niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 11. Przebudzenie

- Elena się odzywała?- zagadnął Matt podczas cotygodniowych zakupów. Caroline pokręciła jedynie  głową i wrzuciła do sklepowego wózka pudełko swoich ulubionych płatków śniadaniowych, jednocześnie niczym radar rejestrując zawartość pozostałych półek. Mieli już zapas pieczywa, rzeczonych płatków, wędliny, jajek, sera i ulubionej kawy Eleny, jednak mimo to blondynka nie miała dosyć- uwielbiała zakupy i to pod każdą postacią.

- Pewnie jest jeszcze w pracy- stwierdziła obojętnie i zerknęła na zegarek- dopiero dziewiętnasta a wiesz, jaki się z niej ostatnio pracuś zrobił- dziewczyna przewróciła oczami.
- A co się dzieje z Tylerem?- spytał ostrożnie. Caroline zamarła z dłonią w pół drogi do półki z herbatami i choć była odwrócona do niego plecami Matt wiedział, że dokładnie w tym momencie po jej twarzy przemknął grymas bólu.
- Niby dlaczego miałby się do mnie odezwać?- udała szczere zdziwienie- prędzej do Eleny, to na jej wybaczeniu zależy mu najbardziej- dodała z goryczą.

Matt zmarszczył brwi, kompletnie zbity z tropu.

- Caro...- zaczął widząc, jak ta znów nerwowo rozgląda się po sklepie- to zabrzmiało tak, jakbyś sądziła, że Elenę i Tylera mogło coś łączyć.

Caroline przystanęła na moment i wzięła jeden, uspokajający wdech.

- To nie tak Mattie- odparła z cięzkim westchnieniem- kocham Elenę i wiem, że nigdy by mnie nie zdradziła. Chodzi o to, że... To zabrzmi okropnie i możesz mnie wziąć za desperatkę, najgorszą przyjaciółkę na świecie, ale...
- No wyduś to z siebie- ponaglił ją przyjaciel. Caroline jęknęła cicho i wbiła wzrok w sklepowy wózek, zapełniony po brzegi ich zakupami.
- Mattie, powiedz mi dlaczego wszyscy ją tak ubóstwiają? Dlaczego wszyscy traktują ją jak księżniczkę? Dlaczego przy niej zawsze wypadam blado? Ty najlepiej powinieneś to wiedzieć, w końcu sam bez przerwy myślisz tylko o niej...

Ku jej ogromnemu zdziwieniu  Matt wybuchnął gromkim śmiechem. Zgiął się wpół, opierając o wózek, żeby nie upaść i śmiał się w niebogłosy. Inni klienci przechodzący obok niego aż przystawali z wrażenia, pukając się w czoło i pomstując nad jego głupotą, ale ten nic sobie z tego nie robił, ocierając łzy rozbawienia, które zgromadziły się w kącikach jego oczu.

- Nigdy nie powiedziałbym- rzekł pomiędzy skurczami przepony- że Caroline Forbes może być zazdrosna o inną kobietę.
- To wcale nie jest zabawne- obruszyła się blodynka, wydymając wargi.
- Och wiem o tym- przyznał Matt, na próżno usiłując się uspokoić- ale musisz przyznać, że gdy taka piękna, mądra, słodka i zwariowana dziewczyna jak ty mówi, że czuje się pomijana jest to jedynie powód do śmiechu.
- Brawo, prawie udało ci się poprawić mi nastrój- mruknęła Caroline a kąciki jej ust delikatnie wygięły się ku górze.
- Przecież mówiłem to wszystko całkowicie szczerze!- zawołał Matt i delikatnie otoczył dziewczynę ramieniem, przytulając do swojego boku- ty i Elena jestecie całkowicie różne- macie inną urodę, inne upodobania, inny styl bycia, inaczej oddziałowujecie na otoczenie. A wiesz, co was łączy? Obie jesteście tak niesamowicie olśniewające, że nie da się was zapomnieć. Mącicie ludziom w głowach, zarażacie pozytywną energią i pach- albo was kochają, albo nienawidzą. I swoją drogą, gdyby nie to, że od lat traktuję cię jak młodszą siostrę sam chętnie bym się z tobą umówił.
- A no właśnie- podchwyciła blondynka- dlaczego Eleny nigdy nie traktowałeś jak młodszej siostrzyczki? Dlaczego się w niej zakochałeś?

Matt uśmiechnął się zdawkowo na wspomnienie pierwszych nastoletnich porywów serca.

- Elena była moją pierwszą miłością niemal od pierwszej chwili, gdy ją tylko zobaczyłem. Myślę, że to kwestia przyciągania, jakiegos połączenia, chemii czy jakkolwiek inaczej to nazwiesz. Jeśli coś takiego nie zrodzi się między dwojgiej ludzi to przecież nie oznacza, że jest to wina jednej ze stron. A jeśli wciąż się tym martwisz to spójrz na tego całego projektancika- poznał was dwie, ale to ty go oczarowałaś. To ty zawróciłaś mu w głowie, od samego początku. Na Elenę ani razu nie spojrzał w taki sposób, jak...
- Chodźmy do kasy- przerwała mu Caroline i spłonęła uroczym rumieńcem.
Oczywiście była zawstydzona, ale nie z powodu słów przyjaciela, lecz wspomnień, które obudziły się w niej na samą wzmiankę o Klausie. Nie rozumiała tego- znała Mikealsona zaledwie od miesiąca z czego przez dwa tygodnie nie odezwał się do niej ani razu, z jej winy oczywiście. Bardzo chciała z nim porozmawiać, wytłumaczyć, przeprosić, ale on nie odbierał od niej telefonów i sprawiał wrażenie wielce zajętego pracami nad najnowszą kolekcją, która zdaniem Eleny była przecież niemal całkowicie skończona. Poczucie winy zżerało Caroline od środka do tego stopnia, że bała się, żę pewnego dnia nie zostanie w niej nic prócz bezużytecznej, wyzutej z wszelkich uczuć skorupy.
Na szczęście w tym momencie eksedientka, stojąca za ladą skończyła kasować ich dzisiejsze zakupy i Caroline musiała przerwać rozmyślania, by skupić się na znalezieniu portfela. Wierzcie lub nie, ale znalezienie czegokolwiek w torebce Caroline Forbes graniczyło z cudem. W końcu, gdy kolejka rozrosła się aż do półek z owocami a zniecierpliwieni klienci odrzchrząkali raz za razem, posyłając dziewczynie groźne spojrzenia Matt zlitował się nad przyjaciółką i śmiejąc się cicho uregulował rachunek.

****

- Naprawdę, na nic lepszego cię nie stać?- zakpiła Elena, przekraczając próg "Pandemonium". Wywróciła oczami, gdy Damon przywitał się z bramkarzem jak ze starym przyjacielem i rozejrzała wokół. 

"Nic nadzwyczajnego"- pomyślała. Bo i rzeczywiście, klub jak każdy inny- piekielnie głośna muzyka, tłum naćpanych i pijanych ludzi, usiłujących tańczyć i udowodnić, że wciąż trzymają się na nogach, alkohol, lejący się strumieniami i ostre dyskotekowe światła. Elena uśmiechnęła się pod nosem. Przecież uwielbiała imprezy, jednak nie zamierzała mu niczego ułatwiać. Damon przywlókł ją tu siłą, używając najpodlejszej z możliwych broni- szantażu. A skoro tak to ona  musiała się postarać, żeby pożałował tej decyzji.

- Dziś rozmawialiśmy więcej niż przez ostatnie dwa tygodnie- wymruczał jej wprost do ucha a ona podskoczyła gwałtownie, gdy jego oddech załaskotał jej delikatną skórę, wywołując niekontrolowane dreszcze, przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Damon uśmiechnął się pod nosem tym swoim tajemniczym, znaczącym uśmieszkiem, który tak ją irytował a ona w odpowiedzi zmroziła go spojrzeniem.

