem najpiękniejszych białych róż, jakie w życiu widziała. 
- Odrobinę się zawiesiłam, ale już wracam do pracy- zapewniła gorliwie, siadając za biurkiem. 
- Ej, spokojnie- mruknął Damon, zezując na jej nie napoczętą nawet sałatkę- praca nie zając a ty musisz coś jeść. Dbaj o siebie, żebyś mogła nam służyć jak najdłużej. Ze wrzodami żołądkowymi daleko nie zajedziesz. 
Elena roześmiała się głośno i zmrużyła oczy w zamyśleniu. 
- Ciekawe, bo niedawno sam chciałeś mnie wykończyć- zauważyła z rozbawieniem. 
- Tak a teraz chcę cię za to oficjalnie przeprosić- odparł i ku jej zdziwieniu wręczył jej bukiet kwiatów, które trzymał dotąd w dłoni. Elena zarumieniła się a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości.
- To dla mnie?- szepnęła w obawie, że gdy powie to odrobinę głośniej jej głos może się załamać. 
- Tak- potwierdził prezes- jesteś zdolna i dziś to udowodniłaś. Nie podpisujemy umów z byle kim. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze pracowało.
Elena uśmiechnęła się do niego wdzięcznie i zrobiła coś, czego się nie spodziewał- z bukietu wyjęła jeden kwiat, położyła go na biurku i resztę bukietu oddała mu w stanie nienaruszonym. 
- Na tyle  póki co zasłużyłam- wyjaśniła w odpowiedzi na jego nieme pytanie. 
- A co mam zrobić z resztą? 
- Daj swojej narzeczonej, na pewno się ucieszy- odparła ze szczerym, ciepłym uśmeichem.

****

- Caroline?- zdziwił się Klaus, widząc ją przemykającą korytarzem. Blondynka zarumieniła się lekko i głośno przełknęła ślinę nim na niego spojrzała. 
- Cześć- szepnęła niepewnie i nerwowym gestem wcisnęła mu w dłonie pojemnik z sałatką- mam nadzieję, że lubisz ziemniaczaną, bo ta jest przeprosinowa. 
- Tak, to ulubione danie moje i siostry- potwierdził i uśmiechnął się do niej ciepło- a jedyne za co powinnaś mnie przeprosić to to, że strasznie się o ciebie martwiłem, gdy tak nagle uciekłaś. Bałem się, że może ci się stać coś złego. 
- Jak widać jestem cała- zauważyła Caroline i uśmiechnęła się niepewnie- i naprawdę przepraszam, nie wiem co we mnie wstąpiło. Zachowałam się jak...
- W porządku, rozumiem- przerwał jej Klaus- jeśli chcesz mi to wynagrodzić zawsze możesz zaprosić mnie za randkę. 
- Na randkę?- Caroline zarumieniła się, widząc ten podekscytowany blask w jego oczach. Po chwili jednak na jej twarzy zagościł przebiegły uśmiech. 
- A co powiesz na podwójną randkę?- zapytała. Klaus przekrzywił głowę, wyraźnie zaintrygowany. 
- Mów dalej...

Rozdział 5. Spięcia

Trochę dziwny ten rozdział i rozumiem, że jeden z moich pomysłów może nie przypaść wam do gustu, ale obiecuję, że kolejny rozdział wszystko wyjaśni.

ZAPRASZAM DO CZYTANIA I KOMENTOWANIA ;)

EDIT: Jeszcze dzisiaj pojawi się kolejny rozdział xD


Już następnego dnia Elena dostrzegła zmianę w zachowaniu szefa. Gdy punktualnie o ósmej rano przyniosła mu dokumenty, o które ją wczoraj prosił przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie robił żadnych uwag, nie uśmiechał się z wyższością i szowinistycznym przeświadczeniem o swoim nieodpartym uroku osobistym, ani nie krzywił- po prostu patrzył a siła tego spojrzenia sprawiła, że Elena zapragnęła czym prędzej zejść mu z oczu. Przez kolejne cztery dni pracowali we względnej ciszy i spokoju.
Damon przez cały ten czas ją obserwował, niczym myśliwy, polujący na  dziką zwierzynę. Widział, z jaką energią podchodzi do pracy. Była skrupulatna i piekielnie zdolna, rzadko się myliła i nigdy nie zawodziła, zawsze wykonywała powierzone jej zdania szybko, sprawnie i bardzo dokładnie. Po niemal tygodniu wspólnej pracy już wiedział, że choćby chciał nie mógłby jej zwolnić. Wiedział jak wygląda sytuacja na rynku pracy i jak trudno znaleźć wykwalifikowanego pracownika a tuż przed premierą nowej kolekcji i podpisaniem umowy z włoską spółką zajmującą się dostawą ekskluzywnych materiałów na skalę międzynarodową, Rizzo_Italiano, firmy nie było stać na ciągłe zmiany zaufanej i kompetentnej kadry.
W piątek, tuż przed cotygodniowym zebraniem zarządu Salavtore z mieszanymi uczuciami stanął nad biurkiem Eleny, szykującej właśnie na tę okazję  raporty. Wiedział, że to niełatwe zadanie dla kogoś, kto w jego działalności nie uczestniczył chociaż przez miesiąc, więc tym bardziej podziwiał jej zaangażowanie i szybkość, z jaką pochłaniała i analizowała kolejne informacje.
 Była tak zajęta, że nawet go nie zauważyła a on mógł bez przeszkód przyglądać się jej skupionej twarzy. Była piękna, to prawda, ale miała w sobie coś jeszcze, coś, czego nie zdołał zidentyfikować. Owe "coś" sprawiło, że wydawała mu się równie intrygująca jak irytująca. Chęć zgłębienia tajników jej uroku, obok innych oczywistych powodów sprawiła, że zgodził się na ten zakład z przyjacielem. Wiedział, że musi wytoczyć najcięższe działa- Elena była twardą sztuką i nie wystarczyło jedynie ładnie się uśmiechnąć i rzucić jakiś uwodzicielski żarcik, żeby padła do jego stóp. Swoje zadanie traktował jak wojnę, w której nie było miejsca na porażkę.
Tymczasem brunetka wreszcie poczuła na sobie jego intensywne spojrzenie i uniosła głowę, przygryzając dolną wargę i spoglądając mu prosto w oczy.
- Już kończę...- zaczęła, chcąc uniknąć jego kolejnych wymówek, ale Salvatore powstrzymał jej tłumaczenia zdecydowanym ruchem ręki.
- Nie w tym rzecz-powiedział i zawahał się niepewny, czy rzeczywiście chce przekazać jej te, bądź co bądź, dobre wieści- chciałem  po prostu powiedzieć, że w dziale kadr szykują już dla pani umowę... Póki co na rok, ale jeśli się pani w tym czasie wykaże to oczywiście ją przedłużymy.- dodał, krzywiąc się na ostatnie słowo jakby wypowiedzenie go przychodziło mu z trudem.
Elena spojrzała na niego ze zdziwieniem a zaraz potem stanęła z nim twarzą w twarz, uśmeichając się nieśmiało. Jej oczy błyszczały podekscytowaniem i niekłamaną radością.
- Dziękuję- szepnęła i niepewnie uścisnęła jego dłoń. Oboje zignorowali dreszcze, które w tym momencie przebiegły wzdłuż ich ciał i oboje trwali w tym uścisku trochę dłużej niż powinni. Salvatore musiał to przyznać- gdy nie była wściekła i nie zabijała go wzrokiem sprawiała wrażenie całkiem miłej, słodkiej dziewczyny.
- Ekhem- ktoś odchrząknął znacząco a gdy oboje spojrzeli w kierunku drzwi, ujrzeli Rebekah, spoglądającą na nich z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Panno Gilbert, możemy zamienić dwa słowa?- spytała a Salvatore posłał dziewczynie zdziwione spojrzenie. Do tej pory nie zauważył, żeby Elena pałała szczególną sympatią do któregoś Mikelasona a  sprawy zawodowe mogli a nawet powinni omawiać w jego obecności, w końcu dziewczyna była jego asystentką. Z drugiej strony przez większą część ich znajomości skupiał się na tym, żeby jej nie udusić. Niby skąd miał wiedzieć jak wyglądają jej relacje z innymi pracownikami?
Elena przeprosiła go na moment i poszła w ślad za blondynką a on czekał- w końcu mieli do omówienia kilka kwestii przed zebraniem zarządu, które miało odbyć się za pół godziny.
Kobiety najwyraźniej nie odeszły daleko, bo słyszał ich przyciszone głosy. Po chwili dołączył się kolejno trzeci i czwarty głos, a on wciąż czekał. Chciał dać im chwilę prywatności, której najwyraźniej potrzebowały, ale gdy ich rozmowa zaczęła się przedłużać postanowił interweniować i zwrócić im uwagę na czas, którego mieli coraz mniej. Jednak to, co usłyszał sprawiło, że cały grunt osunął mu się pod stopami a on przystanął, zszokowany.

