niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 14. Ostatnia Piosenka

             Przed napisaniem pierwszego słowa tego rozdziału  zaczęłam oglądać "Brzydulę" (stara miłość nie rdzewieje xD) "Kości" i  oczywiście "Pamiętniki Wampirów" od początku, bo jakoś brakuje mi tego klimatu ^^
       
      Nie wiem czy podzielacie moje zdanie czy nie, ale jak dla mnie to serial się stacza co najmniej od sezonów 4/5. Najpierw "ugrzecznili" Damona, odzierając go z temperamentu, potem zrobili z Katherine obleśną, żałosną karykaturę samej siebie, następnie obrócili całą serialową mitologię w nicość, tworząc coraz więcej absurdów (często przy tym zaprzeczając samym sobie) a na końcu przybili gwóźdź do trumny niszcząc słynny trójkąt, który miał być przecież do samego końca głównym wątkiem serialowym, napędzającym całą fabułę...

           Wiem wiem, marudzę strasznie. To chyba przez ten ból głowy, który mi dzisiaj dokucza ;/ 
Mam nadzieję, że nie zanudziłam was jakoś specjalnie, jeśli tak to przepraszam :* Chciałam wam tylko powiedzieć, że to pierwsze odcinki serialu (właściwie każdego z  tych seriali, bo w "Kościach" zawsze jedynym z moich ulubionych wątków była relacja Brennan i Booth'a i teraz przypomniałam sobie dlaczego tak ich uwielbiałam natomiast historia Uli i Marka z "Brzyduli" pomaga mi uczynić Damona i Elenę bardziej ludzkimi xD) zainspirowały mnie do napisania tego rozdziału. Długo nie mogłam się za to zabrać, ale teraz gdy Nina odeszła z obsady postanowiłam przypomnieć sobie "stare, dobre czasy" i tak mnie natchnęło, że rozdział napisałam w kilka dni ^^ Wstawiłabym go już dawno temu, ale poprawianie błędów zajęło mi strasznie dużo czasu ze względu na mój permanentny brak czasu i za to przepraszam was z całego serca :***
           Mam nadzieję, że długość tego rozdziału zrekompensuje wam trochę to czekanie ;)

        A teraz nie przedłużając zapraszam na kolejną część moich wypocin  ^^

Enjoy :*



Edit: Chryste, przepraszam, ale to chyba najgorszy rozdział w historii tego bloga o ile nie całej mojej blogowej  kariery ;(

        - Elena- zaczął Damon niepewnie, podnosząc się z miejsca- wszystko ci wytłumaczę...
        - Po co?- fuknęła Evelyn, mierząc stojącą w progu dziewczynę pogardliwym spojrzeniem- od kiedy zależy ci na opinii kogokolwiek? Od kiedy zależy ci na tym, co myśli o tobie twoja asystentka? Znasz ją zaledwie kilka dni a już zdążyła dokonać tego, co nie udało się dotąd żadnej kobiecie i okręciła cię sobie wokół palca? Co ona takiego w sobie ma? Nie może być aż tak dobra w łóżku, jest na to za młoda, prawda?
       Damon zerknął na Elenę akurat w momencie, gdy dziewczyna zmrużyła oczy, w których pojawił się złośliwy błysk  i jednym susem znalazła się przed jego "narzeczoną".
 "Oho, niedobrze"- pomyślał na poły z rozbawieniem na poły z zaciekawieniem.
        - Próbowałam być w porządku, bo zależy mi na tej pracy- rzekła Elena wyniośle a Damon po raz kolejny nie mógł się powstrzymać przed porównaniem jej do rodzeństwa. W takich sytuacjach naprawdę mu imponowała. W tej chwili szczerze współczuł Evelyn- Nie mogę jednak dłużej udawać, że nie bawi mnie fakt, że obłudna dziwka przypisuje mi wszystkie swoje zasługi i cechy- ciągnęła tymczasem dziewczyna, przerywając jego rozmyślania- nawet sobie nie wyobrażasz jakie to zabawne  słyszeć podobne oskarżenia z ust kobiety, której całe życie to jedno wielkie kłamstwo, obracające się wokół zakupów, fryzur, paznokci i facetów. Jesteś aż tak rozgoryczona, że jako jedna z wielu rozkładałaś nogi przed dupkiem, który twoje uczucia ma za nic? Przecież widzę jak na niego patrzysz. Może to miłość płytka, czysto fizyczna, ale jednak miłość i w związku z tym proszę cię grzecznie, odwal się ode mnie, bo nie należysz do tej garstki osób, które dla tego palanta się nie zeszmaciły... Za to ja tak, więc jeśli jeszcze raz usłyszę z twoich ust jakąkolwiek nieadekwatną obelgę strata reputacji będzie twoim najmniejszym problemem, rozumiesz?
            - Ty, ty.... Ty mała, krnąbrna, uwodząca cudzych mężczyzn, psychopatyczna suko!- wydarła się Evelyn, tracąc nad sobą panowanie.