- Obiad i tańce? Co chcesz tym osiągnąć, uśpić moją czujność?- prychnęła, wymijając go i podeszła do baru. Obsłużył ją około dwudziestoletni blondyn o krzywych zębach i przyjaznym spojrzeniu jasnozielonych oczu. Elena zamówiła szklankę whysky, nerwowo pocierając skronie.

- Powinnaś być mi wdzięczna.- zauważył brunet, dając barmanowi znak, że zamawia to samo co ona.- zabrałem cię do jednej z najlepszych restauracji w mieście i nie pozwoliłem umrzeć z głodu. Teraz proponuję chwilę relaksu a zważywszy na to, że twój strój, gdy zdjęłaś to przeklęte bolerko, nadaje się na imprezę idealnie nie mogłem przepuścić takiej okazji- dodał, mrugając do niej porozumiewawczo.

W samochodzie przez całą drogę   nie mógł oderwać od niej wzroku. Elena miałą na sobie zwiewną granatowaną sukienkę, marszczoną na piersiach i idealnie podkreślającą jej długie smukłe nogi oraz kremowe szpilki sprawiające, że zrównała się z nim wzrostem. Dzisiaj jej włosy były  idealnie wyprostowane a krótsze kosmyki z przodu zaczesane na lewą stronę, imitując ukośną grzywkę. Odkąd zauważył jak bardzo lubiła eksperymentować z fryzurami Damon notował każdą z tych drobnych zmian i musiał przyznać, że ta dziewczyna podobała mu się coraz bardziej. Przynajmniej fizycznie. Z charakteru bowiem  Elena Gilbert była okropną zrzędą, uwielbiającą oceniać innych przez pryzmat własnej definicji moralności. Od czasu, gdy przyłapała go z tamtą modelką komunikację między nimi ograniczyła do minimum. Bez przerwy posyłała mu zimne, przesiąknięte cynizmem i obrzydzeniem spojrzenia, była chłodna i zdystansowana. Gdy próbował zaczynać normalną, neutralną rozmowę ona reagowała niemal alergicznie, rzucając kąśliwe riposty i dwuznaczne aluzje. Wiedziała, że może sobie na więcej pozwolić i zachowywała się  niczym zdradzona narzeczona, czyli dokładnie tak, jak Evelyn by się zachowywała, gdyby rzecz jasna wiedziała o zaistniałej sytuacji. To doprowadzało go do furii.

Barman podał im zamówiony wcześniej alkohol. Damon zapłacił z nawiązką i  z szelmowskim uśmiechem patrzył, jak Elena opróżnia szklankę jednym haustem, po czym prosi blondyna o dolewkę. Salvatore czym prędzej do niej dołączył i po chwili oboje pili kolejną porcję. Damon pochłonął ją w mgnieniu oka i klasnął w dłonie, uśmiechając się szeroko.

-Widzisz? Wiedziałem, że masz potencjał, tylko trzeba pomóc ci się wyluzować- wymruczał z satysfakcją. Elena zaśmiała się kpiąco i przysunęła się do niego na odległośc pocałunku. Nie była pewna, czy to wina alkoholu, który  szumiał w jej głowie czy może tego, jak jego nieziemskie zielono-niebieskie oczy, zmysłowe wargi, lśniące zaczesane do tyłu włosy i niedbale narzucona koszula, eksponująca imponujące mięśnie jego torsu wyglądają w tym świetle, ale nawet nie chciała się nad tym zastanawiać.

- Nikt nie powiedział, że nie lubię się bawić- wyszeptała, niemal muskając jego wargi swoimi. Napięcie między nimi można by było ciąć nożem, oboje czuli te ładunki elektryczne, które przebiegały pomiędzy ich ciałami i oboje nie mogli spuścić wzroku ze swoich prawie stykających się ust. Ich oddechy się przemieszały: stały się ciężkie, niemal dyszące a przecież trwało to jedynie kilka sekund- ja po prostu nie chcę bawić się z tobą- dodała na koniec, gdy była już pewna, że ten cholerny erotoman zamierza ją pocałować, po czym bardzo z siebie zadowolona odwróciła się na pięcie i dołączyła do tańczących. Z głośników popłynęła piosenka Lady Gagi: "Papparazzie". Nie zwracając uwagi na nic i na nikogo Elena przymknęła oczy i z lubością oddała się muzyce.

 I wtedy to  dostrzegł. Oczywiście wiedział to już wcześniej, ale teraz to dotarło do niego z przerażającą jasnością- Elena była niesamowicie seksowna. Nie w taki bezczelny, niemal wyuzdany sposób jak Evelyn- panna Gilbert była bardziej subtelna, zmysłowa, naturalna.  Jej uroda przyćmiła wszystkie inne kobiety na tej sali a jej blask przyciągał uwagę mężczyzn niczym płomień ćmy, choć ona sama chyba nie bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Miała w sobie coś magnetycznego, co sprawiało, że nie można jej się było oprzeć. I pomimo całej jej niemal dzieciecej niewinności Damon dostrzegł lubieżne spojrzenia mężczyn, prześlizgujące się po jej  ciele i rozbierające ją powoli kawałek po kawałku. To obudziło w nim jakieś dziwne, nieznane dotąd uczucie, które spowodowało chęć zaopiekowania się tą nieświadomą swojej siły istotką. Gdy dotrzegł młodego faceta, który z uśmiechem poprosił ją o taniec mocniej zacisnął dłoń na szklance, ale nie interweniował, przecież to nie była jego sprawa. Zamiast tego  popijał swojego ukochanego bourbona z zafascynowaniem obserwując jej zmysłowe, ale przy tym energiczne ruchy.

 Damon niczym radar rejestrował wszystkie jej gesty- widział każdy wymach biodra, każdy uśmiech, błąkający się na wargach, każdy śmiech, każdy podskok... Chyba nigdy w życiu nie był tak świadomy czyjejś obecności. Jego uwadze nie umknęło również  żadne napięcie jej mięśnia, gdy facet, z którym tańczyła gładził jej plecy, muskał linię kręgosłupa, prowadząc ją w dość jednoznacznym tańcu.

- Dosyć tego- warknął Salvatore odciągając ją od jej "partnera", gdy ten niby przypadkiem ścisnął jej pośladek a ona, zamiast zaprotestować, jedynie roześmiałą się perliście.
- O co ci znowu chodzi?- jęknęła znudzona, wyrywając się z jego uścisku. Damon zacisnął wargi w cienką linię, próbując opanować wzbierający powoli gniew.
- Choć raz pokazuję ci, jak to jest być ocenianym przez kogoś, kto nie ma do tego prawa- odparł, uśmeichając się przebiegle- ten taniec był bardzo nieprzyzwoity panienko Gilbert. Nie uważasz, że to poniżej twojej godności?
- Ja w przeciwieństwie do ciebie nie mam żadnych zobowiązań- prychnęła, wzruszając ramionami- a Patrick jest bardzo miły i seksowny, więc jeśli pozwolisz, z chęcią do niego wrócę...- spróbowała go wyminąć, ale Damon złapał ją za nadgarstek i przyciągnął do siebie, zaglądająć głęboko w oczy.
- Myślę, że jestem o wiele lepszym tancerzem- stwierdził, uśmiechając się po nosem.
- Myślę, że nie chcę się o tym przekonać- odparła Elena, wywracając oczami.
- Zawsze mogę cię do tego zmusić...- w oczach Damona pojawiły się diabelskie iskierki.
- A ja mogę cię zmusić do kilku innych, ciekawych rzeczy- stwierdziła dziewczyna- możemy się tak szantażować bez końca, ale prawda jest taka, że żadne z nas nie może wykorzystać sekretu drugiego bez konsekwencji. Ciesz się, jesteś bezpieczny. A teraz daj mi spokój.
- O nie nie, za dobrze się bawię- wymruczał brunet wprost do jej ucha- zatańcz ze mną, w końcu ze mną tu przyszłaś...
- Nie ma mowy- prychnęła, próbując ponownie wyrwać się z jego uścisku.
- W takim razie zawrzyjmy układ- zapronował z przebiegłym uśmiechem- jeśli pokonasz mnie w zawodach picia na czas możesz robić wszystko, co chcesz, wieczór należy do ciebie. Lecz jeśli przegrasz...
- To co?- zapytała natychmiast, mrużąc oczy podejrzliwie. Damon uśmiechnął się szeroko niczym złoczyńca z kreskówek dla dzieci. 
- Jeśli przegrasz spędzisz ten wieczór ze mną- szepnął uwodzicielsko sprawiając, że zadrżała w jego ramionach.
Elena z wahaniem spojrzała w tą nieprzejednaną lazurową toń jego oczu. Nie wiedziała czy to przez wypity alkohol czy z powodu wyznawania, które jej rzucił a którego nie potrafiła sobie odmówić. Tak czy siak ostatecznie uścisnęła jego wyciągniętą dłoń, przypieczętowując umowę.

