Dziś krótko, pewnie
będziecie rozczarowani, bo nic konkretnego się nie dzieje. Chciałam
inaczej to rozegrać, ale potem zabrakło mi czasu i już nie mogłam
dłużej przeciągać publikacji.
Tytuł rozdziału odnosi się
jak zwykle zresztą do treści i ciekawi mnie czy tym razem
odgadniecie dlaczego jest taki a nie inny ^^ Piszcie w komentarzach
xd
Co do waszych blogów o obiecuję
nadrobić zaległości. Jestem teraz zawalona pracą, nauką i
przygotowaniem do egzaminów, ale to nie znaczy, że tam nie
zaglądam. Szczególnie się tu zwracam do Emki,
Zosi i I Love Damon, bo one już dawno nie dostały ode
mnie komentarza, na jaki zasługują. Dziewczyny bardzo mi przykro ;(
Mam nadzieję jednak, że mi to wybaczycie...
Od samego rana biegała po domu
jak oparzona, co chwilę zerkając na zegarek. W drodze do łazienki
zderzyła się z Caroline a w salonie z Mattem, którzy również
nerwowo krzątali się po mieszkaniu, szukając jakichś niezwykle
ważnych dokumentów, części garderoby a nawet złośliwie i
tajemniczo znikającego tego ranka jedzenia. Czesała włosy,
jednocześnie popijając kawę i co kilka minut sprawdzając stan
swojego makijażu w lustrze, wiszącym w przedpokoju nad szafką na
buty.
To
był wyjątkowy dzień. Dziś oficjalnie mieli zostać studentami i
zacząć kolejny, szalony etap w swoim życiu. Z tej okazji Elena
ubrała obcisłą sukienkę przed kolana z gorsetem z delikatnej
siateczki w kolorze kawy z mlekiem, powoli przechodzącym w białą
spódnicę na wysokości talii. Do tego dobrała srebrne szpilki na
koturnie i złotą, kopertową torebkę na długim łańcuszku. Włosy
zaczesała na lewe ramię, oczy podkreśliła eyelinerem, tworząc
efekt kociego oka, a usta musnęła karminową szminką, uwydatniając
ich zmysłowy kształt.
Caroline z kolei zdecydowała się na wersję odrobinę bardziej
bogatą w kolory. Błękitna sukienka przed kolano idealnie
podkreślała barwę jej oczu, zielone lakierowane szpilki świetnie
komponowały się z kopertową torebką w tym samym kolorze, czarny
żakiecik nadał jej odrobinę elegancji, jej równo wyprostowane
włosy wdzięcznie opadały na ramiona, a podkreślone bladoróżową
kredką oczy i pociągnięte czerwoną szminką usta nadały jej
zarówno dziewczęcego uroku jak i kobiecego szyku.
– Obie
wyglądacie jak milion dolarów – powiedział uśmiechnięty od
ucha do ucha Matt, obejmując przyjaciółki ramieniem. Sam wybrał
na tą okazję prostą białą koszulę, wpuszczoną w czarne spodnie
od garnituru oraz czarne lakierki, nie przejmując się zupełnie ani
marynarką ani krawatem, które, tego był pewien, okażą się
nieodzowną częścią garderoby pozostałych studentów. On jednak
od rana miał ważniejsze sprawy na głowie niż strojenie się. Już
samo prasowanie spodni i koszuli pochłonęło stanowczo zbyt
wiele jego czasu i energii, które mógł poświęcić, tak jak
przez ostatnie kilka dni, na próby pogodzenia tych dwóch, wyjątkowo
upartych kóz.... Bezskutecznych prób trzeba zaznaczyć, biorąc pod
uwagę mrożące krew w żyłach spojrzenia, jakie dziewczyny
wymieniły ponad jego ramieniem i brutalną siłę, z jaką obie
równocześnie wyrwały się z jego objęć, zmierzając w dwóch
przeciwnych kierunkach.
Matt wzniósł oczy do nieba i westchnął ciężko. Wybranie dwóch
kobiet o tak silnych, przywódczych charakterach na swoje najlepsze
przyjaciółki był chyba najgorszą decyzją, jaką dotychczas
podjął w całym swoim życiu.
A
przynajmniej tak mu się wówczas wydawało.