                Damon zmarszczył brwi zaskoczony takimi ostrymi słowami. Co prawda wiedział, że Evelyn jest niezrównoważona i gotowa na wiele w obronie swego dobrego imienia, w końcu reputacja była dla niej bardzo ważna o ile nie najważniejsza, lecz mimo to  nigdy nie traktowała w ten sposób osoby niemal kompletnie obcej, swojego współpracownika. No chyba, że czuła się przez tą osobę zagrożona, ale w takim razie Damon naprawdę nie rozumiał co takiego Elena w sobie miała, że zachwiała nietykalną dotąd pewność siebie Eve.
                Bardziej jednak od tego wszystkiego zaskoczyła go postawa samej Eleny. Powinien już przywyknąć do jej szaleństwa, w końcu uczestniczył w nim wielokrotnie podczas tego miesiąca ba, on sam był nieprzewidywalnym szaleńcem, więc powinien rozumieć mechanizmy, którymi kierowała się dziewczyna, prawda?
               Nie potrafił jednak przewidzieć, że na słowa Evelyn Elena odrzuci głowę do tyłu i wybuchnie głośnym, przesiąkniętym złośliwością śmiechem a potem uderzy niczego niespodziewającą się kobietę pięścią w nos z siłą, która blondynkę zetnie z nóg. W tym momencie Damon otworzył usta w czystym szoku i poczuł jak jego szczęka niemal uderza o parkiet.
              Zaraz po tym zdarzeniu Elena stanęła nad skomlącą, zapłakaną  i trzymającą się za krwawiący nos kobietą niczym anioł zemsty i uśmiechnęła się uroczo w taki sposób, że nikt nawet nie podejrzewałby, że jeszcze chwilę temu próbowała ją zabić... Albo znacząco uszkodzić.
          - Ostrzegałam cię-rzekła niemal rezolutnie- Masz prawdziwego pecha- dodała, wydymając wargi z udawanym żalem- "mała, krnąbrna, uwodząca cudzych mężczyzn suka" uderzyłaby cię raz, żeby pokazać swoją siłę a potem dałaby ci spokój. Na twoje nieszczęście jednak "psychopatyczne suki" mają tendencje do wieloletniego dręczenia swych ofiar.* A jeśli zechcesz zgłosić to jako pobicie lub napaść pamiętaj, że ty jako pierwsza mnie zaatakowałaś, werbalnie. Gdy ostatnio sprawdzałam  szykanowanie i rzucanie fałszywych obelg i oskarżeń w celu zniszczenia cudzej reputacji było karalne- po tych słowach przeszła nad łkającą blondynką i nie zwracając kompletnie uwagi ani na nią, ani tym bardziej na Damona, wciąż będącego w ciężkim szoku wyszła z prezesowskiego gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi.

* * * *

          Jedna, samotna łza spłynęła na zdjęcie, które trzymała w dłoni i stoczyła się po twarzach, zastygłych w szerokich uśmiechach. Pheobe starła ją niespiesznie, ale w ślad za nią podążyły kolejne, gorące i słone, więc dziewczyna przestała z nimi walczyć. Zamiast tego pociągnęła spory łyk taniego, czerwonego wina prosto z butelki i przewróciła stronę w albumie. Kolejne zdjęcia przedstawiały ją i jej bliskich w różnych okresach jej życia, ale choć dziewczyna szukała w znajomych twarzach tej iskierki szczęścia, które dostrzegała w innych ludziach od czasu, gdy jej życie zmieniło się na zawsze, dobrze wiedziała, że to bezskuteczne. Już wtedy, jako nastolatka czuła fałsz i sztuczność, otaczające ją ze wszystkich stron. Pochłaniały ją niczym gęsta mgła i prawie udało jej się zapomnieć, kim naprawdę jest a raczej kim nie jest. Robiła wszystko, by nie zatracić prawdziwych emocji, by być ludzka, by prawdziwie żyć, ale to nie było łatwe wśród ludzi, którzy nie mieli pojęcia, czym są szczere emocje.
              Ale może właśnie to było jej przeznaczenie? Może niepotrzebnie walczyła z tym, co nieuniknione?