****

Klaus zadzownił do niej trzydzieści minut temu z zapytaniem, czy nie poszłaby z nim na tę obiecaną kawę. Nawet nie pytała, skąd miał jej numer- po prostu się zgodziła i tak czekała na niego w umówionej kawiarni niedaleko S&T Fashion.
Przywitali się całusem w policzek i zamówili kawę i ciastko orzechowe. Z dnia na dzień coraz swobodniej czuli się w swoim towarzystwie i oboje wyczuwali tę stopniową zmianę w ich wzajemnych relacjach. Rozmawiali, raz po raz wybuchając śmiechem, nawet w momentach, gdy nie było to wskazane. Klaus uwielbiał obserwować zakłopotanie Caroline, toteż celowo prawił jej wyszukane komplementy i nazywał "kochaniem" a ona, próbując ukryć zawstydzenie, zbywała to śmiechem. Nie wiedziała, czy zwyczajnie się zgrywał, chcąc ją rozbawić, czy faktycznie był nią zainteresowany i w ten niecodzienny sposób z nią flirtował. Przy nim niczego nie mogła być pewna.
Wlaśnie delektowała się kawałkiem ciasta, chichocząc na opowieść Klausa o jego wakacjach na wsi, gdy do kawiarni weszła osoba, której najmniej się w tym momencie spodziewała i aż zadławiła się upitą sekundę wcześniej kawą.
Tyler Lockwood, wraz z tą swoją złotowłosą wywłoką majestatycznym krokiem wkroczyli do lokalu i od razu ich zauważyli- głównie dlatego, że Caroline parchała i prychała a Klaus stał nad nią, klepiąc ją po plecach. Zarzęziła a w jej oczach stanęły łzy, gdy wróciła jej zdolność oddychania i zorientowała się, że jest pod obstrzałem dziesiątek spojrzeń klientów kawiarni, w tym swojego byłego i jego wielce zaniepokojonej dziewczyny.
- Wszystko w porządku Caroline?- spytała Lexi, pochylając się nad nią z troską wymalowaną w tych zakłamanych, bursztynowych oczach. Tyler stał z boku, przyglądając się byłej dziewczynie z miną winowajcy, ale dla niej to wszystko było zwykłą litością. Nawet się nie spostrzegła, gdy po jej policzkach zaczęły płynąć łzy bólu i upokorzenia.
- Caroline?- Klaus, ktory do tej pory trzymał ją w ramionach z czułością starł z jej twarzy słone krople- co się dzieje kochana? Boli cię coś?
- Daj mi spokój- poprosiła ledwie słyszalnym szeptem- najlepiej wszyscy dajcie mi już święty spokój !- dodała głośniej i wybiegła z lokalu, odprowadzana zaniepokojonymi spojrzeniami Lexi, Tylera i Klausa. Ten ostatni, choć nie do końca rozumiał co właśnie się stało chciał za nią pobiec, ale drogę zagrodził mu Lockwood.
- Nie tak szybko kolego- warknął- kim ty w ogóle jesteś, żeby...
- A ty?- blondyn obdarzył Tylera mrożącym krew w żyłach spojrzeniem- bo zgaduję, że to na twój widok zareagowała tak gwałtownie.
- Hej, hej panowie- Lexi stanęła między nimi, w obawie przed niepotrzebnymi spięciami. Widziała, że kelnerzy już szykowali się do interwencji, a przecież nie potrzebowali kolejnej sensacji- na nas już czas- zwróciła się do Tylera i pociągnęła go w kierunku wyjścia.
Gdy tylko zniknęli mu z oczu Klaus wyciągnął komórkę i wybrał numer Caroline.
Nie odebrała.

****
Blondynka stanęła z nią twarzą w twarz i przez dłuższą chwilę mierzyła ją spojrzeniem, niczym rozwścieczona tygrysica. Elena rozejrzała się nerwowo na boki sprawdzając, czy nikt ich nie obserwuje. Rebekah skwitowała to jedynie uniesieniem brwi. 
- Przepraszam, czy przebywanie w moim towarzystwie jest dla ciebie obelżywe?- spytała z przekornym uśmiechem. Elena westchnęła ciężko, nerwowo pocierając skronie. 
- Nie o to chodzi, przecież dobrze wiesz- powiedziała spokojnie- to nie takie proste. 
- Byłoby proste, gdybyś nie była taka uparta- odezwał się niespodziewanie Kol, pojawiając się znikąd obok dziewczyn.
- A ty skąd się tu wziąłeś?- jęknęła Elena- sio. 
- Jaka milutka- skwitował blondyn ze śmiechem- znam twoją tajemnicę i nie zawaham się użyć tej wiedzy przeciw tobie- wyszeptał jej prosto do ucha, ale Rebekah odepchnęła go ze znudzonym wyrazem twarzy. 
- Błagam, przestań się zgrywać- prychnęła- tu wcale nie chodzi o to. Powinieneś być dumny, że chce robić karierę na własną rękę. 
- O co chodzi?- tym razem głos zabrał Klaus, niespodziewanie podchodząc do rozmawiającej grupy. Właśnie wrócił do firmy po felernym spotkaniu z Caroline a słysząc rodzeństwo rozmawiające z Eleną postanowił zainterweniować- co to za konspiracja? Rebekah?- zagadnął siostrę, jednak ta kompletnie zignorowała braci, wbijając błagalne spojrzenie w stojąca przed nią brunetkę. 
- Cieszę się, że sobie radzisz, ale błagam- bądź ostrożna- blondynka pogroziła jej palcem- Damon jest świetnym prezesem, ale jest też dobrym aktorem i uwodzicielem. Mam nadzieję, że wiesz o tym, że jest w związku z Evelyn Costą?
Elena zmarszczyła brwi skonsternowana. 
- Oczywiście, ale co to ma do rzeczy?- spytała, nie kryjąc zdziwienia. 
- A to, że wszystkie jego kochanki, zazwyczaj porządne dziewczyny, o tym wiedzą a on mami je tak, że w pięć minut leżą u jego stóp- prychnęła Rebekah- nie chciałabym, żeby i ciebie spotkał taki los. 
- O czym ty mówisz?- warknęła Elena, tracąc powoli cierpliwość- ty chyba nie myślisz, że... Zwariowałaś?!
- Nie, wcale nie- zaprzeczyła blondynka ze złością- jesteś bardzo inteligentna i zdolna, ale też młodziutka i naiwna. Wierzysz, że możesz zmienić świat, czemu nie miałabyś uwierzyć, że możesz mienić też ludzi? 
- Nie przesadzaj...- Kol wywrócił oczami, kręcąc głową z niedowierzaniem. 
- Nie przesadzam, stwierdzam fakty- ucięła Rebekah, wbijając w Elenę naglące spojrzenie- więc jeśli...
- Więc jeśli stwierdzasz fakty, to chyba przyjmujesz do wiadomości, że jestem na to za mądra, prawda?- syknęła Elena- nie wierzę, że mogłaś w ogóle pomyśleć, że byłabym zdolna do czegoś podobnego. Czy dałam ci jakiekolwiek powody do zmartwienia? 
- Ja tylko uprzedzam...
- To ja cię uprzedzam- przerwał jej Klaus spokojnie- ona jest Mikealson na Boga, nie jakaś pierwsza lepsza. MI-KE-AL-SON- wyartykułował dokładnie, jakby rozmawiał z upośledzonym dzieckiem. 
- Że co?!- krzyknał Damon, wychodząc zza rogu. 
Mikealsonowie wbili w niego przerażone spojrzenia, blednąc gwałtownie. 
Elena zakryła usta dłońmi, kręcąc głową gwałtownie a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Sprawiała wrażenie, jakby chciała coś powiedzieć, ale Damon nie dał jej dojść do głosu. Chwycił ją za nadgartek i pociągnął mocno zmuszając, żeby poszła w jemu tylko znanym kierunku. 
- Wyjaśnisz mi wszystko- warknął przez zaciśnięte zęby. 
- Chwileczkę, a co z posiedzeniem zarządu?- zawołała za nim Rebekah, ale ten tylko machnął na nią ręką. 
- Odwołany- znajmił głosem nieznoszącym sprzeciwu i zniknął za drzwiami windy razem ze swoją asystentką. 