* * * *
Inauguracja roku akademickiego miała miejsce w audytorium,
zwanym Wielką Salą, do którego zestresowanych, przyszłych
studentów odprowadzili profesorowie. Po drodze minęli dziedziniec i
skwer zieleni, na którym zmęczone dzieciaki odpoczywały od zajęć
w przerwach na lunch. Po środku okrągłego trawiastego placu
znajdowało się niewielkie wzniesienie, na którym stała kamienna
fontanna- sowa w okularach i z książką pod pachą wypluwała wodę
przez dzióbek i zapewne studenci w czasie wiosny przychodzili tu,
żeby się dla żartów pochlapać, albo ochłodzić po ciężkich
godzinach, spędzonych w dusznych salach wykładowych. Elena
wyobraziła sobie siebie i swoich przyjaciół na ich miejscu i
mimowolnie się uśmiechnęła. Wiedziała, że dzisiejszy dzień
odmieni jej życie i zastanawiała się czy na lepsze czy na gorsze.
Grupa pierwszoroczniaków
liczyła około pięciuset osób i Elena naprawdę była pełna
podziwu, że mimo to nie narobili wielkiego hałasu przechodząc
głównym holem. W glorii chwały wkroczyli do Wielkiej Sali.
Caroline zajęła miejsce po
jednej stronie Matta a Elena po drugiej. Obie udawały, że się nie
znają i tak było chyba najbezpieczniej. Wpatrując się w podest,
na którym w równym rzędzie ustawili się wszyscy wykładowcy oraz
przedstawiciele dziekanatu odliczały sekundy do końca tego
niesamowicie długiego wprowadzenia. Wyglądało to tak, jak się
tego niestety spodziewano. Z początku usłyszeli wzniosłą przemowę
o duchu uczelni, o ciężkiej pracy i renomie, jaką cieszy się
Instytut Columbii. Następnie otrzymali oficjalne gratulacje z okazji
wkroczenia na nową drogę życia a następnie pani dziekan,
zajmująca się kwestią przydziału, zarządziła podzielenie
studentów na tych, którzy wybrali tryb dziennych i tych, którzy
skorzystali z oferty studiów zaocznych. Wyczytanie kolejno nazwisk
również zajęło sporo czasu, a gdy w końcu Elena i Caroline
stanęły po przeciwnych stronach sali i zostały przydzielone do
grup zajęciowych obie czuły napięcie, wiszące w powietrzu.
– Kolejne kłamstwo?
– syknęła blondynka, gdy wreszcie dostali pozwolenie, by rozejść
się do domów.
Elena doskonale wiedziała,
że chodzi jej o zatajenie faktu, że aplikowała na studia zaoczne.
Przecież doskonale wiedziała, że przyjaciółka już w wieku
trzynastu lat spisała w swoim zielonym dzienniczku każdy szczegół
dotyczący swojego przyszłego studenckiego życia. Na liście
znalazło się wspólne mieszkanie z przyjaciółmi, wspólne
zajęcia, wspólne imprezy, wspólna nauka.... Caroline nie
cierpiała, gdy coś szło niezgodnie z jej planem a Elena nie
wyprowadziła jej z błędu, gdy ta przez bite dwa miesiące
ekscytowała się, że będą mogły dzielić kolejny ważny etap w
swoim życiu.
– Wiesz, kogo ona mi
przypomina? – warknęła Elena do Matta, który już otwierał
usta, zapewne z zamiarem wygłoszenia kolejnej tyrady na temat ich
braku dojrzałości i kłotni bez określonego powodu –
mojego brata.
– Jeremiego? –
zdziwił się blondyn – z tego co zdążyłem się
zorientować to dosyć spokojny dzieciak.
Elena zmarszczyła brwi i
dopiero po sekundzie dotarł do niej sens jego słów. Oczywiście
miała na myśli Nika, ale skąd Matt miałby o tym wiedzieć?
To było kolejne kłamstwo, z którym musiała się uporać.
Myśląc o tym jak okropną
przyjaciółką się stałą od chwili., gdy zamieszkała w Nowym
Yorku nie zauważyła chłopaka, który wyszedł z zza zakrętu
dopóki na niego nie wpadła. Matt złapał ją w porę, chroniąc
przed upadkiem a ona spojrzała wprost w orzechowe oczy swojej
ofiary.