Pół życia od tego uciekała a i tak wylądowała w wielkiej korporacji, która wręcz uginała się od tego przepychu i sztuczności, których Pheobe tak nienawidziła. Oczywiście zdawała sobie sprawę, że praca nie jest miejscem, w którym można zawrzeć silne, bezinteresowne przyjaźnie i poznać prawdziwe oblicze ludzi, ale miała dość tej maski, którą przybierała na twarz każdego dnia. Udawała posłuszną, głupiutką, ubogą dziewczynkę, choć wszystko w niej krzyczało, że nie zasłużyła na degradację do poziomu podrzędnej pomocy, dla której jedynymi służbowymi poleceniami mogą być komendy: "przynieś, podaj, pozamiataj". Nienawidziła tych rentgenowskich spojrzeń, które musiała znosić ilekroć przemykała korytarzem zupełnie, jakby współpracownicy chcieli prześwietlić ją na wylot niepewni, czy przypadkiem  nie jest nosicielką jakiejś zakaźnej choroby. Nawet samo określenie "współpracownicy" wydawało się śmieszne i nie na miejscu. Nie spała na forsie, nie świeciła cyckami na prawo i lewo, nie wywoływała skandali, nie zdobywała prestiżowych nagród, nie mogła pochwalić się dyplomami z najlepszych uczelni i nie brała udziału w tworzeniu nowej kolekcji więc w gruncie rzeczy była niewidzialna. Była tylko dziewczyną od kawy, bez której co prawda ciężko zacząć dzień, ale którą łatwo można zastąpić. Nikt nie zaprzątał sobie głowy co skrywa ta niepozorna szara myszka, jakie emocje w sobie tłumi posyłając te wymuszone, sztuczne uśmiechy każdego dnia. Wierzyli, że są prawdziwe, bo chcieli w to wierzyć, bo nie chcieli się zastanawiać, bo nie potrafili zrozumieć, że na świecie istnieją też  ludzie z prawdziwymi problemami, których nie można załatwić za pomocą karty kredytowej. Może więc dobrze się stało, że straciła pracę? Może to czas, by przeanalizować swoje życie... Ponownie?
            Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi- najpierw delikatne, ledwo słyszalne, potem głośniejsze i częstsze, zupełnie jakby ktoś po drugiej stronie drzwi tracił cierpliwość. Pheobe westchnęła ciężko i wstała z kanapy.
            W pierwszej chwili zaszumiało jej w głowie i dziewczyna zachwiała się niebezpiecznie, ale w końcu, przytrzymując się nielicznych mebli w pokoju, udało jej się dotrzeć do drzwi i jednym ruchem otworzyła je na oścież. Zamrugała kilkukrotnie, przyzwyczajając wzrok do światła w korytarzu i powoli z blasku wyłoniła się postać mężczyzny.
          Najpierw dostrzegła szary, nienaganny garnitur, opinający się na idealnie napiętych mięśniach a potem to intensywne spojrzenie czarnych oczu i nerwowo zaciśnięte wargi. Wzdrygnęła się, gdy przeszło jej przez myśl, by ich skosztować, zatracić się w pocałunku, ale gdy wreszcie w swoim zamroczonym alkoholem umyśle połączyła wszystkie fakty i rozpoznała, kto przed nią stoi wszystko, łącznie z pragnieniem, by zaciągnąć go do łóżka i nie wypuszczać z niego przez następne kilka godzin, nagle nabrało przerażającej wręcz jasności. Dziewczyna oparła się o framugę, założyła ręce na piersi i zachichotała niczym pięcioletnia dziewczynka.
          - Witam szanownego pana dyrektora- rzekła z udawaną wyniosłością, zapewne usiłując naśladować elegancję Mikealsonów i skłoniła się lekko. Niestety przeceniła swoje siły, bo w następnej chwili leżała na ziemi, zanosząc się pijackim śmiechem.
"Alkohol i grawitacja to chyba nie najlepsze połączenie"- pomyślała z niejasnym rozbawieniem, próbując bezskutecznie podnieść się z podłogi. Elijah wciąż stał w progu i obserwował jej wysiłki zaciskając szczękę z siłą imadła.
          Jakimś cudem, chwiejąc się i potykając udało jej się doczołgać do komody na bieliznę i oparła się o nią po czym powoli niczym w  zwolnionym tempie stanęła na nogi.
          -Ha!-wykrzyknęła triumfalnie i niewiele myśląc puściła się mebla i odtańczyła dziki taniec radości jak gdyby samodzielne ustanie na nogach było największym życiowym osiągnięciem... A raczej próbowała tańczyć, bo gdy tylko odsunęła się od swojej drewnianej "podpórki" i zrobiła jeden, gwałtowny ruch zachwiała się i z pewnością ponownie runęłaby na ziemię, gdyby nie silne ramiona Elijah, który złapał ją w ostatniej chwili i uchronił od upadku. Słowa podziękowania uwięzły jej w gardle, zastąpione przez kolejny napad okropnego, pijackiego rechotu. To już nie był śmiech dziewczyny, która odrobinę zaszalała i teraz czuła się wolna i beztroska w kolorowym świecie alkoholowych urojeń, lecz zmęczonej życiem i pozbawionej wszelkiej nadziei na lepsze jutro osoby, która topi smutki w mocnych trunkach, pragnąc zapomnienia i Elijah doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to najkrótsza droga do popadnięcia w nałóg.
          Mikealson westchnął ciężko i wziął dziewczynę w ramiona.Co prawda nie dostał oficjalnego pozwolenia, by tak po prostu wkroczyć do jej mieszkania, ale z drugiej strony nie mógł jej przecież zostawić tam, czołgającej się po podłodze jak jakaś poczwara, prawda? Z tą myślą mężczyzna ułożył ją na kanapie.