****

 - Słyszałaś, że Salvatore wywiózł gdzieś Elenę?- zagadnęła Pheobe, popijając świeżo zaparzoną kawę. Bonnie zaksztusiła się kawałkiem rogalika. 
-Kiedy? Dokąd?- wychrypiała. 
- Nie wiem, w całej firmie chuczy od plotek. Podobno ciągnął ją przez cały korytarz a potem wpakował do samochodu i pojechali gdzieś, nie wiadomo gdzie....
- Przepraszam, możesz powtórzyć?- usłyszała uprzejmy męski głos a gdy uniosła głowę napotkała spojrzenie ciemnych oczu Elijah i rozbawiony figlarny wzrok Kola. 

Pheobe zerwała się z miejsca i zarumieniła lekko, poprawiając nieistniejące fałdki na swojej sięgającej połowy uda spódniczce. Kol zaśmiał się pod nosem. Jego elegancki, zawsze opanowany braciszek nie dostrzegał tego co było oczywiste- ta dziewczyna leciała na niego. Była seksowna, ładna i urocza i Kol naprawdę nie pojmował, czemu Elijah postanowił uparcie ignorować jej zainteresowanie, zamiast wykorzystać je i odrobinę się zabawić.  Nieraz żartował, że z takim podejściem pozostanie prawiczkiem do końca życia, ale ten odpowiadał za każdym razem, że kobiety to nie zabawki i nalezy jej szanować a panowanie nad własną żądzą to istota ludzkiej moralności. I gdyby Kola choć trochę owa "moralność" interesowała z pewnością przyznałby mu rację.

- Damon zabrał gdzieś Elenę? I to w godzinach pracy?- powtórzył tymczasem  Elijah a Pheobe skinęła głową. Mężczyzna wyjął telefon, wybrał numer i czekał na sygnał, a gdy zamiast tego usłyszał głos automatycznej sekretarki zaklął siarczyście pod nosem. 
- Czy coś się stało?- zaniepokoiła się Bonnie, widząc jego rosnące zdenerwowanie. Z doświadczenia wiedziała, że zły Mikealson jest gorszy, niż rozpędzone tornado. 
- Chyba powinniśmy...Sprawdzić, czy już wrócili z tego spotkania- powiedział Elijah tajemniczo, zachowując kamienny wyraz twarzy i wymienił z bratem porozumiewawcze spojrzenie. Kol uśmiechnął się pod nosem i zniknął za drzwiami.
- Miłego wieczoru życzę- rzekł Elijah i skinął po królewsku na Bonnie i Pheobe po czym ruszył w ślady młodszego Mikealsona.

Pheobe ze zdziwieniem patrzyła za nim, gorączkowo zastanawiając się, o co mogło im wszystkim chodzić. Niby nic takiego się nie stało, ale dziewczyna czuła, że to ma jakieś swoje drugie dno a sposób, w jaki mówili o Elenie sprawił, że była niemal pewna, że to dotyczy również jej przyjaciółki.

- Zaczekaj!- krzyknęła nim zdążyła się powstrzymac i wypadła za nim  na korytarz. Elijah przystanął i spojrzał na nią zdziwiony. Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek przeszli na "ty" a Pheobe darzyła go zbyt wielkim szacunkiem, żeby pozwolić sobie na podobne niedociągnięciem. Pod wpływem jego spojrzenia dziewczyna spłonęła szkarłatnym rumieńcem a Mikealson ze zdziwieniem zauważył, że na tle oliwkowej skóry wyglądało to nadzwyczaj urzekająco.
- Panie Mikealson- zaczęła, spuszczając wzrok- czy wszystko w porządku?
- Oczywiście- potwierdził mężczyzna swoim zimnym, oficjalnym głosem-a teraz wybacz, ale wracam do swoich obowiązków...
- Chwileczkę- poprosiła, instynktownie zaciskając palce na jego ramieniu. Elijah drgnął i spojrzał jej głęboko w oczy, porażony ich głębią i inteligencją. Nie potrafił tego racjonalnie wytłumaczyć, przecież pracował z nią tu już od jakiegoś czasu a nigdy dotąd nie pomyślał o niej jak o uroczej i pięknej młodej kobiecie.
Pheobe głośno przełknęła ślinę i powoli odsunęła się od swojego szefa z zakłopotaniem.
- Czy to dotyczy Eleny?- spytała cicho, wbijając wzrok w swoje buty. Jego milczenie wzięła za odpowiedź twierdzącą. Uniosła głowę i posłała mu błagalne spojrzenie- proszę mi tylko powiedzieć, że to nic poważnego. Nie chcę się o nią martwić...
Elijah uśmiechnął się łagodnie. Nie miał pojęcia, że Elena zdołała zaprzyjaźnić się z kimlkowiek w firmie, w końcu było tyle bieganiny wokół nowej kolekcji, że nawet nie miał czasu, żeby z nią spokojnie porozmawiać. Cieszył się jednak, widząc szczere zaniepokojenie w oczach tej dziewczyny. Widział, że naprawdę zależy jej na jego odpowiedzi.
- To nic poważnego, naprawdę- zapewnił ją nadzwyczaj ciepło- nie musisz się martwić- dodał i już chciał odejsć, ale ona ponownie go zatrzymała.
- Nie znam jej zbyt długo i niewiele jeszcze o niej wiem, ale zaprzyjaźniłyśmy się i może na mnie liczyć w każdej sytuacji. Chciałabym, żeby pan o tym wiedział- rzekła poważnie. Elijah zmarszczył brwi.
- Dlaczego?- zapytał z pewną dozą ledwo wyczuwalnego niepokoju. W myślach wyklinał od najgorszzych kretyński pomysł siostry z ukrywaniem ich pokrewieństwa. Przecież dobrze wiedziała, że nikomu nie wyjdzie to na dobre!
- Bo jeśli będzie się coś działo chcę, żeby pan mi o tym powiedział- odparła z rozbrajającą szczerością- chcę, żeby pan wiedział, że można mi ufać bezgranicznie i... że zawsze można na mnie liczyć.

Elijah zamarł, zaskoczony wydźwiękiem tych kilku prostych słów. Odniósł niedoparte wrażenie, że Pheobe nie mówi już tylko o swojej relacji z jego młodszą siostrzyczką.

- Jasne, będę o tym pamiętać- zapewnił ją miękko, po czym wrócił do swoich obowiązków, zostawiając ją samą z rozmarzonym uśmiechem, błakającym się na ustach.

****



- Tak, wygrałam!- zakrzyknęła Elena i odtańczyła dziki taniec radości, przy aplauzie innych uczestników konkursu picia na czas. Siedem szklanek whysky dało o sobie znać: dziewczyna zachwiała się i wylądowała prosto w ramionach rozochoconego Damona, wybuchając perlistym śmiechem.