– Przepraszam
– powiedzieli jednocześnie i zaśmiali się nerwowo. Elena miała
chwilę czasu, żeby mu się przyjrzeć i nie mogła się nie
uśmiechnąć. Chłopak był naprawdę przystojny. Miał szczupłą,
atletyczną sylwetkę, delikatne ale zarazem męskie rysy twarzy,
ciemne przydługie, zaczesane do tyłu na żel włosy i śmiałe,
pełne iskierek wesołości spojrzenie. Jego uśmiech może i nie
zwalał z nóg, ale był z rodzaju tych, które pozostawiają po
sobie mrowiące wrażenie ciepła.
– Caleb –
przedstawił się, wyciągając w jej stronę dłoń o smukłych
palcach pianisty – Caleb Santiago.
– Elena Gilbert
– odpowiedziała dziewczyna, ściskając jego dłoń w geście
powitania.
Matt odchrząknął
znacząco.
– A to jest Mathew
Donavan – przedstawiła go Elena, chichącząc cicho –
mój najlepszy przyjaciel.
– Miło mi was
poznać – Caleb uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile to
było w ogóle możliwe – na którym wydziale jesteście?
– Matt na sportowym,
ja na wydziale nauk humanistycznych. Będę studiować filologię
angielską –odparła dziewczyna natychmiast i znów
roześmiała – z tego co widzę ty także – dodała,
wskazując na naręcze książek, które trzymał pod pachą.
– Tak, chyba muszę
je przejrzeć – przyznał zakłopotany – pytałem
osoby z drugiego i trzeciego roku i mówiły, że gruntowana
znajomość lektur to podstawa, by zaliczyć historię angielszczyzny
u profesora Stranley'a.
– Tak, też
słyszałam, że z niego straszna siekiera – westchnęła
Elena i za chwilę jej twarz znów rozświetlił promienny uśmiech
– ja listę lektur przerobiłam w wakacje. Mam nawet całkiem sporo
notatek, mogłabym ci je pożyczyć jeśli chcesz.
Spojrzenie, którym tym
razem uraczył Elenę Caleb Matt znał aż za dobrze. Tak patrzyli na
nią wszyscy, którzy wpadli w sidła jej uroku.
– Jasne –
Caleb wydawał się wniebowzięty, niczym dziecko, które dostało
wymarzony prezent na święta. Matt przewrócił oczami, gdy Elena
wyjęła długopis ze swojej kopertowej torebki i sięgnęła po
nadgarstek Caleba. Po chwili widniało na nim kilka strannie
wypisanych cyfr.
–
Zadzwoń jak będziesz miał ochotę – rzuciła Elena z
właściwą sobie prostotą – umówimy się.
– Bardzo
subtelny podryw – zaśmiał się Matt, gdy Caleb zniknął z
zasięgu ich wzroku.
– Nie
wiem o czym mówisz –prychnęła Elena – nikogo nie
podrywałam, zaoferowałam tylko koleżeńską pomoc.
– Ty chyba sama nie
zdajesz sobie sprawy z tego jak działasz na tych wszystkich
facetów... – zaczął, ale przerwała mu seria dźwięków,
sygnalizujących nadchodzące esemesy. Elena sięgnęła po telefon i
uśmiechnęła się pod nosem, czytając je wszystkie.
– Co? Kochaś już
się stęsknił? – zażartował Matt, za co Elena packnęła
go w ramię wolną dłonią.
– Nie, napisała do
mnie cała rodzinka. Gratulują mi z okazji przyjęcia na studia.
Rebekah pisała, że jest z
niej dumna, Alarick obiecał mentalnego kopniaka na szczęście,
Jenna w wyjątkowo jak na nią kwiecistych słowach opisywała swoje
wzruszenie, Jeremy ograniczył się do krótkiego "Maggie mówi,
że jesteś najlepsza. Uważaj na siebie siostra", Kol obiecał
zabrać ją na wielką imprezę z tej okazji, za to Klaus
zapowiedział, że skopie jej tyłek jeśli jeszcze raz zwątpi w
swoje umiejętności.