           Jego wzrok spoczął na opróżnionych butelkach po winie, leżących na podłodze. Była piętnasta na litość boską a ona już była kompletnie pijana. Czy ta dziewczyna do reszty oszalała? Z drugiej strony może miała jakiś powód, by topić smutki w alkoholu o tak wczesnej porze, może czuła się smutna i zagubiona w wielkim świecie bogactwa i biznesu? I tu nasuwała się kolejna ewentualność: może to on był powodem jej złego samopoczucia? Poczucie winy zakuło go w piersi jak maleńka drzazga, gdy uświadomił sobie, że to wielce prawdopodobne. Co prawda już wcześniej Elena próbowała mu uświadomić,  że przesadził z reakcją i to z jej powodu niemal groził kadrowej zwolnieniem jeśli nie poda mu adresu Pheobe, jednak dopiero teraz do niego dotarło, że mógł nieświadomie wyrządzić tej dziewczynie prawdziwą krzywdę. Zawsze była taka miła i wydawała się niezbędnym elementem w firmie a dokładniej w bufecie, którego stała się częścią, ale zanim Elena rozpoczęła pracę w S&T Elijah nigdy nie zaprzątał sobie nią głowy. Nie zastanawiał się, dlaczego podczas pracy jej uśmiech nie sięgał oczu, dlaczego została bufetową w pełnym wymiarze godzin, zamiast dorabiać sobie do studiów i dlaczego z takim zapałem zostawała po godzinach. Dopiero teraz z pełną mocą dotarło do niego, jak bardzo ta dziewczyna potrzebuje pieniędzy. Uważał się za dobrego, wyrozumiałego i sprawiedliwego szefa, troszczącego się o sprawy personelu i wrażliwego na krzywdy człowieka. Teraz, rozglądając się po tym ciasnym, jednopokojowym mieszkanku nie rozumiał, jak mógł przeoczyć coś tak oczywistego.
           Pheobe mieszkała w najniebezpieczniejszej dzielnicy Brooklynu i z tego, co się zdołał zorientować po rozmowie z właścicielem budynku miała spore problemy w terminowym opłacaniu rachunków. Trzykrotnie groziła jej eksmisja, a sądząc po warunkach w tym pożal się Boże mieszkanku, czynsz nie był jakoś specjalnie wygórowany. No bo ile można zapłacić za kawalerkę z szarymi,odrapanymi ścianami, jedno drzwiową szafą w kontrastującym, pudrowym odcieniu różu, dwoma niedomykającymi się sklejkowymi  komodami, podrapanym fotelem, sprężynową kanapą, chwiejącym się stolikiem oraz malutką łazienką ze zgrzybiałym prysznicem i podobnej wielkości kuchnią bez drzwi, w której jedynym wyposażeniem było kilka szafek, wiszących nad turystyczną kuchenką i przedpotopową lodówką?
         Elijah z niejakim rozczuleniem spojrzał na  leżącą na tej koszmarnie niewygodnej kanapie Pheobe. Ta dziewczyna była przerażona, bezbronna, przytłoczona przez życie i zrobiło mu się jej zwyczajnie, po ludzku  żal. Nic dziwnego, że była tak krucha, że tak bardzo przejęła się jego dzisiejszym wybuchem, chociaż w gruncie rzeczy nic takiego się nie stało. Ile razy udowadniano jej, że do niczego się nie nadaje, traktowano jak zwykłe popychadło? Pheobe była niewiele starsza od Eleny i niewiele młodsza od Rekebah. Serce aż ściskało się mu na samą myśl, że gdyby jego siostry nie miały wsparcia wpływowej rodziny mogłyby skończyć w takiej samej pozycji co ona, marząc o lepszym życiu. Nigdy dotąd nie spotkał się z aż tak wielkim nieszczęściem, nigdy nie był aż tak świadomy różnicy społecznych wynikających z ilości posiadanych pieniędzy bądź ich braku. Współczuł ludziom, którzy musieli codziennie borykać się z problemami pod tytułem "zjeść czy zapłacić rachunki", ale w całym swoim życiu żadnego z tych ludzi nie spotkał osobiście, więc mógł wmawiać sobie, że wcale nie jest ich tak wielu i wcale nie jest im aż tak ciężko, jak mu się z początku wydawało. Teraz, stojąc tu i zastanawiając się nad tym wszystkim jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Nie mógł uwierzyć, że potrafił się aż do tego stopnia znieczulić.