czwartek, 18 września 2014

Rozdział 4. Zakład

Słaby rozdział, odrobinę za długi. Liczę jednak na trochę więcej komentarzy, bo to one mówią mi co robię dobrze a co mogłabym poprawić i czy w ogóle jest sens się trudzić.

Ten rozdział dedykuję Bella Trix - dziękuję ci za wsparcie i za to, że mimo wszystko trwasz przy mnie, jako moja jedyna komentatorka :**** 



Caroline spacerowała alejkami Central Parku, rozkoszując się nocnym powietrzem i chwilą świętego spokoju. Myślała o wszystkim- o studiach, o matce, którą zostawiła w Denver, o swoim życiu uczuciowym. Za nic nie chciała tego przyznać, ale prawda była taka, że bała się przyszłości. Bała się, że sobie nie poradzi, że już zawsze będzie przyglądać się szczęściu innych, z pokorą czekając na swoją kolej.
Matt był sportowcem- dostał stypendium i miał szansę na prawdziwą karierę futbolisty.
Elena była piękna, mądra, wygadana. Podziwiano ją i hołubiono- nie było wątpliwości, że przy swojej wytrwałości i predyspozycjach zajdzie daleko. A ona?
Ona była tylko słodką blondyneczką, córką pani szeryf i homoseksualisty, potrafiącą myśleć jedynie o kolorze swoich paznokci i kolejnym układzie, dopingującym szkolną drużynę. Tak była postrzegana i tak się czuła- zawsze druga, pomijana, nieszanowana. Chłopak ją zdradził, marzenia powoli przepadały, jej depresja stopniowo się pogłębiała a ona miała z godnością i spokojem dzielnie znosić wszystkie przeciwności losu?
"Co za idiota wymyślił, żeby kobiety musiały co miesiąc przechodzić okres"- pomyślała ze złością. Przecież wiedziała, że dramatyzuje, że wcale nie było tak źle a ona nie czuła się z tym tak fatalnie jak w tej chwili, gdy tak intensywnie nad tym dumała. Po prostu niedawne spotkanie z Tylerem kompletnie ją rozbiło. W dodatku teraz, w "te dni" czuła się jeszcze gorzej niż powinna. Wszystko ją irytowało, ot cała filozofia. Narzekanie choć trochę odciągało jej myśli od bolącego podbrzusza i krzyża.
"Czemu nie wzięłam od Matta tych tabletek przeciwbólowych, gdy próbował je we mnie wmusić?"- zastanawiała się, kręcąc głową nad własną głupotą. Z zamyślenia wyrwał ją męski głos, zabarwiony charakterystycznym brytyjskim akcentem.
- Caroline?- dziewczyna, zaskoczona odwróciła się i jej oczom ukazał się Klaus. Jego czarne oczy błyszczały podekscytowaniem a zmysłowe usta wykrzywiły się w ciepłym uśmiechu. Serce Caroline mimowlnie przyspieszyło.
- Cześć- szepnęła, bojąc się zakłócić tę wszechobecną ciszę. Było w niej coś iście magicznego, jakaś zaskakująca nutka tajemnicy.
- Co tu robisz, kochana?- spytał blondyn, podchodząc do niej na odległość pocałunku. Głębia jego oczu ją hipnotyzowała, nie mogła odwrócić wzroku.
- Nic takiego, ja tylko...- zawahała się niepewnie i rozejrzała wokół- myślałam, spacerowałam...
- O 23 w nocy?- Klaus zerknał na nią z powątpiewaniem- twoi przyjaciele na pewno się martwią. Chodź, odprowadzę cię do domu- zaoferował się i nie zważając na jej protesty chwycił ją za ramiona i pociągnał za sobą.
- Zaczekaj- zaprotestowała Caroline gwałtownie i mocno uwiesiła się na jego ramieniu nie pozwalając mu zrobić ani jednego kroku w przód- skąd wiesz dokąd iść?
Klaus spojrzał na nią z ukosa. No właśnie, skąd to niby wiedział? Po chwili uśmiechnął się nieco wymuszenie, na szczęście pośród wszechobecnej ciemności Caroline nie mogła tego dostrzec.
- Od Eleny- odpowiedział z niewielkim opóźnieniem- Elena mi powiedziała, gdy... gdy ją o ciebie pytałem.
Blondynka zmarszczyła brwi, wbijając w niego pytające spojrzenie.
- Pytałeś ją o mnie?- wyglądała na szczerze zaskoczoną- dlaczego? 
- Bo...- Klaus zawahał się. Był dobrym aktorem i zwykle kłamstwa przychodziły mu z łatwością niczym oddychanie, ale w stosunku do tej uroczej blondyneczki czuł wyrzuty sumienia jeszcze zanim tak na dobrą sprawę kolejna seria łgarstw opuściła jego usta- ja...  ty... Wydałaś mi się inna.
- Inna?- nie zabrzmiało to dobrze mimo, że w jego ustach każde słowo sprawiało wrażenie oplecionego w złoto i platynę. Klaus uśmiechnął się pod nosem, bezbłędnie odczytując jej obawy i odgarnął jeden, zbłąkany lok z jej twarzy.
- Inna- szepnął, z twarzą przy jej twarzy- nie próbuj tego zrozumieć. Przyjmij komplement.
Caroline zarumieniła się uroczo i powoli odsunęła się od niego, spuszczając głowę. Klaus uniósł jej podbródek delikatnie i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
- Wiedziałaś, że w twoich oczach zamknięto cały ocean?- zapytał a jej  rumieńce tylko się powiększyły. Nie sądziła, że noce potrafią być takie gorące.
Nie wiedziała co odpowiedzieć na ten nietypowy komplement toteż nie odpowiedziała nic. Cisza między nimi, która towarzyszyła im aż do jej domu była zresztą dość wymowna. Caroline zatrzymała się pod drzwiami i posłała Mikealsonowi przepraszający uśmiech.
- Twoja twarz przypomina wiecznie promieniujące słońce- wyznał Klaus, po raz kolejny zawstydzając dziewczynę.
- Brzmisz jak średniowieczny rycerz- odparła Caroline ciesząc się w duchu, że wreszcie odzyskała fason- pójdę już, zanim poprosisz, żebym została damą twego serca.
- Może rzeczywiście tak zrobię- mruknał Klaus zbliżając się do niej z miną, jakby faktycznie rozważał podobną opcję. Zachichotali oboje.
- Dobranoc- szepnęła blondynka i niepewnie musnęła jego policzek ustami. Nawet ten drobny gest wywołał w obojgu pokłady emocji, które w równym stopniu ich przeraziły jak zaskoczyły. Potem Caroline odwróciła się na pięcie i powoli ruszyła w stronę domu.
- Może umówisz się ze mną jutro na kawę?- zawołał za nią nim zniknęła za drzwiami apartamentowca. Caroline posłała mu szczery, radosny uśmiech.
- Jasne, przecież muszę jakoś się zrewanżować za wszystko, co dziś dla mnie zrobiłeś.