Już chciała mu przeczytać choć część z tych wiadomości, ale w porę zorientowała się, że wobec tego musiałaby się zdradzić ze swoim powiązaniem z Mikealsonami.
Już chciała mu przeczytać choć część z tych wiadomości, ale w porę zorientowała się, że wobec tego musiałaby się zdradzić ze swoim powiązaniem z Mikealsonami.
Elena zaklęła siarczyście
pod nosem. Życie na włąsną rękę okazało się trudniejsze, niż
się spodziewała.
* * * *
Rebekah Mikealson spojrzała
w lustro poprawiając swoje złote włosy ułożone w loki w stylu
retro i westchnęła ciężko, zerkając na kanapę, na której wciąż
smacznie spał Enzo. Wczorajszy wieczór przeciągnął się do
takich godzin, że gdy Marshall w końcu odwiózł ją do domu nie
miała serca odesłać go z kwitkiem i skazać na co najmniej
godzinną podróż na drugi koniec miasta. Nie po tym jak pojechał z
nią na komisariat, uregulował jej mandat i przeczekał trzy godziny
w korkach bez słowa protestu. Zaproponowała mu nocleg, wyraźnie
zaznaczając granice, których nie może przekraczać a mimo to pół
nocy się spierali o łazienkę, miejsce do spania i w końcu usnęli
dopiero nad ranem koło godziny trzeciej.
Mężczyzna niesamowicie ją
irytował, to prawda. Niemal żałowała, że okazała mu tyle serca
i nie kazała spać w korytarzu albo wracać do domu. Mimo to nie
mogła powstrzymać myśli, że gdy z jego twarzy znikał ten
irytujący uśmieszek zwycięscy i wszelkie oznaki pogardy czy
złośliwego rozbawienia wyglądał naprawdę uroczo, można by się
nawet pokusić o stwierdzenie, że słodko. Mimo woli do jej umysłu
napłynął potok wspomnień, których nie umiała powstrzymać.
Trzy lata wcześniej
Ze snu wybudziło ją
nagłe uderzenie gorąca, niosące za sobą falę rozkoszy.
Westchnęła i oblizała wargi z błogim uśmiechem. Senność nie
pozwoliła jej w pełni oszacować sytuacji, więc gdy poczuła
kolejną falę przyjemności westchnęła i wygięła plecy w łuk. Z
zadowoleniem uchyliła powieki i wtedy zamarła.
Znajdowała się w
pokoju, który z pewnością nie należał do niej. Kołdra, która
ją okrywała poruszała się w rytm warg i języka, wpijających się
w jej kobiecość.
"To nie może być
sen"- pomyślała zamroczona, gdy wbrew sobie odrzuciła głowę
w tył i jęknęła przeciągle. Jej oddech z każdą chwilą
przyspieszał. Teraz niemal dyszała, walcząc o odzyskanie kontroli
nad własnym ciałem. Ostatkiem sił odrzuciła kołdrę i krzyknęła
na widok swojego nagiego ciała. Spomiędzy jej zgiętych w kolanach,
bezwstydnie rozrzuconych nóg spoglądała na nią para czarnych,
figlarnych oczu. Chłopak zassał jej koralik i chłeptał jej soki,
rozkoszując się dźwiękami, które z siebie wydawała. Rebekah nie
mogła myśleć jasno i dopiero po chwili zorientowała się, że to
ten sam chłopak, który zaczepił ją na przyjęciu. Z którym piła,
tańczyła, z którym opuściła bal, z którym...
– O nie! –
krzyknęła. Wplotła palce w jego włosy i spróbowała go
odciągnąć, ale to spowodowało jedynie, że z jeszcze większym
zaangażowaniem penetrował jej kobiecość. Niespodziewanie włożył
w nią dwa palce i zaczął ją masować od wewnątrz. Jednocześnie
wciąż językiem drażnił jej łechtaczkę. Rebekah wbiła
paznokcie jednej dłoni w skórę jego głowy, drugiej w
prześcieradło, które chwilę potem poszło w strzępy. Drżała z
rokoszy.
– Co robisz...
Przestań, słyszysz? Nie zgadzam się... Nie pozwoliłam ci...