         Gdy tak o tym myślał jego wzrok padł na zdezelowany stolik, stojący nieopodal kanapy a raczej leżący na nim  album, otwarty mniej więcej po środku. Elijah zmarszczył brwi i podszedł bliżej, przejeżdżając palcami po poplamionych winem stronach. Zdjęcie, skrywające się za folią ochronną przedstawiało  mniej więcej piętnastoletnią Pheobe o długich do pasa blond włosach, z mocnym makijażem smoky eye, w którym niemal ginęły jej bursztynowe oczy i ustami, podkreślonymi ciemnofioletową szminką, ubraną w czarne skórzane spodnie i biały T-shirt z nadrukiem przedstawiającym czaszkę z piszczelami po środku. Nie uśmiechała się, wyglądała raczej na znudzoną.
       Obok niej stała trójka innych ludzi:nieco starsza od niej dziewczyna o jasnej cerze, ciemnych oczach i czarnych jak heban włosach, która uśmiechała się szeroko do aparatu i obejmowała łysiejącego mężczyznę po czterdzieste i ciemnowłosą kobietę, stojącą wyprostowana jak struna, z gładko zaczesanym do tyłu kokiem i wyniosłym półuśmiechem. Coś w rysach ich twarzy, kształcie ust i oczu wskazywało na ich bliskie pokrewieństwo a jednak Elijah nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to wcale nie nie jest równoznaczne z relacjami, jakie ich łączą. 
         Pheobe stała w pewnym oddaleniu, jakby sama izolowała się od tego idealnego obrazka, jaki pozostała trójka przedstawiała. Wyglądała na znudzoną, może nawet zdenerwowaną, jakby znajdowała się tam za karę. Uwagę Elijah przyciągnęło jednak coś jeszcze, a mianowicie budynek, znajdujący się za nimi. Kształtem przypominał trzy stojące obok siebie babki z piasku, wielkie niczym średniowieczny zamek i porośnięte idealnie wypielęgnowanym bluszczem. Choć nie można było tego wywnioskować ze zdjęcia Elijah wiedział, że ramy w oknach są złote, ściany utrzymane w w brzoskwiniowej tonacji, aby komponowały się z hebanowymi i dębowymi meblami oraz skórzanymi obiciami foteli i kanap a za budynkiem znajduje się ogród różany, skupiony wokół fontanny, basen oraz plac zabaw dla dzieci. Wiedział również, że przy każdym posiłku na tarasie orkiestra gra najsłynniejsze francuskie ballady i co wieczór pod gwieździstym niebem organizowane są gry i zabawy integrujące oraz potańcówki, skupiające muzykę z całego świata. To wszystko składało się na Relais et Chateaux, jeden z najdroższych i najbardziej luksusowych hoteli w Paryżu.
        - To były nasze ostatnie wspólne wakacje- słysząc ochrypły głos Pheobe Elijah aż podskoczył z zaskoczenia.
        - Myślałem, że śpisz- powiedział i z zażenowaniem odłożył album z powrotem na stolik. Dziewczyna przesłoniła ręką oczy a kąciki jej ust uniosły się w górę.
      - Mam mocniejszą głowę niż ci się wydaje- odparła- miałam sporo czasu, żeby ćwiczyć- dodała z nutką goryczy w głosie- po co przyszedłeś?
        W tym momencie naprawdę go zaskoczyła. Jeszcze przed chwilą ledwo trzymała się na nogach a teraz rozmawiała z nim prawie jakby była trzeźwa. Oczywiście widział, że bardzo cierpi, chyba już zaczynała odczuwać skutki spożycia takiej ilości alkoholu, jednak mimo wszystko był w szoku, że będąc w takim stanie nie usnęła od razu w momencie, gdy tylko położył ją na kanapie.
       - Chciałem przeprosić- wyznał, ostrożnie siadając na kanapie obok niej. Pewnie w normalnych okolicznościach wybrałby fotel, chociażby ten zdezelowany, ale w tym momencie chciał jej pokazać, że nie ma złych zamiarów a w tym celu nie mógł się dystansować i ją onieśmielać.
       -Przeprosić?- powtórzyła jak echo, ostrożnie podnosząc się na łokciach. W głowie jej szumiało i z trudem skupiła na nim wzrok, ale objawy wcześniejszej, mówiąc delikatnie, niepoczytalności, już odeszły w niepamięć, pozostawiając po sobie jedynie palący wstyd i jakąś taką niepewność.
      - Przeprosić- przytaknął, uśmiechając się lekko. Jej serce  zabiło mocniej, gdy uświadomiła sobie, że po raz pierwszy widzi podobny, swobodny uśmiech skierowany do niej, do osoby, która nie była członkiem jego rodziny i to sprawiło, że poczuła się w pewien sposób wyróżniona.
      - W takim razie... Nie ma za co... Tak sądzę- odparła, pocierając skronie.
      - Chciałem także prosić cię, żebyś nie odchodziła z pracy- dodał już jak najbardziej oficjalnym tonem- zareagowałem z przesadną egzaltacją i za to bardzo cię przepraszam, ale niepotrzebnie z takiego powodu chciałaś złożyć wymówienie.