**** 
Było pół do dziesiątej, gdy do jego gabinetu  wparowała Rebekah. 
- Gdzie ona jest?- spytała na wstępie. Damon zmarszczył brwi w wyrazie konternacji. 
- Kto taki, wspólniczko?- spytał zaintrygowany. 
- Jak to kto? Elena. Elena Gilbert. Twoja asystentka- objaśniła blondynka, zirytowana jego niedomyślnością. Jego odpowiedź doprowadziła ją do białej gorączki. 
- Już dawno o niej zapomniałem- odparł buńczucznie, ze złośliwym uśmiechem. 
W kilku susach Rebekah pokonała dzielącą ich odległość i stanęła z nim twarzą w twarz, mierząc pogardliwym spojrzeniem. 
- Chyba się nie zrozumieliśmy- syknęła- ludzi nie ocenia się po jednym dniu. W naszej firmie obowiązuje okres próbny, wynoszący minimum tydzień, podczas którego pracownik chroniony jest przed podobnymi sytuacjami. Nie miałeś prawa jej zwolnić, skoro okazała się najlepszą kandydatką, która pojawiła się na rozmowie kwalifikacyjnej. 
- No właśnie, co do tego to...- ale nie dane mu było skończyć. 
- Nie obchodzi mnie to, czemu ją wybrałeś- teraz poniesiesz tego konsekwencje. Jak mężczyzna- zaznaczyła, dźgając go w pierś palcem wskazującym- a jeśli coś ci się w tym względzie nie podoba, możesz omówić to przy kolejnym spotkaniu zarządu. W PEŁNYM składzie- dodała z przebiegłym uśmiechem. 
Damon westchnął ciężko, gdy Rebekah, wielce z siebie zadowolona, opuściła jego gabinet. Przecież dobrze wiedział, że jego ojciec i ojciec Mikealsonów w życiu się nie zgodzą, aby w ten sposób traktować pracowników. Sami niejednokrotnie zaznaczali, że S&T Fashion to firma rodzinna i każdy ma tu takie same prawa, niezależnie od stanowiska, jakie zajmuje. To oni założyli tę firmę i to ich głosy nadal były decydujące. 
Brunet zaklął siarczyście pod nosem i z lewej kieszeni marynarki wyciągnął komórkę. 

DO: Enzo
"Miałeś rację, blondyna to chodząca porażka. Istne tornado w spódnicy." 
Wyślij

**** 
Po wczorajszym zamieszaniu było dla niej jasne, że musi zacząć rozglądać się za nową pracą. Z czystym sumieniem upiła się więc wczoraj z Mattem, by choć trochę odreagować sytuację a dziś od ósmej rano biegała, by pomóc organizmowi pozbyć się toksyn. Około dziesiątej jej telefon rozdzwonił się, zmuszając ją do nieplanowanego postoju. Zrezygnowana zerknęła na wyświetlacz i z ciężkim westchnieniem nacisnęła zieloną słuchawkę. 
- Co pani wyprawia?- Salvatore wydawał się być naprawdę wściekły, nie dał jej nawet dojść do głosu- mam nadzieję, że to korki w centrum miasta panią zatrzymały, bo powinna być pani w pracy godzinę temu. 
- Ja...
- Proszę nawet nie próbować się tłumaczyć- przerwał jej z furią- od mojej asystentki wymagam punktualności, dyspozycyjności i odpowiedzialności. A pani zawiodła na całej linii. Gratuluję, wspaniały początek. 
- Myślałam, że po wczorajszym...
- Więc proszę przestać myśleć- przerwał jej wpół zdania- widocznie nie jest to pani mocna strona. Ma pani czterdzieści minut i ani sekundy dłużej. Czekam z zegarkiem w ręku.- warknął, po czym bezceremonialnie się rozłączył. 
"Co za cham"- pomstowała Elena w duchu, biegnąc czym prędzej w stronę domu.

****
Do domu dotarła metrem w dwadzieścia minut.  Wzięła szybki prysznic, chwyciła jabłko, ktore miało być jej dzisiejszym śniadaniem, pospiesznie się ubrała i pędem pognała do samochodu. W międzyczasie dzwonili po kolei" Alarick, Jenna i jej brat Jeremy, ale nie odebrała. Wiedziała, że będą się martwić, ale przecież miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie.
W firmie pojawiła się pięć minut przed wyznaczonym czasem.Zasapana musiała przytrzymać się biurka przy swoim stanowisku pracy i  z opóźnieniem zorientowała się, że na jej krześle siedzi nie kto inny, tylko prezes Salvatore, wbijając w nią płonące spojrzenie zielono-niebieskich oczu. Elena aż podskoczyła w miejscu, wystraszona.
- Godzina i trzydzieści pięć minut, jestem pod wrażeniem- zakpił brunet, zbliżając się do niej na odległość pocałunku- to rekordowe spóźnienie w tej firmie. Powinienem pani pogratulować?
- Nie trzeba- odparła Elena chłodno, nie tracąc zimnej krwi i zasiadła za biurkiem, spoglądając na niego wyczekująco- co mam robić, szefie?- spytała, z rozmysłem akcentując ostatnie słowo. Ten zmrużył oczy i uśmiechnął się z wyższością.
- Na początek może zasłużyć na ten szacunek, którego pani ode mnie wymaga- zaproponował, nawiązując do ich wczorajszej sprzeczki. Uśmiechnął się szeroko, gdy na jej policzkach wykwitły urocze rumieńce i podał jej cały zapchany po brzegi segregator -  proszę uporządkować te dokumenty miesiącami i kategoriami. Gdy już pani skończy, tam czekają kolejne- wskazał na półkę przy ścianie, zapchaną po brzegi  podobnymi segregatorami i teczkami- życzę miłej pracy- dodał ze złośliwym uśmiechem i zniknął za drzwiami swojego gabinetu.