Proszę... Błagam... Przestań... – wyrzucała z siebie
jękliwie, dysząc ciężko – proszę..... Aaaaaaaaah!
– krzyknęła, gdy jej świat rozpadł się na milion kawałeczków
a przez jej ciało przetoczyła się fala potężnego orgazmu, który
odebrał jej świadomość, zdolność myślenia i oddychania. Jak
przez mgłę słyszała krzyki, które chyba należały do niej.
Chłopak wciąż wybijał w jej wnętrzu rytm, który tylko
przedłużył tę słodką torturę a potem podciągnął się na
łokciach i pocałował ją z mocą. Na języku poczuła smak swojego
podniecenia, gdy nie myśląc już kompletnie zarzuciła mu ręce na
szyję i pozwoliła w siebie wejść mocno, do końca. Każde jego
uderzenie powodowało wibracje, fale rozkoszy i wreszcie orgazm tak
potężny, że jeszcze długo potem nie wiedziała, co właściwie
się z nią działo. W jednej chwili przypomniały jej się
wydarzenia z poprzedniej nocy, gdy ona również była stroną
aktywną i z pełną premedytacją dawała mu przyjemność, o jakiej
nie marzył. Byli jak dwa krzemienie, których spotkanie wywołało
dziki ogień.
Dopiero trzy godziny
później Rebekah uświadomiła sobie, co tak naprawdę zrobiła i to
napełniło ją początkowo przerażeniem. Przespała się z
nieznajomym, oddawała mu się całą noc a potem jeszcze nad ranem.
W dodatku nie umiała odmówić sobie rozkoszy, do której właściwie
ją przymusił.
Zerwała się z łóżka
bez słowa i rzuciła w kierunku leżącej na podłodze sukienki.
Chciała się ubrać i jak najszybciej stąd wyjść. Zapomnieć, że
coś podobnego w ogóle miało miejsce, że wykazała się aż takim
rażącym brakiem samokontroli.
Niestety okazało się,
że w jej rękach nie znalazła się piękna złota suknia, lecz
kawałki postrzępionego materiału, w ogóle nie nadające się do
użytku.
– Spójrz co
zrobiłeś! – warknęła na chłopaka, który przyglądał
się jej poczynaniom z lubieżnym uśmiechem, błąkającym się po
wargach. – Masz pojęcie ile ona kosztowała?
– Wczoraj
nie narzekałaś – odparł brunet lekceważąco, podciągając
się na łokciach – o co ci chodzi? Jeszcze przed chwilą
krzyczałaś z rozkoszy a teraz udajesz czerwonego kapturka, na
którego napadł zły wilk.
– To
był jeden z największych błędów mojego życia –
oświadczyła dziewczyna z mocą – plusy są takie, że żadne
z nas nie będzie o tym pamiętać.
– Och,
ranisz moje serce – mężczyzna zaśmiał się cicho –
takiego seksu nie da się zapomnieć. Szczerze liczę na powtórkę.
–
Szczerze się rozczarujesz – Rebekah zmrużyła oczy
gniewnie i uniosła głowę z właściwą wszystkim Mikealsonom
wyniosłością – wykorzystałeś fakt, że wypiłam za dużo
–dodała z pretensją w głosie, wydymając wargi.
Brunet zmrużył oczy z
rozbawieniem. Stała przed nim naga, piękna niczym anioł i
diabelnie seksowna dziewczyna, kipiąca gniewem. Jak miał się
skupić w takich warunkach?
– Czy ty w
ogóle znasz moje imię? – spytała z wyraźną kpiną w
głosie wybudzając go z transu, w który wprowadził go widok jej
idealnie krągłych, jędrnych piersi. Dopiero teraz Rebekah
zorientowała się jak się przed nim prezentuje i czym prędzej
zerwała z niego kołdrę okrywając się nią szczelnie. Nei
straciła jednak rezonu.
– Nie wiem jak
ty, ale ja nie mam zwyczaju sypiać z nieznajomymi –
powiedziała jadowicie, na co ten znów się roześmiał.
– W takim razie
jak ja mam na imię? – spytał a ta przygryzła dolną wargę.
Wiedział, że wybił jej z rąk wszelkie argumenty i ona też o tym
wiedziała. To jeszcze bardziej ją rozwścieczyło. Prychnęła
niczym rozsierdzona kotka i nim się obejrzał zarzuciła na siebie
jego koszulę.