      - To są jakieś jaja- prychnęła Pheobe i z nerwów zacisnęła dłonie w pięści- czemu po prostu nie przyznasz, że Elena i ten cały jej firmowy "Wesoły Klub Objawienia" zmusili cię, żebyś tu przyszedł i zmienił zdanie? Pewnie teraz, gdy zobaczyłeś warunki w jakich mieszkam jest ci mnie żal! Być może nawet zaproponujesz podwyżkę, bo przecież jak wielki pan dyrektor mógłby odmówić pomocy biednej, ubogiej dziewczynce, której nawet na studia nie stać i która całe swoje życie będzie zapierdzielać po godzinach jak jakiś cholerny robol tylko po to, żeby opłacić rachunki?! Ale wiesz co? Mam dla ciebie nowinę. Nie przyjmę pomocy, fałszywych słów pocieszenia ani ani innych wyrazów litości. Nie pomogę ci oczyścić wyrzutów sumienia ani utrzymać wizerunku wielkodusznego ojca miłosierdzia!
        Pheobe zamilkła, zaskoczona własnym wybuchem. Sama do końca nie wiedziała, skąd wzięła się ta wściekłość, która zawładnęła nią niczym wielka fala i nie wypuszczała ze swych szponów, póki nie wyrzuciła z siebie całego żalu, całej goryczy, jaką w sobie miała. Po części była to pewnie wina alkoholu, który pomógł wypłynąć na powierzchnię wszystkim uczuciom, jakie od dawna w sobie tłumiła i pozbawił ją samokontroli, bariery, która wcześniej powstrzymywała ją przed poddaniem się impulsom. To on sforsował tamę, która jak mur oddzielała ją od tego, kim kiedyś była, od woli walki i wewnętrznej siły,których starała się na co dzień nie okazywać. Słowa napływały same, bez udziału woli i teraz, gdy znów odzyskała spokój i równowagę czułą jedyne palący wstyd. Nie mogła uwierzyć, że odezwała się w ten sposób do Elijah, człowieka, którego bądź co bądź podziwiała. Zachowała się jak wariatka, obwiniając go o całe nieszczęście, jakie ją spotkało. W jaki sposób chciała cokolwiek w życiu osiągnąć, jeśli nie potrafiła być profesjonalistką?
        Jestem żałosna, pomyślała, krzywiąc się z niesmakiem, Meredith miała rację, tylko się bez przerwy nad sobą użalam.
     Pheobe niepewnie spojrzała na Elijah, ale ten wydawał się być niewzruszony jej niedawnym wybuchem. Jego twarz byłą jak wyciosana z marmuru, nie dało się niczego z niej wyczytać.
      - Mylisz się moja droga- westchnął ze stoickim wręcz spokojem- nasza firma to biznes rodzinny i zależy nam na dobrym samopoczuciu naszych pracowników. Na moment o tym zapomniałem i za to właśnie cię przeprosiłem. Nie wynika to z żadnych zewnętrznych nacisków a z wewnętrznego przymusu. Jesteś dobrym pracownikiem i wnosisz wiele ciepła pomiędzy te zimne i sztuczne mury, które mimo naszych starań wielu z naszych kolegów buduje co dnia. Jesteś ważnym elementem tej firmy, możesz mi wierzyć.
       Pheobe zaniemówiła na moment. Już dawno nie słyszała tylu miłych słów a słyszeć coś podobnego z ust stonowanego Elijah przekraczało jej najśmielsze oczekiwania. Nie raz i nie dwa wyobrażała sobie tysiące sytuacji, w których mógłby ją komplementować, ale nigdy nie sądziła, że coś takiego się wydarzy naprawdę a już na pewno nie, że będzie to miało miejsce w takich okolicznościach.
      - Chyba powinnaś odpocząć, jutro musisz być w formie, jeśli chcesz wrócić do pracy ze swoją zwykłą energią- powiedział Elijah, wstając z kanapy i skierował  się w stronę drzwi - aha- dodał jeszcze, zatrzymując się w progu- co do tej podwyżki to należy ci się jak nikomu innemu jako rekompensata za te wszystkie niedogodności i przykrości, które spotykają cię w firmie. Może dzięki temu uda ci się wynająć mieszkanie w jakiejś bezpieczniejszej dzielnicy i uzbierać dość pieniędzy na studia i pewnego dnia wrócisz do nas na innym stanowisku- tu uśmiechnął się, mrużąc ciemne oczy i serce Pheobe mimowolnie zabiło szybciej. I wtedy jego wzrok po raz kolejny padł na album na stoliku, zupełnie jakby zdjęcia, znajdujące się w nim miały w sobie magnetyczną moc, przyciągającą jego uwagę. Pheobe spuściła głowę na swoje splecione na kolanach dłonie i głośno przełknęła ślinę.