****
Było koło szesnastej trzydzieści, gdy nad jej zawalonym papierami biurkiem stanęła Evelyn Costa, spoglądając na nią z nieskrywaną pogardą. 
- Damon u siebie?- upewniła się i nie czekając na jej odpowiedź ruszyła w stronę prezesowskiego gabinetu. 
- Że też nie boi się, że może nie być sam...- mruknęła Elena pod nosem, ale blondynka najwyraźniej to usłyszała, bo zatrzymała się wpół kroku i posłała dziewczynie pytające spojrzenie. 
- Co masz na myśli?- spytała obcesowo, groźnie mrużąc oczy- odpowiedz!- zażądała, głosem nieznoszącym sprzeciwu. Elena zmarszczyła brwi i wstała z fotelu, stając z nią twarzą w twarz. 
- Nie rozumiem- odparła spokojnie, czym doprowadziła Evelyn do szału. 
- Jak to nie rozumiesz? Powiedziałaś przed chwilą, że mój narzeczony może nie być sam w gabinecie i teraz nie rozumiesz?!- z każdym słowem kobieta coraz bardziej podnosiła głos- jesteś upośledzona, czy tylko udajesz?
- Co tu się dzieje?- Salvatore niespodziewanie pojawił się pomiędzy nimi, spoglądając na obie kobiety pytająco- słychać was w całej firmie!
- Pańska narzeczona- Elena celowo zaakcentowała ostatnie słowo, uśmiechając się złośliwie- usłyszała coś i teraz wymusza na mnie, abym powiedziała jej co to było a wydaje mi się, że jedyną rzeczą, w której jej podlegam, i to też nie bezpośrednio, jest moja praca. W której, nawiasem mówiąc,w tym momencie ona mi przeszkadza.
- Co za bezczelność- krzyknęła Evelyn i spojrzała na Salvatore'a błagalnie- miałeś ją wytresować a tymczasem z każdym dniem jest coraz gorzej!
- Chwileczkę, ja nie jestem psem, ktorego można sobie tresować.- stwierdziła Elena chłodno- Jestem tylko pracownikiem. Takim samym człowiekiem jak pani. A jeśli chciała pani ode mnie czegolkowiek, wystarczyło poprosić. 
- Poprosić pracownicę o coś, co należy do jej obowiązków?- prychnęła blondynka z wyższością- absurd. 
- Zabawne, bo nie mam obowiązku informować pani o wszystkich moich przemyśleniach- zauważyła Elena, zakładając ręce na piersi- i jeśli pani pozwoli, wrócę teraz do pracy zanim przez panią będę zmuszona zostać po godzinach. 
- Zwolnij ją- zażądała pani Costa natychmiast- kochanie, ta kobieta, co ja mówię, dziewczynka jest niekompetentna i działa mi na nerwy... 
- Chwila!- warknął Salvatore, pocierając skronie- Wiesz, jaka jest polityka naszej firmy. Nawet gdybym chciał, nie mogę jej zwolnić przed upływem tygodnia. Powiedz lepiej, czym ci się naraziła a ja to z nią załatwię. 
- Powiedziała, że nie jesteś w gabinecie sam- poskarżyła się Evelyn- kto tam z tobą jest?
Elena spojrzała szefowi wyzywająco prosto w oczy i w jego lazurowych tęczówkach dostrzegła mieszaninę obawy i wściekłości. Przez chwilę mierzyli się na spojrzenia i w końcu Elena odwróciła wzrok, wyraźnie z siebie zadowolona. 
- Właściwie to powiedziałam, że dziwię się, iż się pani nie obawia tego, że mógłby nie być sam- sprostowała brunetka, uśmiechając się szeroko- to nie byłoby nic dziwnego, taki przystojny facet- zacmokała z udawanym zachwytem i obserwowała reakcję Salvatore'a. Ten potarł skronie, usiłując ukryć ulgę i łobuzerski uśmiech- reakcję na jej ostatnie słowa. Wiedział, że się zgrywa i bawi z jego cierpliwością i to kompletnie wyprowadziło go z równowagi.
- Jak pani śmie...- oburzyła się Evelyn, ale Damon powstrzymał ją ruchem ręki. 
- Daj spokój Eve, przecież nie powiedziała nic złego- stwierdził, wbijając w brunetkę swoje hipnotyzujące spojrzenie tym groźniejsze, że w tej chwili nie wyrażało żadnych uczuć- no ale skoro ma czas, żeby wygłaszać podobne uwagi, ma również czas, żeby uzułpełnić mój grafik, oczywiście po tym, jak uporządkuje pani do końca te papiery- dodał ze złośliwym uśmiechem i podał jej swój notatnik- chcę to widzieć u siebie na biurku jutro o ósmej. 
- O ósmej?- zaprotestowała Elena gwałtownie. 
- O ósmej- potwierdził spokojnie- chyba nie sądziła pani, że dzisiejsze spóźnienie przejdzie bez echa. Do zobaczenia jutro- dodał i opuścił jej biuro szybkim, gniewnym krokiem. Evelyn spojrzała na dziewczynę z politowaniem i ruszyła w jego ślady. 
Elena rozejrzała się wokół, załamana nawałem pracy i powierzonych jej obowiązków. 
"Chyba dziś muszę zapomnieć o ciepłym łóżeczku"- pomyślała, zmęczona już na samą myśl o nocowaniu w firmie.
****
- Stary, ja mam jej serdecznie dosyć!- wrzasnął Damon na wstępie, bezceremonialnie wparowując do gabinetu Enzo. 
- Dzień Dobry, mi też miło cię widzieć- zironizował Marshall, zerkając na przyjaciela znad stosu papierów. Prezes jakby w ogóle tego nie usłyszał.
- I co z tego, że jest ładna i mądra, skoro nie da się z nią wytrzymać?- ciągnął, zaczynając krążyć po gabinecie w tę i z powrotem- jest opryskliwa, zarozumiała i myśli, że pozjadała wszystkie rozumy... A w rzeczywistości to przecież zwykła gówniara!
- W takim razie udowodnij  jej, że się myli- zaproponował Enzo- ale przede wszystkim uspokój się. 
- Jak?- Damon zdawał się być porządnie wyprowadzony z równowagi, gdy wreszcie zdecydował się zasiąść w fotelu, przeznaczonym dla gości dyrektora technicznego- ona widziała mnie z Camille i grozi, że jeśli Eve zapyta ją o moje życie seksualne powie jej prawdę. A wtedy ja...
- A wtedy ty będziesz udupiony- dokończył za niego przyjaciel- kiepska sprawa. Najgorsze są fanatyczne, naiwne cnotki wierzące, że prawda je wyzwoli- zaśmiał się pod nosem, ale spróbował to ukryć pod wpływem miażdżącego spojrzenia Salvatore'a- Słuchaj, musisz po prostu zburzyć ten jej idealny świat marzeń i wyobrażeń.
- Mów dalej- ponaglił Damon, pochylając się nad biurkiem przyjaciela.
- Upieczesz dwie pieczenie przy jednym ogniu- pokażesz, gdzie jej miejsce, nauczysz ją życia a sam będziesz miał z tego niezłą zabawę i sprawisz, że będzie się za bardzo wstydzić własnych grzeszków, żeby wyjawić twoje tajemnice.
- No dobra...
- Uwiedź ją- podpowiedział Enzo- pokaż, że wcale nie jest lepsza od innych kobiet, że  nie jest lepsza od ciebie.
- Odpada- zaprotestował natychmiast Damon- po co mi to? Żeby rozniosła po całej firmie, że jej podły szef, będący notabene  w stałym związku, ją napastuje?
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem nie będzie miała takiej możliwości- przekonywał Enzo- co jest, sam twierdziłeś, że twój urok nigdy nie zawodzi. Udowodnij.
- Sam nie wiem, czy dla idei warto się tak poświęcać- mruknął Damon z powątpiewaniem- to furiatka z charakterkiem rozkapryszonego dziecka.
- A mi się wydaje, że się zwyczajnie boisz- na ustach Enzo zagościł przebiegły uśmieszek- boisz się, że to ta jedna kobieta, która będzie w stanie ci się oprzeć.
Damon roześmiał się głośno, niemal okrutnie.
- Błagam, przecież wiesz, że uwielbiam wyzwania właśnie dlatego, że zawsze osiągam cel.
- Więc w czym problem? Załóż się ze mną- zaproponował Enzo, ywciągając przed siebie dłoń wyczekująco- stawiam butelkę burbona, że nie wda się z tobą w romans w przeciągu pół roku.
Damon zmrużył oczy niczym najprawdziwszy drapieżnik i uścisnął dłoń przyjaciela, przypieczętowując zakład.
- Zakocha się jeszcze szybciej- orzekł z niezachwianą pewnością, jakby jego słowa miały w sobie moc sprawczą o natychmiastowym działaniu. W jego oczach pojawił się niebezpieczny błysk.
"Gilbert, miej się na baczności"- pomyślał Enzo z rozbawieniem.