- Zgoda, wygrałąś wolność- przyznał, motylim gestem odgarniając włosy z jej twarzy. Elena była tak zamroczona, że nawet nie zaprotestowała, co więcej, zachichotała cicho- ale może zlitujesz się nad przegranym i zarezerwujesz dla mnie jeden taniec?- dodał, robiąc oczy szczeniaczka.
- Nie- zaprotestowała rozbawiona, wyrywając się z jego uścisku. Damon uśmiechnął się pod nosem, gdy musiała podeprzeć się o bar, żeby nie upaść.
- No proszę cię- jęknął, udając niewiniątko- proszę, proszę, proszę....
- No dobra- krzyknęła zaraz po tym jak usłyszała kolejne przeciągłe:"proooo". Damon klasnął w dłonie tryumfalnym gestem.
- Ale tylko dlatego, że nigdy dotąd nie usłyszałam z twoich ust tego słowa- zastrzegła i pozwoliła mu się poprowadzić na parkiet. Z głośników dudniła właśnie piosenka "I got it from my mama". Damon prowadził ją odważnie, wywijając nią na prawo i lewo. Elena pod wpływem alkoholu była przezabawna i musiał naprawdę uważać, żeby nie upadła. Dziewczyna cieszłą się jak dziecko, kręcąc biodrami, które on delikatnie muskał, czując ładunek elektryczny, przebiegający pomiędzy ich ocierającymi się o siebie ciałami. To było coś niesamowitego.

I wtedy piosenka się zmieniła na bardziej nastrojową. Część osób zeszła z parkietu, część dobrała się w pary, kołysząć się lekko. Elena i Damon tylko na moment zamarli, bo już po chwili chłopak objął ją w talii, ona oparła dłonie na jego ramionach i zaczęli wirować na parkiecie. Dopiero po sekundzie Elena rozpoznała utwór, płynący z głośników-  "Living in a world without you".

You told me: "My darling
Without me, you're nothing"
You taught me to look in your eyes
And fed me your sweet lies


 Mimo częściowego zamroczenia Elena byłą przerażająco świadoma jego obecności. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w jego oczy, nie mogąc odwrócić od niego wzroku. W tym świetle były błękitne jak nieprzejednana toń oceanu. A ona nieubłaganie i nieodwracalnie schodziła na samo dno. 

Suddenly someone will stare in the window
Looking outside at the sky that had never been blue

Damon delikatnie przebiegł dłonią wzdłuż jej kręgosłupa a ona zadrżała silnie, wnijając paznokcie w jego ramiona. Próbowała zachować między nimi dystans, ale nie było to łatwe, gdy tańczyli tak blisko, że czuła jego zmysłowy zapach.

Ahh, there's a world without you I see the light
Living in a world without you
Ahh, there is hope to guide me
I will survive
Living in a world without you


 Damon obrócił ją w efektownym piruecie a gdy ponownie ją do siebie przyciągnął, była jeszcze bliżej niż poprzednio, zaplatając dłonie na jego szyi. Dziewczyna, zaskoczona, nieświadomie rozchyliła wargi. 


It's time to believe that it came to this
You paralysed my body with a poison kiss
For fourty days and nights I was chained to your bed
You thought that was the end of the story
Something inside me called freedom came alive
Living in a world without you

Kolejny obrót sprawił, że Elena zawisła w jego ramionach, ledwo kilke centymetrów od podłogi. Niemal stykali się wargami, gdy Damon  bardzo powoli powracał do pionu, nie spuszczając przy tym wzroku z jej czekoladowych oczu. 

- Muszę się przewietrzyć- wyjąkała Elena, wyrywając się z jego uścisku i czym prędzej wybiegła z klubu. Damon pokręcił głową zrezygnowany  i ruszył za nią. 

****


Elena oparła się o ścianę klubu, oddychając głęboko. Wciąż czuła zawroty głowy, ale chłodne powietrze otrzeźwiło ją na tyle, że mogła choć spróbować przeanalizować zaistniałą sytuację. Jak mogła być taka głupia, przecież wiedziała, że ten cholerny zadufany w sobie pajac spróbuje wykorzystać jej słabość, ale nic nie zrobiłą, by temu zapobiec. Całe szczęście, że stamtąd uciekła, kto wie, co mogło się wydarzyć!

- Gorąco ci kochanie?- usłyszała a gdy uniosła głowę ujrzała nad sobą dwójkę rosłych mężczyzn, ledwie trzymających się na nogach. Zadrżała silnie pod wpływem ich lubieżnych spojrzeń, bezczelnie prześlizgujących się po całym jej ciele. 

- No pewnie Will, przecież to gorąca laska- zarechotał jego kolega i odgarnął kosmyk włosów, opadający na jej policzek- obserwowałem cię przez całą noc, jesteś niesamowicie seksowna...
- Zostaw mnie- Elena odskoczyła od niego i spróbowała go wyminąć, by wrócić na imprezę, ale facet owinął jej nadgarstek niczym macka ośmiornicy i przyciągnął ją do siebie w gwałtownym pocałunku. 

Elena czuła, jak bezpardonowo wdziera język do jej gardła- smakował wódką i tanim winem. Próbowała krzyczeć, ale głos ginął w jego wargach, które teraz miażdżyły jej usta, sprawiając jej ból. Wyrywała się, kopała, ale jego kolega przytrzymał ją od tyłu, unieruchomiając i nie dająć szansy na ratunek. Czuła ich oślizgłe dłonie, przemieszczające się jej udach, pupie, piersiach, płaskim brzuchu i nic nie mogła zrobić. Łzy bezsilności spłynęły po jej policzakach, ale to tylko rozochociło napalonych mężczyzn.

I właśnie wtedy, gdy straciła ostatnią nadzieję, coś gwałtownie odciągnęło od niej napastników. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie- Elena zachwiała się, zatoczyła do tyłu i legła na ziemię jak długa, niefortunnie amortyzując upadek na lewej ręce. Usłyszała chrupot i poczuła tak silny ból, że aż przed jej oczami stanęły czarne mroczki. Wokół siebie słyszała krzyki,  jęki przepełnione bólem, przekleństwa i groźby, ale nie miała siły, żeby chociaż unieść głowę i sprawdzić, co się dzieje. Po chwili wszystko ustało i poczuła czyjeś ręce, owinięte wokół talii i pomagające stanąc o własnych siłach. Elena spojrzała wprost w zaniepokojone oczy Damona. 

- Co się dzieje?- spytała zaskoczona, patrząc na jej  napastników, leżacych na ziemi w nienaturalnych pozach i ociekających krwią. W oddali brzmiał sygnał zbliżającego się radiowozu a wokół pobojowiska zebrało się sporo gapiów, robiących zdjęcia i szepczących do siebie. 

- Spokojnie, już się nimi zająłem. Nikomu nie zrobią krzywdy- wyszeptał Damon wprost do jej ucha i narzucił na jej ramiona swoją skórzaną kurtkę. Elena jęknęła z bólu, gdy musnął jej lewe ramię. Brunet zmarszczył brwi i zaklął pod nosem. 
- Może być złamana- oświadczył i poprowadził ją ostrożnie do swojego samochodu.- jedziemy do lekarza- zarządził i ignorując jej protesty odpalił silnik, wyjeżdżając na ulicę z piskiem opon. 

****


- Dzięki za podwiezienie- powiedziała Elena, przerywając niezręczną ciszę, która panowała między nimi od kiedy opuścili szpital. 
- Nie dziękuj, w końcu to wszystko moja wina- powiedział, znacząco spoglądając na gips, owinięty wokół jej ręki- powinienem bardziej cię pilnować. Takiej ślicznotki nie można zostawić samej nawet na pięć minut. 

Elena spuściła wzrok, próbując ukryć rumieniec, który pojawił się na jej twarzy pod wpływem jego komplementu i tego intesywnego spojrzenia jego lazurowych tęczówek. To było coś, czemu nie potrafiła się oprzeć. 