     - Czy... Czy mogę zapytać, co się stało?- głos Elijah był jak zwykle opanowany, łagodny i miękki jak jedwab. Wiedziała, że tak naprawdę chciał się dowiedzieć, co takiego wydarzyło się w jej życiu, że z samego szczytu spadła na samo dno i gdzie w tym wszystkim jej bliscy, których przedstawiało to zdjęcie. Prawie się nie znali a jednak ona czuła, że może mu zaufać, że jest mu winna odpowiedź.
      - Wszystko... Odeszło- rzekła po chwili, z trudem powstrzymując łzy- oni odeszli.
  I wtedy wszystko z zadziwiającą jasnością nagle do niego dotarło. Ten cały  jej smutek, żal, gorycz wynikały z samotności, z samotności w tłumie ludzi.Nie potrafił sobie nawet wyobrazić, jaki to ból.
        Przez chwilę panowała między nimi krępująca cisza, żadne nie wiedziało co powiedzieć, jak się zachować,  ale szybko Elijah odzyskał rezon i uśmiechnął się do niej tak olśniewająco, że aż zaparło jej dech i momentalnie zapomniała o temacie rozmowy.
       - Zamknij za mną drzwi na klucz- polecił głosem stanowczym, lecz miękkim jak jedwab- to niebezpieczna dzielnica i nie wybaczyłbym sobie, gdyby po moim wyjściu coś ci się stało- Pheobe pokiwała głową na znak, że godzi się na jego mały warunek, ale gdy tylko drzwi się za nim zamknęły westchnęła ciężko i opadła na poduszki, by kilka sekund później już spać głęboko, cichutko pochrapując.




* * * *
        Damon sam nie wiedział, ile czasu zajęło mu przekonywanie Evelyn, by nie wnosiła skargi przeciw Elenie. Oczywiście przez większość tego czasu ćwiczył silną wolę, powstrzymując się od śmiechu. No bo czy sytuacja nie była doprawdy komiczna? Dziewczyna dosłownie oberwała za swój długi język i to od sprawiającej wrażenie kruchej i słodkiej jak mleczna czekolada Eleny tak mocno, że musiał zawieźć ją do szpitala, gdzie po wstępnej analizie stwierdzono stłuczenie, opatrzono jej nos i przepisano środki przeciwbólowe, po czym odesłano poszkodowaną i nieszczęśliwą  do domu. Może wydawać się to okrutne, ale choć jej histeria lekarzom przysporzyła wiele kłopotów jemu zapewniła świetną rozrywkę na kolejne dwie godziny, dopóki nie odwiózł jej niczym prawdziwy dżentelmen do jej ekskluzywnego apartamentu, znajdującego się  na obrzeżach Upper East Side, najbogatszej dzielnicy Nowego Yorku.   I chociaż niewątpliwie to wszystko wydawało się być naprawdę dobrym żartem, jego konsekwencje raczej takie nie były, bo ostatecznie musiał posunąć się do zapewnienia Evelyn dziesięcioprocentowej podwyżki, dwóch dni wolnego na rekonwalescencję po tym brutalnym "ataku" i dwutygodniowego urlopu zaraz po pokazie i jeśli miał być szczery nie bardzo mu się to uśmiechało, biorąc pod uwagę obecne problemy w firmie.
      Ta mała jeszcze mi za to zapłaci, pomyślał z mściwą satysfakcją, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Z chwilą, gdy wybiła godzina siedemnasta Damon zerwał się z fotela i jak na skrzydłach wybiegł z gabinetu. I w sama porę, bo Elena właśnie szykowała się do wyjścia i zapewne gdyby zwlekał z tym jeszcze minutę lub dwie już by jej w biurze nie zastał.
  - Dobrze, że cię jeszcze złapałem- mężczyzna zatarł ręce z chytrym uśmiechem- chodź, idziemy porozmawiać w jakimś ustronny miejscu.
  -  Porozmawiać?- powtórzyła Elena, marszcząc brwi.
  - No dobrze, na  spacer.
  - Spacer?
 -Na lody.
  - Na lody?
  -  Na kolację, ale to moje ostatnie słowo- to mówiąc chwycił ją za rękę i nie czekając na jej odpowiedź pociągnął ją w kierunku windy.
  Pewnie wyglądam jak niegrzeczna dziewczynka, idąca za surowym tatusiem, pomyślała Elena i nie mogąc się powstrzymać wybuchnęła śmiechem.