wtorek, 16 września 2014

Rozdział 3. Pierwszy dzień

Ten rozdział jest taki... nudny, nijaki.... Zbyt długi, poświęcony wyłącznie firmie,  za dużo w nim deleny a za mało innych bohaterów... No ale ostateczną ocenę pozostawiam wam  ;)
BARDZO PROSZĘ O KOMENTARZE, TO ONE DAJĄ MOTYWACJĘ DO PISANIA I DOSKONALENIA SWOJEGO WARSZTATU ;D



Blondynka była całkiem ładną,  a na pewno elegancką i zadbaną kobietą o wydatnych  ustach, szarych oczach, długich nogach i podłużnej twarzy. Górowała nad Eleną co najmniej o głowę, jeśli do jej przewagi wzrostowej doliczyć te niebotyczne szpilki, które dodały jej jakieś dziesięć centymetrów.  Nie wykonała w jej kierunku żadnego ruchu sugerującego, jak Elena powinna się zachować. Nie uścisnęła jej dłoni, nie zmieniła wyrazu twarzy na choć odrobinę łogodniejszy ani nie zmiejszyła dzielącego je dystansu chociaż o milimetr. Zamiast tego taksowała ją lodowatym spojrzeniem, niczym koneser sztuki  dzieło znienawidzonego artysty i w głębi duszy Elena cieszyła się, że na swój dzisiejszy strój wybrała koktajlową sukienkę przed kolano w kolorze łososiowym, podkreślającą jej talię i smukłe nogi, rzymianki na koturnie i kremową torebkę-kopertówkę na cienkim łańcuszku. Całości dopełniał delikatny makijaż, włosy zaplecione w warkocz wodospad nad którym rano w akcie przeprosin za zarwaną noc nieźle namęczyła się Caroline oraz wiszące bursztynowe kolczyki i utrzymany w podobnej tonacji naszyjnik.
Kobieta, którą miała przed sobą bez wątpienia należała do tego typu ludzi, którzy osąd o człowieku wydają na podstawie jego wyglądu i pierwszego wrażenia, stąd to oceniające, przeszywające spojrzenie- najzwyczajniej w świecie blondynka próbowała stwierdzić czy Elena jest w ogóle warta choćby jednego spojrzenia czy słowa z jej strony. W końcu po kilku dłużących się minutach uścisnęła jej wyciągniętą dłoń.
- Evelyn Costa, ambasadorka S&T Fashion- przedstawiła się oficjalnie i poprawiając granatową sukienkę ruszyła do wyjścia.
- Powinieneś pomyśleć nad zdescyplinowaniem tej małej zanim całkiem wejdzie ci na głowę kochanie. Widzimy się na lunchu- rzuciła na odchodne i zniknęła za drzwiami, demonstracyjnie postukując obcasami.Dopiero wtedy Elena odważyła się spojrzeć na swojego szefa, który od dłuższego czasu przyglądał jej się z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Jego kruczoczarne włosy, wczoraj gustownie nastroszone,  teraz tkwiły po prostu w dzikim nieładzie. Usta zdobiła otoczka krwistoczerwonej szminki, krawat zwisał  smętnie na krawędzi biurka a koszula była do połowy rozpięta, częściowo ukazując jego idealnie umięsnioną, nieowłosioną klatkę piersiową. To to właśnie sprawiło, że Elena gwałtownie odwróciła głowę, wbijając wzrok w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Damon uśmiechnął się pod nosem i podszedł do niej, celowo jak jej się zdawało spowalniając swoje ruchy przy zapinaniu koszuli.
- Może mi pani pomóc?- poprosił, narzucając na szyję całkowicie rozsupłany krawat. Elena obrzuciła go jednym szybkim spojrzeniem i prychnęła cicho, zakładając ręce na piersi.
- Nie sądzę, żeby to leżało w moich kompetencjach- stwierdziła spokojnie, wciąż na niego nie patrząc. Uśmiech Salvatore'a tylko się poszerzył na te słowa.
- To leży w kompetencjach uprzejmej osoby, która lituje się nad mężczyzną o zbyt grubych palcach do tego typu zadań- odparł, zbliżając się do niej o kolejny krok- chyba pani nie odmówi?
Elena w końcu spojrzała na niego podejrzliwie. Zapach jego perfum i spojrzenie tych hipnotycznych oczu, z których odczytała błaganie pomieszane z rozbawieniem kompletnie ją rozbroiły. Chyba po raz pierwszy zaśmiała się przy nim szczerze i chwyciła za poły krawatu.
- Niektórzy mężczyźni są kompletnie nieporadni- powiedziała z rozbawionym półuśmiechem.
- A niektóre kobiety to straszne niezdary- dopowiedział, nawiązując do ich spotkania w bufecie, gdy to oblała go wrzącą kawą. Elena zmrużyła oczy, niby to urażona ale za chwilę zachichotała cicho i pokręciła głową z uznaniem.
- Niech będzie, że mamy remis- zaproponowała, wskazując na jego idealnie zawiązany pod szyja krawat.
- W porządku- zgodził się szef i zgarnął z biurka jakieś dokumenty po czym ruszył do drzwi.
- Szkoda czasu, muszę panią wprowadzić w działanie całej firmy i zapoznać z kadrą- przepuścił ją w drzwiach niczym prawdziwy dżentelmen i razem ramię w ramię ruszyli na zwiedzanie siedziby S&T Fashion.