– Zacznijmy od
nowa – zaproponował, z ledwością powstrzymując śmiech
– Enzo Marshall, przyszła gwiazda Salva-Tower Fashion.
– Rebekah
Mikelason – odparła dziewczyna odwracając się do niego z
nieskończenie słodkim uśmiechem – miło mnie poznać, z
pewnością. *
Enzo zamrugał
kilkukrotnie oszołomiony. Tego się kompletnie nie spodziewał.
– Chodzi ci o
tych Mikealsonów? – upewnił się a Rebekah przewróciła
oczami.
– Andrew
jest moim ojcem jeśli o to ci chodzi. Nie wiem czy moi bracia
ucieszyliby się z przyjęcia do pracy kogoś, kto już pierwszego
dnia uwodzi ich małą siostrzyczkę. – dodała z udawanym
żalem.
Rodzina Mikealsonów
znana była w kraju i na świecie. Oficjalnie prowadzili rodzinny
biznes, dom mody, ale wszyscy wiedzieli, że Andrew i co najmniej
jeden z jego synów prowadzili nielegalne i wysoce niebezpieczne
interesy. To byli niebezpieczni ludzie, z którymi lepiej było nie
zadzierać.
Enzo nie dał jednak po
sobie poznać, że cokolwiek go to obeszło.
– Myślę, że
byliby bardziej zdruzgotani faktem jak łatwo ową siostrzyczkę
uwieźć – powiedział z szerokim uśmiechem.
Rebekah drapieżnie
zmrużyła oczy.
– Daj
spokój, dlaczego się wściekasz? Nie byłąś chyba dziewicą?
– roześmiał się, dumny z tak wybitnego żartu.
Rebekah rzuciła w niego
strzępami swojej kreacji.
– Jeśli
chcesz tą robotę odkupisz mi zniszczoną sukienkę. Kosztowała
osiemset trzydzieści sześć dolarów – oznajmiła głosem
nieznoszącym sprzeciwu i nie czekając na jego odpowiedź wyszła z
pokoju hotelowego.
Mimo, że miała na sobie
jedynie bieliznę i jego koszulę z poprzedniego wieczoru zachowała
godność. Patrzył za nią w oszołomieniu z wielkim
zafascynowaniem, wciąż poruszony tym, co przed chwilą się
wydarzyło.
Koszuli rzecz jasna już
nigdy nie odzyskał.
Rebekah wybudziła się
ze wspomnień i spojrzała na śpiącego mężczyznę. Co ona sobie w
ogóle myślała zapraszając go do domu?
Nie zastanawiając się
chwyciła jego dżinsy, leżące na podłodze i rzuciła z całej
siły w jego kierunku. Enzo podskoczył gwałtownie, gdy sprzączka
od paska uderzyła go w twarz i z głuchym łoskotem osunął się na
podłogę.
Rebekah stanęła nad nim
niczym mroczny anioł zemsty, przekrzywiając głowę z
rozbawieniem.
– Koniec tego
dobrego, masz pół godziny na szybki prysznic i opuszczenie mojego
domu – oznajmiła i ruszyła w kierunku kuchni.
– A co ze
śniadankiem do łózka? – zawołał za nią, rozcierając
obolały policzek.
Rebekah zatrzymała się i
obejrzała na niego ze słodkim uśmiechem.
– Tego chyba nie
było w pakiecie – stwierdziła z rozbawieniem i zamknęła
za sobą drzwi.
* pamiętacie tą scenę,
gdy w trzecim sezonie Klaus opuścił Mystick Falls a Rebekah
postanowiła się wprowadzić się do Salvatore'ów? No więc mamy tu
tekst z tamtej sceny. Pamiętam, że śmiałam się jak głupia, gdy
po raz pierwszy usłyszałam ten dialog:
"Damon: You're
Klaus' sister? (jesteś siostrą Klausa? )
Rebekah: Rebekah.
Pleasure, I'm sure (Rebekah. Miło mnie poznać jak sądzę)".
No cóż, lepiej to brzmi
w oryginale xD
Nie wiem jak wy, ale ja
kocham bezczelną Rebekah ;P