- Wyluzowałam się, zabawiłam i było zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażałam...
- A co? Myślałaś, że przelecę cię na parkiecie?- zapytał z przekornym uśmiechem. 
Elena zmrużyła oczy i wydęła wargi. 
- Mniej więcej, chociaż bardziej obstawiałam stół bilardowy- odparła, marnie udając powagę. Oboje wybuchnęli śmiechem. 
- Może wezmę to pod uwagę- powiedział, przeciągając głoski, ale Elena doskonale wiedziała, że tylko się zgrywa. 
- Może w twoich snach- odparła, nachylając się do niego nieznacznie. 
- Zawsze- szepnął z przewrotnym uśmiechem. Dziewczyna przewróciła oczami i sięgnęła po klamkę. 
- To był naprawdę miły wieczór- wyznała szczerze- a ty potrafisz być w porządku, szkoda tylko, żę sam tego nie wiesz- dodała, wysiadając z auta. Poczekała, aż odjedzie, odwróciła się w stronę swojego apartamentowca i zamarła. 
Pod drzwiami stała Rebekah, Klaus, Kol, Elijah, Caroline i Matt, który obejmował blondynkę ramieniem. Panna Forbes co chwilę zerkała na Niklausa, który ostentacyjnie ją ignorował, ale straciła całe zainteresowanie jego osobą w chwili, gdy ujrzała Elenę idącą w ich kierunku. 

- Co wy tu robicie?- spytała brunetka niepewnie. Jej rodzeństwo i przyjaciele, którzy o niczym nie mieli pojęcia czekali na nią razem o drugiej w nocy? To nie mogło skończyć się dobrze.
Caroline prychnęła cicho. 
-Martwiliśmy się, nie odbierałaś telefonu- powiedział Elijah a jego spokojne roczarowanie sprawiło, że Elena poczuła niemałe wyrzuty sumienia i aż skuliła się w sobie. 
- Dzwoniłem dwadzieścia trzy razy i zawsze włączała się poczta głosowa- dorzucił Kol, poważny jak nigdy.
- Wiesz, po prostu zniknęłaś bez słowa i chcieliśmy sprawdzić, czy nasza...- zaczęła Rebekah ostro, ale przerwała pod wpływem błagalnego spojrzenia Eleny-... przyjaciółka nie wylądowała w jakimś rowie. 
- Albo gorzej. Przecież byłaś  z Salvatorem- dodał Klaus, zakładając ręce na piersi. Caroline zamarła na dźwięk tego nazwiska i zacisnęła usta w cienką linię, wymieniając z Mattem porozumiewawcze spojrzenia. 
- Co to jest?- spytał Kol, wskazując jej gips- no nie, nie dość, że z nim byłaś to jeszcze przez niego jesteś ranna? Jak go jutro spotkam... 
- To nie jego wina- Elena zaprostestowała gwałtownie- właściwie to on mnie uratował... długo historia- dodała pospiesznie, czując na sobie ich pytające spojrzenia- dziękuję za troskę, ale jeśli to wszystko to chciałabym się już położyć... To był długi dzień. Dobranoc- powiedziała, po czym nie czekając na odpowiedź zniknęła za drzwiami apartamentowca. 
Caroline uśmiechnęła się blado i spojrzała po raz ostatni na Klausa, który właśnie wsiadał do swojego czarnego audi i odjechał z piskiem opon. Matt uścisnął ją pocieszająco i razem wrócili do mieszkania. 
Elena zastali w kuchni, próbującą za pomocą jednej ręki nastawić wodę na herbatę. 

- Co ty sobie do licha wyobrażasz?- zaatakowała ją Caroline- pracujesz  całe dnie, bierzesz te cholerne nadgodziny i nawet nie masz czasu, żeby z nami porozmawiać. Potem się okazuje, że zniknęłaś- myślałam, żę zawału dostanę. Pojawiasz się ze złamaną ręką i ani jednym wyjaśnieniem, nie intersuje cię, ilu ludzi się o ciebie martwiło a sama widziałaś, było ich sporo. 
- Caroline...
- Czekaj, nie skończyłam- blondynka spojrzała jej głęboko w oczy, dopatrując się w nich szczerości- kiedy zamierzałaś nam powiedzieć, że twój szef ma na nazwisko Salvatore? Brzmi bardzo zanjomo, prawda?

"Cudnie"- jęknęła Elena w duchu, przygryzając dolną wargę.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział 10. Instynkt Drapieżnika

Nie zamierzałam w tym tygodniu wstawiać kolejnego rozdziału, jednak nagły przypływ weny nie pozwolił mi czekać i tak powstał rozdział 10 ;))  Nei ejst najlepszy, bo krótki i bez akcji. Po prostu mnie natchnęło i nie mogłam się doczekać, żeby go wstawić, więc zrezygnowałam z pisania kolejnej części, która pojawi się w następnym rozdziale. Mimo wszystko mam nadzieję, że będzie się wam podobać....

No to lecim ;-P 



Wyjazd Lexi mimo wszystko przebiegł bez echa i szczególnych dramatów. Blondynka w trzech dużych walizkach upchnęła cały swój dobytek życiowy, pożegnała się z Tylerem i napisała krótkie wiadomości  do Eleny i Caroline  a godzinę później oglądała Nowy York z lotu ptaka ze smutkiem obserwując, jak jej ukochane miasto powoli maleje aż wreszcie znika za gęstą mgłą. Mimo wszystko wiedziała, że wyjazd to najlepsze, co w tamtej chwili mogła zrobić.


Caroline właśnie siedziała z Mattem w kinie, oglądając kolejną nudnawą co prawdę część "Gwiednych Wojen", gdy poczuła wibracje w tylnej kieszeni jeansów. Dsykretnie sięgnęła po telefon. Czuła, że to coś ważnego, w końcu dzisiaj był ten dzień- dzień wielkich zmian, dzień, w którym mieli zacząć od początku z czystą kartą, oficjalnie kończąc jeden z trufniejszych etapów w swoim dziewiętnastoletnim życiu. Blondynka z roztargnieniem nacisnęła ikonę wiadomości tekstowej i otarła pojedyncze łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu.

Walcz o swoją miłość tak, jak ja nigdy nie walczyłam. Wiem, że teraz tego nie czujesz, ale uwierz: Klaus w końcu Ci wybaczy. Jesteś piękna, mądra, wesoła i urocza- jak mógłby nie wybaczyć? 
Życzę Ci wszystkiego najlepszego i mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy w lepszych okolicznościach. 
xO xO Lexi
 

Ten dzień, niedzielę konkretnie, Elena spędziła w pracy, bo tylko tam była zmuszona wykazywać się jakąkolwiek inicjatywą i czuła się potrzebna. Wiedziała, że gdyby przebywała w domu godziny, jakie poświęciła na wykonanie dokładnego zestawienia budżetu przeleżałaby w łóżku albo przetańczyłaby w klubie nocnym, próbując zapić apatię, wywołaną przemożnym żalem. Oczywiście nigdy by się do tego nie przyznała, ale mimo swojego stosunku do Damona była mu wdzięczna za nawał obowiązków, jakimi ją zarzucił. Dzięki temu miała usprawiedliwienie dlaczego nie odbiera większości telefonów i nie przeczytała esemesa od Lexi. Nienawidziła pożegnań a wiadomość od dawnej przyjaciółki zapewne doprowadziłaby ją do łez zwłaszcza, że gdzieś z tyłu głowy czaiła się cichutka acz wyjątkowo irytująca myśl, że być może to ostatni raz, gdy miała okazję ją zobaczyć i że powinna była pojawić się na lotnisku chociażby przez wzgląd na dawne czasy. Z tego samego powodu jednak wolała spędzić ten czas, zawalona papierami. 
Jednak jak to mówią co się odwlecze to nie uciecze. Po północy, już w domu, siadła na łóżku z kubkiem herbaty w ręku i poraz kolejny spojrzała na wyświetlacz telefonu, na tę irytującą ikonkę koperty, informującą o nieprzeczytanej wiadomości. Zaklęła siarczyście pod nosem i wreszcie nacisnęła ten przeklęty przycisk, przebiegając szybko wzrokiem po tekście:

Naprawdę Cię rozumiem i naprawdę nie mam Ci niczego za złe. Tylko tyle chciałabym ci powiedzieć. Dobrze Cię znam i wiem, że zapewne teraz zastanawiasz się co by było, gdybyś zachowała się inaczej i użyła  innych słów przy naszym ostatnim spotkaniu, choć jesteś zbyt dumna, by się do tego przyznać.  Co by było, gdybyś przyjechała na lotnisko, by się pożegnać? Cóż, myślę, że nasze pożegnanie nastąpiło już dawno temu i nie warto tego powielać. Nie cofniemy czasu i nie zapomnimy tego, co było złe, chociaż ja bardzo bym chciała. 
Wiem, że nigdy nie zrozumiesz moich decyzji. Ja sama ich nie rozumiem, ale taka włąśnie jest miłość- nieprzewidywalna, głupia, szalona. Wydawało mi się, że to łączy mnie z Tylerem a skoro tak było, to nie mogłam myśleć jasno i racjonalnie. Gdybym się nad tym głębiej zastanowiła wiedziałabym, że to nie jest tego warte. Zraniłam tylu ludzi, którzy na to nie zasługiwali i wyszłam na zwykłą kłamliwą dziwkę. Nie masz pojęcia jak bardzo mi wstyd. 
Rozumiem, że te słowa niczego nie załatwią, ale chcę, żebyś wiedziała, że byłaś moją prawdziwą i jedyną przyjaciółką. Wiele się zmieniło, ale to we mnie zawsze pozostanie. Nie mam Ci za złe, że stanęłaś po stronie Caroline, bo to tylko świadczy o tym, jaką wspaniałą przyjaciółką jesteś. Podobnie jak ja podjęłaś własną decyzję, tyle że twoja była właściwa. 
Mimo wszystko dziękuję za to, co kiedykolwiek dla mnie zrobiłaś i za wszystko, co mogłaś dla mnie zrobić; dziękuję Ci za wszystkie piękne chwile, jakie razem spędziłyśmy i za całe wsparcie, jakiego mi  udzielałaś. Mam nadzieję, że już zawsze będziesz taka jak teraz, że się nie zmienisz i osiągniesz wszystko, o czym tylko zamarzysz. Zasługujesz na to. 

Boże, jaki ten esemes jest długi. Aż wstyd mi go czytać, ale musisz wiedzieć, że to właśnie powiedziałabym Ci, gdybyś wczoraj dała mi dojść do głosu. Mogłabym napisać po prostu: "bardzo za Tobą tęskniłam", ale sądzę, że to nie byłoby w takiej sytuacji odpowiednie. Jeżeli tę wiadomość przeczytałaś do końca to juz i tak sukces, bo wiem, że nawet na to nie zasłużyłam. Byłam okropna i strasznie mi z tego powodu wstyd. Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. 
Proszę, przeproś raz jeszcze ode mnie Caroline a zaraz potem gorąco ją ucałuj. 
Mam nadzieję, że podobnie jak ja zaczniecie od zera. Może to sprawi, że kiedyś pomyślicie o mnie z uśmiechem na ustach, wspominając tylko te dobre chwile. Podobno czas leczy rany i własnie to wam daję: nieograniczony czas. Bo wiesz Eleno, ja już nie wrócę. I mam szczerą nadzieję, że chociaż to przyjmiesz jako rekompensatę za wszystkie krzywdy, jakie wam wyrządziłam. 
 xO xO  Lexi


****
Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił i Rebekah po raz kolejny się spieszyła, by oddać na czas zestawienie bankietów  i  konferencji prasowych, zaplanowanych na czas trwania kampanii promocyjnej nowej kolekcji. 
"Kolejny leniwy piątek"- pomyślała z kpnią, wertując nerwowo trzymane w ręku papiery. Była wściekła jak nigdy dotąd. W myślach oszacowała wszystkie porażki i sukcesy firmy z ostatnich dwóch tygodni. Nie wyglądało to zbytnio imponująco. 
Co prawda zatrudnili modelki do pokazu  i uporali się z zapasami, zalegającymi w magazynach i   to było zdecydowanie na plus. Rebekah była dumna z siostry, która owy plan opracowała już pierwszego dnia pracy. Na tym jednak kończyła się ich dobra passa. 
Część projektów Klausa nagle zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Tuż przed podpisaniem intratnej umowy z włoską firmą odzieżową ci wycofali się nie podając powodu, choć dzień wcześniej twierdzili, że kontrakt z S&T to dla nich zaszczyt i wielka szansa, by zaistnieć również na rynku amerykańskim. Potem wynikło to zamieszanie na targach mody, gdy okazało się, że ktoś odwołał ich udział natomiast kreacje, które dostarczono wprost ze szwalni okazały się być dziełami innego domu mody. Na domiar złego aferę wyniuchali paparazzie i następnego dnia cała Ameryka chuczała od plotek na temat rzekomego gwałtownego obniżenia się standardów firmy. S&T zyskało etykietkę plagiatorów a pokaz, który mógłby oczyścić ich dobre imię przesunął się o kolejne dwa tygodnie. Rebekah cieszyła się, że  Andrew oraz Esther Mikealson i Giuseppe Salvatore  znajdują się teraz w Pradze i liczyła, że uda im się uprzątnąć ten bałagan zanim wrócą. Wszyscy chodzili jak na szpilkach nie wspominając o prezesie, Klausie,  Elijah i oczywiście samej Rebekah, którym lepiej było od razu schodzić z drogi, jeśli chciało się utrzymać pracę. Atmosfera w firmie chyba nigdy nie była tak napięta.
Zatopiona we własnych myślach Rebekah poruszała się po firmie już niemal na wyczucie, nawet nie patrząc pod nogi toteż doznała mocnego wstrząsu, gdy zderzyła się z kimś na zakręcie a plik dokumentów wypadł jej z ręki i rozsypał się po podłodze. 

- Jak leziesz sieroto?!- warknęła i rzuciła się natychmiast, by uprzątnąć bałagan, który powstał bądź co bądź z jej winy. 
- No nieźle- usłyszała ten przeciągły głos, który wywoływał nieprzyjemne dreszcze w jej ciele. Uniosła głowę i napotkała czarne oczy Enzo. To jego  intensywne, prześwietlając eniczym rentgen  spojrzenie sprawiło, że poczuła się niemal naga. Boże, jak ona go nienawidziła!
Wzdrygnęła się odruchowo i wstała z klęczek, zrównując się z nim twarzą w twarz. 
Była wściekła. Nie dość, że z jego winy upuściła bardzo ważne dokumenty to jeszcze ten cham zamiast jej pomóc z kpiącym uśmiechem przyglądał się jak ona, jego bądź co bądź szefowa, miota się po podłodze sprzątając efekty jego nieporadności. Szczyt wszystkiego!

- Zawsze sądziłem, że to na mnie masz alergię- ciągnął, jakby nie zauważając jej ostrzegawczego spojrzenia. 
- Bo to prawda- prychnęła, wywracając oczami. Enzo wyszczerzył się w złośliwym uśmiechu. 
- Nie, ty po prostu jesteś suką- odparł, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie a gdy ta oburzona otwierała usta, by odpowiedzieć dodał- wydarłaś się na mnie zanim w ogóle zrozumiałaś, że to ja- jego rozbawienie doprowadzało  ją do szału. 
- Wyobraź sobie, że ostatnio żyję w ciągłym stresie- warknęła, z całej siły uderzając go w klatkę piersiową. Ten skrzywił się teatralnie, udając ból, co wywołało cień uśmiechu na jej zmęczonej twarzy- lepiej, żeby nikt teraz nie wchodził mi w drogę. 
- Masz rację- powiedział i jakby na potwierdzenie swoich słów oparł się nonszalancko o ścianę, tarasując przejście. Rebekah zmrużyła oczy. 
- Lubisz igrać z ogniem, co?- spytała retorycznie, kręcąc głową z niedowierzaniem- w takim razie uważaj, bo możesz się poparzyć- dodała słodko i z całej siły pchnęła go w głąb korytarza po czym unosząc dumnie podbródek wyminęła go. 
- Ogień, który raz sparzył drugi raz nie robi wrażenia- zawołał za nią a ta prychnęła i zniknęła w głębi gabinetu numer sto trzydzieści. Ezno, pogwizdując wesoło, wrócił do swojego biura wspominając dzień, gdy rozpoczęła się ich wojna. To był jeden jedyny dzień, gdy się nie kłócili, dzień, w którym się poznali. Może było tak miło, bo po prostu ze sobą nie rozmawiali? Oczywiście, używali mowy- mowy ciała, o wiele bardziej wymownej niż jakiekolwiek przemowy, oraz ust, choć zgoła w nieco innym celu. Wtedy nie wiedzieli o sobie nic, ale ta jedna noc zaważyła na całej ich relacji....