****
Przemierzali korytarze, zawzięcie dyskutując na temat funkcjonowaniu firmy. Elena spijała każde słowo z ust swego szefa, starając się wszystko dokładnie zapamiętać. Bardzo zależało jej na tej pracy a wiedziała, że najbliższy tydzień zaważy na jej dalszej przyszłości w S&T Fashion. Stała, dobrze płatna posada wiele ułatwiłaby w jej życiu- przede wszystkim załatwiłaby sprawę czesnego, University of Columbia przecież nie było tanie zwłaszcza gdyby dostała się na zajęcia zaoczne, na które w tajemnicy przed przyjaciółką aplikowała. Wiedziała, że Caroline będzie niepocieszona, gdy dowie się, że jednak nie będą miały wspólnych wykładów, ale ona naprawdę potrzebowała pieniędzy no i doświadczenia. Nie chciała naciągać na te koszta nikogo ze swoich bliskich a już na pewno nie wiecznie nieobecnego ojca ani ciotki Jenny i jej męża Alaricka, którzy de facto wychowywali ją od śmierci matki i ojczyma. I tak zacharowywali się na śmierć, by zapewnić jej najlepsze wykształcenie i to dzięki temu, mimo znikomego doświadczenia i nawet nie rozpoczętych studiów mogła mierzyć tak wysoko.
Prezes Salvatore  wprowadził ją do pomieszczenia socjalnego. Spojrzał na nią, komicznie unosząc brwi, gdy wybuchnęła przyjemnym dla ucha śmiechem podczas prezentacji obsługi ekspresu do kawy i działania cukiernicy. Nigdy nie powiedziałaby, że człowiek jego pokroju  może mieć takie  poczucie humoru.
Kolejnym przystankiem była pracownia projektanta głównego, czyli pomieszczenie zdecydowanie odbiegające ze swym wyposażeniem od zwyczajowych standardów biurowych.
Pośród tony tkanin, wycinków i plączących się pod nogami miar i centymetrów  stało jedno biurko, w całości zawalone papierami, projektami i przyrządami do rysowania. Wokól biegało troje ludzi- w jednym z nich rozpoznała rozgorączkowanego Niklausa, wrzeszącego coś o poprawkach i niekompetencji, pozostała dwójka składała się z usiłującej opanować nerwy swego mistrza krawcowej o włosach w kolorze mysiego blondu i wyblakłych szarych oczach oraz niskiego nieporadnego szatyna o wyłupiastych oczach w kolorze zgniłej zieleni, biegającego za Klausem niczym jego prywatny pełnoetatatowy cień.
Prezes Salvatore odchrząknął znacząco i zabrał głos dopiero, gdy udało mu się zaskarbić uwagę wszystkich obecnych w pracowni.
- Moi drodzy, przedstawiam wam moją nową asystentkę, Elenę Gilbert- oznajmił oficjalnym tonem, udając że nie dostrzega morderczego spojrzenia projektanta- Eleno, oto nasz główny projektant, Niklaus, pseudonim Klaus- Elena uśmiechnęła się i z wyrażnym rozbawieniem uścisnęła dłoń blondyna. Ten odwzajemnił tajemniczy uśmiech i puścił jej perskie oczko.
- To nasza zaufana krawcowa, Camille O'Connell- kobiety wymieniły uścisk dłoni a coś w spojrzeniu blondynki mówiło Elenie, że nie prędko zostaną dobrymi koleżankami. Była sztywna i jakaś taka zdystansowana, jakby w drugiej osobie szukała wrogości- przedstawiam ci także asystenta naszego mistrza,Alana Morrisa- kolejny uścisk dłoni i nieśmiały uśmiech chłopaka. Nie było czasu na nic więcej, bo Damon tak szybko jak ją tam wprowadził, tak też szybko ją stamtąd wyprowadził. Ruszyli korytarzem w prawo i zatrzymali się przed recepcją, za którą z telefonem w ręce stała młoda, śliczna mulatka. Elenie od początku wydała się znajoma, ale dopiero po chwili rozpoznała w niej dziewczynę, która w czasie jej oczekiwania na rozmowę kwalifikacyjną wskazała jej drogę do bufetu. Ona najwyraźniej też ją rozpoznała, bo gdy tylko zakończyła rozmowę niemal wybiegła zza kontuaru i nie bawiąc się w żadne oficjalne uściski dłoni i sztywne gratulacje przytuliła ją do siebie mocno, uśmiechając się promiennie.
- Wiedziałam, od początku gdy tylko cię zobaczyłam wiedziałam, że wybierze właśnie ciebie- powiedziała a Elena, nieco oszołomiona tym wyznaniem jedynie uśmiechnęła się szeroko i pokiwała głową z powątpiewaniem.
- Eleno, przedstawiam ci naszą recepcjonistkę Bonnie Bennett- wtrącił pan Salvatore, nieudolnie ukrywając rozbawienie zaistniałą sytuacją.
- Miło mi cię poznać, Elena Gilbert- tak, zdecydowanie ten jeden przyjacielski gest ze strony mulatki dodał jej pewności siebie i pozytywnej energii do końca dnia.
Zostawili mulatkę przy jej obowiązkach i ruszyli w przeciwnym kierunku, wprost do gabinetu dyrektora finansowego, którym był niejaki Elijah Mikealson. Prawie trzydziestoletni krótko ostrzyżony mężczyzna o czarnych oczach siedział za biurkiem tonąc w papierach i ze swoimi gośćmi przywitał się niechętnym uściskiem dłoni i rozbieganym spojrzeniem. Nie chcąc mu przeszkadzać natychmiast opuścili gabinet i udali się w stronę wind. Wjechali na szóste piętro i zatrzymali się przed pokojem numer trzysta osiem. Zapukali i cicho wślizgnęli się do gabinetu młodego blondyna  o bystrym spojrzeniu czarnych oczu i włosach, gładko zaczesanych do tyłu. Energicznie potrząsnął dłonią Eleny przedstawiając się jako Kol Mikealson, dyrektor kadrowy. W jego uśmiechu było tyle niewypowiedzianej ironii i tajemniczego rozbawienia, że dziewczyna zrobiła wszystko, by natychmiast opuścić jego gabinet. Tymczasem Damon nie zakończył jeszcze ich spaceru po zakamarkach firmy, tym razem kierując się w prawo, prosto pod pokój z numerem trzysta osiemdziesiąt dwa.
- Nie zaprowadzę pani do bufetu, bo ten znalazła pani niemal od razu- rzekł prezes i uśmiechnął się ironicznie- ostatnie osoby, które musi pani  poznać to dyrektor do spraw marketingu i promocji i dyrektor działu technicznego i zaopatrzenia. Najpierw ten drugi, przedstawiam Enzo Marshalla...
Ale gdy tylko wkroczyli do gabinetu okazało się, że w środku kłóciły się dwie osoby.
Blondynka, której oczy koloru burzowego nieba ciskały gromy oraz wysoki postawny brunet z włosami ułożonymi na żel i czarnymi, wręcz demonicznymi oczami. Krzyczeli tak głośno, że dopiero po chwili zorientowali się, że nie są już w gabinecie sami. Nieco zawstydzony brunet spuścił wzrok i spojrzał wilkiem na swoją "rozmówczynię".
- Co tu się dzieje?- zapytał prezes spokojnie. Rebekah, bo to ona była ową blondynką, już otwierała usta, by wyklnąć mężczyznę od najgorszych, jednak ten ją uprzedził.
- Wybacz stary, zwyczajnie z nią już nie wytrzymuję- powiedział ze skruchą- ta furiatka wszystkich próbuje ustawić do pionu, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z tego, że oprócz załatwiania jej problemów nasz dział ma tez własne.
- Uważaj, bo ta furiatka w jednej chwili może cię wyrzucić na zbity pysk- syknęła Rebekah, w tym momencie przypominając rozsierdzoną żmiję, plującą jadem na prawo i lewo- nie myśl, że cokolwiek może mnie przed tym powstrzymać. Jestem współwłaścicielką tej firmy i muszę dbać o jej dobre imię...
- W takim razie najlepiej byś zrobiła, gdybyś w ogóle stąd zniknęła- odparł Enzo, co spotkało się z jej gniewnym warknięciem. No cóż, najwyraźniej ta dwójka nie pałała do siebie szczególną sympatią...
- Załatwcie to między sobą, najlepiej w zaciszu własnych gabinetów, przy pracy- zaznaczył Salvatore poważnie- przyszedłem wam przedstawić moją nową asystentkę a tymczasem zastaję was, jak zwykle zresztą, podczas kolejnej bitwy.
Dopiero teraz oboje zwrócili uwagę na stojącą obok prezesa dziewczynę. Rebekah uśmeichnęła się szeroko, oczy Enzo rozbłysły.
- Oto Elena Gilbert, jak już mówiłem moja asystentka...
- My się już znamy- odparła Rebekah, ściskając dłoń dziewczyny, która posłała jej jedno, spanikowane spojrzenie- podwieźliśmy ją dzisiaj z bratem do pracy- wyjaśniła a Elena odetchnęła z ulgą.- będzie wspaniałą pracownicą, już to czuję. nie pożałujesz tej decyzji...
- Dziękuję za zaufanie- mruknęła Elena, rumieniąc się uroczo i uśmeichnęła się niepewnie, gdy blondynka puściła jej perskie oko.
Potem Elena tradycyjnie wymieniła uścisk dłoni z dyrektorem działu technicznego i zaopatrzenia po czym wraz ze swoim szefem wróciła do swojego właściwego biura.
- Przepraszam, jakoś głupio wyszło- powiedział Salvatore nerwowo  pocierając kark, gdy zasiadła na właściwym miejscu, w sekretariacie przed gabinetem prezesa- te całe kłótnie i zamieszanie...
- Spokojnie, nic się nie stało. Było całkiem... Miło- odparła Elena z niepewnym uśmiechem. Prezes odwzajemnił jej uśmiech i sięgnął po plik starannie złożonych dokumentów.
- Jutro poproszę informatyków, żeby przygotowali pani komputer- zapewnił, wręczając jej owe dokumenty- póki co proszę, żeby przygotowała pani zestawienie tych danych. Są niezbędne do przeprowadzenia kolejnej transankcji a ja będę miał okazję panią sprawdzić.
- Już się robi- powiedziała Elena a prezes uśmiechnął się zachęcająco i zniknał za drzwiami swojego gabinetu.
Elena zerknęła na wykresy, tabelki i liczby, znajdujące się na pierwszym arkuszu, który jej podał i zabrała się za dokładną analizę danych. I właśnie w taki sposób rozpoczął się pierwszy dzień jej pracy. Miała nadzieję, że nie ostatni.
****

Dwie godziny później wkroczyła do gabinetu prezesa z gotowym zestawieniem, o które ją prosił. Ten zerknął na nią zdziwiony. 
- Szybko się pani uwinęła- zauważył z powątpiewaniem a w odpowiedzi dziewczyna położyła dokumenty na jego i tak już zawalone papierami biurko. 
- Miałam dobrą motywację- przyznała z nieśmiałym uśmiechem, co ten skwitował jedynie nieznacznym uniesieniem kącika ust. Chwilę jeszcze pracował na komputerze, wystawiając jej cierpliwość na ciężką próbę, ale ostatecznie sięgnął po plik starannie złożonych kartek, zagłębiając się w pasjonującej lekturze pełnej cyferek i wykresików. 
- Czy nie uważa pani, że w tym punkcie coś jest nie tak?- spytał, postukując długopisem w odpowiednie miejsce. Elena pochyliła się nad biurkiem w taki sposób, że Salvatore miał idealny wręcz widok na jej pełny, jędrny biust i nie mógł nie spokrzystać z takiej okazji. Dziewczyna w skupieniu studiowała dokument i nawet nie zauważyła, że jej szef odchylił się w fotelu i z cwaniackim uśmiechem spogląda na jej piersi, zakładając ręce za głowę. 
- Nie, to pan chyba nie zdaje sobie sprawy z sytuacji finansowej firmy- zawyrokowała wreszcie- ja tylko skorzystałam z kosztorysu, który mi pan dostarczył. Z tego jasno wynika, że ostatni sezon bardzo nadwerężył budżet firmy i naraził ją na straty w wysokości dwustu tysięcy dolarów. Moim skromnym zdaniem powinniśmy chwilowo wstrzymać się z dystrybucją naszym materiałów na szerszą skalę i skupić się na opróżnieniu magazynów. Nie znam narazie ogólnej sytuacji firmy, ale wydaje mi się, że taki powinien być logiczny porządek rzeczy, prawda? Nie ma sensu zabierać się za nową kolecję, skoro stara jest jeszcze nie wyprzedana. 
- Bardzo dobrze- pochwalił ją szef i klasnął w dłonie- w takim razie może pani sporządzić odpowiedni plan działania a ja ze swojej strony zatwierdzę go i wprowadzę ewentualne poprawki. 
- Ja?- Elena pobladła gwałtownie. Salvatore skinął tylko rozbawiony głową. 
- To pani pomysł i pani jedyne zadanie na dzisiaj. Ma pani czas do...- zerknął na zegarek- powiedzmy siedemnastej. Powodzenia. 
****

Elena była właśnie w końcowej fazie sporządzania planu, o który prosił ją Salvatore, gdy do jej biura wkroczyła ta krawcowa od Klausa. Jak jej tam było... Carrie, Camille.... Jakoś tak. 
W każdym razie blondynka spojrzała na nią z wyższością i stanęła nad jej biurkiem niczym mroczny anioł zemsty. 
- Zastałam Damona?- spytała na wstępie a Elena zmarszczyła brwi w konsternacji. 
- Słucham?
Blondynka wywróciła oczami. 
- Dla ciebie pan prezes, dla mnie Damon... Zastałam go może?- wyartykułowała, jakby rozmawiała z człowiek o niepełnosprawności co najmniej trzeciego stopnia. Elena aż cała się najeżyła, prychając cicho. 

"Zależy ci na tej pracy, więc spokojnie..."

- Jest u siebie- poinformowała, obdarzając kobietę najbardziej uprzejmym guśmiechem na jaki było ją stać. Ta tylko odwróciła się na pięcie i zamaszystym ruchem otworzyła drzwi do prezesownskiego gabinetu po chwili znikając za drzwiami. 
Minęło pół godziny a Elena dokończyła powierzone jej zadanie. Chciała poczekać, aż Camille opuści gabinet szefa i dopiero wtedy przekazać mu swoje notatki, jednak gdy ten moment nie nadchodził w końcu zdecydowała się przeszkodzić im w rozmowie i przekazać swoją pracę, by móc wrócić do domu, gdzie Matt czekał na nią z wczesną kolacją. Obiecała, że tym razem się nie spóźni. 
Dziarskim  krokiem wmaszerowała do gabinetu prezesa i zamarła zszokowana. Notatki wypadły jej z dłoni a głos uwiązł jej w gardle na widok Damona i Camille splecionych w namiętnym uścisku. 

"Powinnam nauczyć się pukać..."- przeszło jej przez myśl, gdy blondynka zeskoczyła z kolan szefa a ten 
 zaczął pospiesznie poprawiać krawat i ścierać szminkę, która tworzyła obwódkę wokół jego ust.
- Co to ma być?- warknęła Elena, nawet nie próbując zrozumieć tej pretensji, która pojawiła się w jej głosie i rzuciła się do zbierania dokumnetów, które pod wpływem szoku wypadły jej z ręki.
- Jeszcze rano widziałam pana z niejaką Evelyn Costą a już pod wieczór obściskuje się pan z krawcową?- to było dla niej niepojęte. Camille zaśmiała się szyderczo.
- Błagam cię,dziewczynko robisz mu scenę zazdrości jakbyś była co najmniej jego żoną- prychnęła.
- Zamknij się, bo z nie szanującymi się kobietami nie mam zamiaru rozmawiać- ucięla Gilbertówna szybko i znów przeniosła wzrok na Salvatore'a. Jej oczy płonęły.
- Nie krzycz tak, to nie może się roznieść- syknął prezes, wyraźnie rozeźlony.
- Po pierwsze proszę nie mówić do mnie na "ty"- warknęła brunetka- odnoszę się do pana z szacunkiem i oczekuję w zamian tego samego. Poza tym może mi pan wyjaśnić o co tu chodzi? To pana kochanki, narzeczone czy może jedna jest kochanką a drugą narzeczoną?
- To moje sprawy prywatne...
- W które chcąc nie chcąc jestem zamieszana- ucięła Elena- a ja kłamać nie zamierzam...
- Nic nikomu nie powiesz- warknął Damon, zaciskając palce na jej nadgarstku i przyciskając ją do siebie. Przez chwilę mierzyli się na spojrzenia- lazurowe kontra czekoladowe i oboje na moment zatracili się w tej chwili, jednak Elena jako pierwsza oprzytomniała i uwolniła się z jego uścisku.
- To prawda, że nic nikomu nie powiem- przyznała Elena i od razu dostrzegła ulgę na twarzy swojego przełożonego.

"Co za tchórz"- przemknęło jej przez myśl.

- Co nie zmienia faktu, ze nie będę kłamać, więc jeśli pani Costa mnie o to zapyta, powiem prawdę- dokończyła i rzuciła swoje dzisiejsze notatki prosto w jego twarz po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.

"Właśnie straciłam pracę"- pomyślała z goryczą.