Październik, 2011 rok. 

Enzo westchnął z lubością, rozglądając się po sali w poszukiwaniu jakiejś atrakcyjnej, samotnej pani. Właśnie kończył dwadzieścia cztery lata a jego najlepszy przyjaciel od piaskownicy Damon namówił go na udział w bankiecie promującym nową kolekcję, sygmowaną przez S&T Fashion, firmę jego ojca.
"Wiesz ile modelek się tu pojawi? Będzie w czym wybierać"- mówił i ostatecznie Ezno zgodził się na taki układ, w końcu darmowe żarcie, seks i alkohol to gra warta świeczki. 
Jednak to nie modelki, o których wspominał mu przyjaciel zwróciły jego uwagę, lecz pewna piękność, stojąca po środku tego całego zbiorowiska z szampanem w ręku. Rozglądała się wokół, obserwująć gości czujnym spojrzeniem dużych oczu w kolorze burzowego nieba, delikatnie podreślonych eyelinerem. Jej dumna sylwetka i znudzony wyraz twarzy przywodził na myśl te wszystkie waleczne księżniczki z opowieści dla dzieci i rzeczywiście, gdy jej się przyjrzał dostrzegł w niej cos niesamowicie majestatecznego, co budziło respekt i grozę, ale równocześnie wywoływało jego zawadiacki uśmiech. 
Kobieta była naprawdę piękna. Swoją urodą zdecydowanie przyćmiewała wszystkie panie, obecne na sali. Wszystko w niej budziło zachwyt: od lśniących, sływających kaskadą na plecy złotych loków, poprzez zdrabny malutki nosek, pełne, przywodzące na myśl dorodne maliny usta aż po smukłą sylwetkę osy i pełne piersi, podreślone przez mieniącą się sukienkę, spływającą płynnym złotem do ziemii.
Ezno jednym chaustem próżnił kieliszek szkodzkiej i podszedł do niej z szelmowskim uśmeichem na ustach. 

- Co taka piękna dziewczyna robi tu samotnie?- spytał a ona zlustrowała go od stóp do głów po czym na jej wargach zagościł kpiący półuśmiech, który przejął go do głębi. 
- Czeka na nawalonego frajera, który spróbuje ją poderwać i zaciągnąć na parkiet- odparła dumnie, upijając łyk szampana. Enzo pochylił się nad nią nieznacznie. 
- Jeśli takiego spotkam na pewno wybiję mu zęby w pani imieniu- zapewnił i puścił jej perskie oko- ja raczej myślałem o postawieniu pani kilku drinków...
- Chce pan mi postawić coś, za co nie musi pan płacić?- brwi blondynki uniosły się do góry a Enzo zachichotał, przykładając palec do ust. 
- Cii, nikt nie musi wiedzieć- szepnął a ona, wiedziona jakimś nienazwanym insktynktem ruszyła z nim w kierunku baru. 

I tak to się zaczęło. Wspólne picie, wspólny taniec, zwięczony pełnym pasji pocałunkiem. Już w holu zerwał z niej kolię i obcałowywał jej biust, kierując się coraz niżej. Ciężko dysząc wpadli do jednego z wynajętych pokoi i opadli na łóżko. W mgnieniu oka dziewczyna pozbawiła go ubrań a on odwdzięczył się tym samym, zrywając z niej bajeczna suknię, za którą później kazała mu zapłacić. Nie znali nawet swoich imion, ale to nie było ważne, gdy dziewczyna wiła się pod nim, jęcząc w rytm ruchów jego palców. Wkrótce osiągnęła pierwszy szczyt tej nocy, ale na tym nie poprzestała- usiadła na nim okrakiem i tym razem to ona dawała mu maksimum przyjemności. 
Szybko się zorientował, że była całkiem dobra w te klocki. Nigdy nie czuł czegoś takiego, jak w tamtym momencie a gdy się połączyli, to było jak uderzenie pioruna. Ich ciała idealnie ze sobą współgrały a namieność między nimi mogłaby spalić cały las. Orgazm, wykańczający, intensywny, ostateczny, przeżywali wspólnie, w tym samym momencie. 
A potem opadli obok siebie na łóżku, jednak żadne z nich nie chciało pozbawić się bliskości, która dawała obojgu tyle przyjemności. To był pierwszy i ostatni raz, gdy ona spała w jego ramionach i to tamtej nocy zdecydował, że powinien przyjąć propozycję pracy od Damona. Wiedział, że to może być naprawdę ciekawe doświadczenie.

****

Elena zaciskała usta w cienką linię, gdy Damon powoli czytał rozpisany w punktach szczegółowy plan działania na przyszły tydzień, któremu dziewczyna poświęciła całe trzy godziny. Palce jej odpadały, głowa puslowała tępym bólem i Elena  żywiła szczerą nadzieję, że jej praca w jakimś stopniu się opłaci a co najwiażniejsze zadowoli temu pozera, który jakimś cudem zajmował prezesowski fotel. Tymczasem jego wyraz twarzy doprowadzał ją do szału.
Damon umyślnie przeciągał moment wydania wyroku na temat dokumentu, który miał przed sobą. Tak naprawdę miał dziwną pewność, żę wcale nie musi tego sprawdzać, żeby wiedzieć, że Elena jak zwykle perfekcyjnie wykonała powierzone jej zadanie- w ciągu tych kilku tygodni zdołał się już przekonać o jej niezawodności i o tym, że w podobnych kwestiach może jej bezgranicznie zaufać. Mimo to nie mógł oprzeć się pokusie droczenia się z nią. To stało się już pewnego rodzaju hobby. Gdy trzymając w zębach długopis pomrukiwał ni to z powątpniewaniem ni to z aprobatą dziewczyna uroczo marszczyła nosek i zagryzała wargi, powstrzymując krzyk a on próbował zdusić w sobie wybuch śmiechu. Jej złość była słodka i naprawdę niesamowicie go bawiła.

- No i?- zagadnęła, tracąc cierpliwość. Damon wydął wargi udając zamyślenie a w niej aż się zagotowało. Zacisnęła dłonie w pięści i czekała, czując narastające z każdą sekundą zdenerwowanie. Na jego ustach błąkał się pełen satysfakcji, zwycięski uśmiech. To doprowadzało ją do szału.
"Nie pozwól mu się sprowokować. Nie pozwól mu się sprowokować."- powtarzała w myślach, biorąc kilka uspokajających wdechów.
- Plan jest dobry- oznajmił w końcu Salvatore z wyuczoną obojętnością- wiesz, pracujesz tu  dopiero pd miesiąca... Wyrobisz się jeszcze- dodał z kpiarskim uśmiechem. Twarz Eleny stężała gniewem. Dziewczyna zerwała się z miejsca niemal przewracając przy tym fotel i spojrzała na niego wilkiem.
"To będzie dobre"- pomyślał, wygodnie rozsiadając się w fotelu.

- Ty jesteś chyba nienormalny- warknęła, dysząc z furią- pracowałam nad tym przez bite trzy godziny a ty mi mówisz, że jest "dobrze"? Nie znajdziesz nikogo, kto zrobiłby to lepiej!
- No proszę, jaka skromna- na twarzy prezesa pojawił się szelmowski uśmiech- więc jednak jest coś, co nas łączy.
- Nie porównuj nas do siebie!- krzyknęła Elena w świętym oburzeniu- nie jestem takim zakłamanym narcyzem jak ty i w przeciwieństwie do ciebie ja wykonuję swoją pracę i tylko swoją pracę- zaznaczyła złośliwie- jakim cudem dostałeś się na to stanowisko?
- Po prostu wykonywałem swoją pracę najlepiej, jak tylko się dało- odparł z lubością obserwując rumieńce wściekłości, pojawiające się na jej bladej twarzy- nie było nikogo, kto zrobiłby to lepiej- dodał piskliwym głosem a ona domyśliła się, żę ją przedrzeźnia, co tylko spotęgowało jej złość.
Elena pochyliła się nad biurkiem, opierając na łokciach i tym samym zmniejszyła dzielącą ich odległość niemal do zera. Jej czekolade oczy płonęły a rozchylone usta kusiły jednak obok tego uwagę Salvatore'a przykuł jej głęboki dekolt, który teraz znalazł się na wysokości jego wzroku. O tym, żę jej piersi były niezwykle jędrne i kształtne zdołał się przekonać już wtedy w parku, gdy spotkał ją podczas porannego joggingu, ale teraz gdy miał to wszystko na wyciągnięcie ręki... Cóż, nie mógł powiedzieć, żeby było to dla niego tak całkowicie obojętne zwłaszcza, że budziło swoiste uczucie Deja Vu. Czy nie znaleźli się już kiedyś w podobnej sytuacji?

- Ty pokraczny, zdemoralizowany, beznadziejny, pozbawiony wartości wyższych...
- Aaa...- Damon pomachał jej przed twarzą palcem wskazującym- zważaj na słowa- powiedział ostrzegawczo i przyłożył ów palec do jej rozchylonych warg, delikatnie pieszcząc ich powierzchnię i wywołując dreszcz podniecenia, przepływający podskórnym prądem wzdłuż jej kręgosłupa- rozmawiasz z szefem- dodał ciszej i instynktownie zbliżył się do niej jeszcze bardziej. Wpatrywali się w siebie jak zaczarowani, hipnotycznie. Coś ich do siebie ciągnęło, jakiś magnez, instynkt, wywołujący podniecenie i niemal bezwarunkowe reakcje. I wtedy, gdy ich usta niemal się stykały zdarzyło się coś, czego Damon w ogóle się nie spodziewał : Elena wbiła swoje drobne, śnieżnobiałe zęby w w jego palec, który wciąż tkwił na jej wargach. Salvatore syknął i warknął wściekle a Elena odsunęła się ze zwycięskim uśmiechem, zakładając ręce na biodra. Jej oczy błyszczały złośliwym rozbawieniem i Damon miał ochotę zetrzeć jej ten zarozumiały uśmieszek z twarzy. Czyżby naprawdę mieli ze sobą więcej wspólnego, niż którekolwiek z nich chciało przyznać?

-  Sądzisz, że będę jak jedna z tych twoich seks zabawek?- spytała z kpiną, wydymając usta- najpierw musiałbyś przedstawić mi swoją kartę zdrowia...
 W oczach Damona pojawiły się niebezpieczne błyski a na jego ustach ponownie zagościł cwany uśmieszek.
- Wątpisz, że byłbym w stanei to zrobić?- spytał tonem niskim i zmysłowym jakim mężczyzna zwykle zwraca się do kochanki i Elenę przeszedł niekontrolowany dreszcz, przez co na chwilę straciła rezon. Co prawda trwało to jedynie ułamek sekundy, jednak Salvatore'owi nie umknął grymas, który pojawił się na jej pięknej twarzy, a który wywołał jego zawadiacki uśmiech. Mężczyzna podszedł do niej na odległość pocałunku i chwycił ją za łokieć, przyciągając do siebie jeszcze bliżej. Czuł ciepło jej ciała, widział jej pełne, rozchylone usta i tylko siłą woli powstrzymywał się przed zrobieniem tego, o czym myślał obsesyjnie od chwili, gdy wkroczyła do jego gabinetu.
- Co wtedy zrobisz Eleno?- wyszeptał, wprost do jej ucha, co spowodowało jej kolejny dreszcz. Elena chardo spojrzała mu prosto w te seksownie zmrużone oczy i uśmiechnęła się słodko.
- Poinformuję twoją narzeczoną o twoim seksoholizmie- odparła- o tym, że jesteś nieuleczalnym uwodzicielem i o tym, że próbowałeś mnie wykorzystać. Tego chcesz?
Przez twarz Damona przebiegł wściekły grymas, który sprawił Elenie niemal chorą satysfakcję. Sama nie była pewna, co tym wszystkim myśleć. Damon wzmocnił ucisk na jej ręce, który stał się niemal bolesny, jednak ta nie zamierzała dac tego po sobie poznać. Wciąż wpatrywała się w niego bez cienia obawy i czekała na jego kolejne słowa.
- Ostrzegam cię...
- Och błagam- Elena wybuchnęła zimnym śmiechem- nie mów do mnie w ten sposób, bo nic nie możesz mi zrobić. Swoją pracę wykonuję prawidłowo, więc nie masz pretekstu, żeby mnie zwolnić a nawet jeśli... Wiesz, że nie możesz, prawda?
- Ach, no tak- syknął, uśmiechając się okrutnie- jesteś Mikealson kiedy ci pasuje? Mogłęm się tego spodziewać. Tak chcesz się bawić?- w jego oczach pojawiły się groźne iskierki, które tym razem sprawiły, że dziewczyna głośno przełknęła ślinę a jej serce przyspieszyło biegu.
Damon, nie zwalniając uścisku na jej przedramieniu pociągnął ją w stronę drzwi.
- Damon... Puszczaj! Co ty wyprawiasz?!- wrzeszczała, szarpiąc się i miotając, jednak to nic nie dało poza piekącym bólem w całej ręce. Wiedziała, że zapewne słychać ją w całej firmie, ale w tej chwili miała to gdzieś.
- Jeśli zaraz  mnie nie puścisz to przysięgam, że wszystko opowiem...
- Tak się zamierzasz bawić?- Damon zatrzymał się gwałtownie powodując tym samym, że Elena wpadła na niego, ale on nawet nie zwrócił uwagi na jej wykrzywioną wściekłością twarz- smiało, powiedz o wszystkim Evelyn a wtedy ja zdradzę twój mały, brudny sekrecik- wysyczał wprost w jej usta. Dziewczyna zamarła osłupiała, ale próbowała zachować zimną krew.
- Co z tego?- spytała, siląc się na spokój, jednak tym razem Damon nie dał się tak łatwo zwieść. Na jego twarzy zagościł zawadiacki uśmiech.
-Czy nie pragnęłaś zaistnieć na własnych zasadach?- szepnął, wprost do jej ucha- czy to nie dlatego ukryłaś swoje pokrewieństwo z Mikealsonami? Co o tobie pomyślą inni pracownicy, gdy okaże się, że zdobyłaś tę posadę dzięki braciom i wpływowej siostrze?
- Przecież to nieprawda- oburzyła się Elena, blednąc gwałtownie.
- To twoje słowo przeciw mojemu- Damon wzruszył ramionami lekceważąco i nie czekając na jej reakcję poprowadził ją do wyjścia, odparowadzany zaskoczonymi spojrzeniami współpracowników,  po czym bezceremonialnie wpakował ją do samochodu. Elena już nei protestowała, wyglądała raczej na zrezygnowaną.
- Dokąd jedziemy?- spytała, gdy odpalił silnik- przecież trwają jeszcze godziny pracy.
- Już mówiłem- odparł a ten jego łobuzerski uśmiech i fakt, że obserwował ją w bocznym lusterku niezmiernie ją irytowały- chciałaś się bawić? Więc zabawimy się według moich zasad gry.