* * * *

           Ostatecznie zjedli kolację w Almanac, jednej z najelegantszych restauracji w mieście. Elena próbowała to ukryć, ale lokal wywarł na niej naprawdę ogromne wrażenie a to niełatwe biorąc pod uwagę jej pochodzenie. Dziewczynę urzekło  przede wszystkim połączenie różnych stylów, pewnego rodzaju szyku i domowego ciepła. Ściany, opadające pod kątem, sprawiały wrażenie podtrzymywanych przez kolumny w stylu korynckim i wyłożone były czerwono-złotą satyną, w powietrzu unosił się zapach wspaniale przyrządzonych posiłków oraz świeżych kwiatów, obicia krzeseł wykonane były z miękkiego, kremowego atłasu, wokół krążyli kłaniający się w pas kelnerzy we frakach,  jedyne źródło światłą stanowiły świece, palące  się po środku każdego stolika z klonowego drewna, co nadawało temu miejscu swoisty romantyczny, intymny nastrój, a na podwyższeniu w centralnej części sali wyjątkowo utalentowany pianista dawał pokaz swoich możliwości, umilając odświętnie ubranym gościom posiłek wspaniałą muzyką. Elenie przemknęło przez myśl, że dobrze się złożyło, że oboje z Damonem byli odpowiednio ubrani. Jeść w takim miejscu w stroju codziennym byłoby wielkim nietaktem.
        Elena i Damon wybrali stolik w kącie, za baldachimem w chińskie wzory. Mężczyzna, jak na dżentelmena przystało, odsunął dziewczynie krzesło i dopiero, gdy usiadła wygodnie zajął miejsce naprzeciw niej. Nie minęła minuta, gdy podszedł do nich nad wyraz uprzejmy kelner i z życzliwym uśmiechem podał im menu.  
         Zamówili półwytrawne wino i przy akompaniamencie  pianina, intonującego Clair de Lune Debussy'ego zjedli bardzo sycącą kolację złożoną z  ryżu z pesto i małżami oraz deseru- kremu brulee. Prawie ze sobą nie rozmawiali, słychać było jedynie muzykę oraz dźwięk sztućców, uderzających o siebie w idealnej harmonii. Co jakiś czas Damon podnosił wzrok ponad płomieniem świecy i obserwował Elenę, maksymalnie skupioną na posiłku. To, ile uwagi poświęcała każdej, nawet najdrobniejszej czynności, jakiej się podjęła było jedną z rzeczy, jakie go w niej intrygowały. W blasku świecy jej idealna, oliwkowa cera nabrała brzoskwiniowego odcienia a czekoladowe oczy wręcz płonęły, roztaczając wokół siebie nieznane mu dotąd ciepło.Była piękna, ale nie w taki pospolity, prosty, czysto fizyczny sposób. Jej uroda była czymś głębszym, niemal eterycznym, ale przy tym nie pozbawionym seksualności, przejmowała do żywego i groziła całkowitym zatraceniem. Dla takiej urody ginęły całe narody, zabijano, zdradzano, doprowadzano do autodestrukcji z uśmiechem na ustach nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Elena nie była jak te wszystkie modelki, aktorki, dziennikarki, projektantki i dziewczyny poznane w klubach, które przewinęły się przez jego łóżko. Całe jej piękno, które go urzekło polegało na tym, że przedstawiało duszę, ciepłą esencję, która nie miała nic wspólnego z tym ziemskim padołem.
       Te wszystkie rozważania wzbudziły w nim wewnętrzny śmiech.Osoba postronna słysząc jego przemyślenia  uznałaby zapewne, że Damon to nieuleczalny, zakochany do szaleństwa romantyk, gotowy śpiewać serenady pod oknem ukochanej, gdy w rzeczywistości prowadził w swym umyśle pewnego rodzaju grę, swoisty rachunek, chłodną  kalkulację. Od zawsze, mimo swego lekceważącego stosunku do wielu ważnych kwestii i czarnego, prześmiewczego humoru, był dobrym obserwatorem, dostrzegał o wiele więcej niż inni ludzie zwłaszcza, jeśli w grę wchodziły kobiety lub sprawy budzące jego zainteresowanie. Elena go intrygowała, byłą zagadką, którą próbował rozwikłać od miesiąca, ale za każdym razem, gdy był pewien, że zbliża się do rozwiązania, ona robiła coś, co kompletnie go zaskakiwało i burzyło jego teorie na jej temat i bynajmniej nie pomagał tu fakt, że ona zapewne to samo myślała o nim.
         -Domyślam się, że chcesz porozmawiać ze mną o tym, co przytrafiło się pannie Costa- głos Eleny wyrwał go z zamyślenia. Z rozbawieniem Damon obserwował jej pokerową minę i wyrafinowanie, gdy upijała łyk wina po skończonym posiłku.
          - "Przytrafiło się" raczej nie jest odpowiednim określeniem- odparł, uśmiechając się półgębkiem- i chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to jedyny powód, dla którego z taką łatwością zgodziłaś się na kolację ze mną- dodał zmysłowym półszeptem, pochylając się nad stołem i mrużąc oczy uwodzicielsko. Elena nie była pewna, czy to  jego urok w końcu  na nią podziałał czy też była to wina nastroju, panującego w restauracji, ale nagle jej dłonie zwilgotniały a na policzki wypełzły urocze rumieńce. Nie mogąc się powstrzymać dziewczyna uśmiechnęła się i spuściła wzrok niczym speszona panienka z szesnastego wieku.Sekundę później jednak uniosła nieśmiało głowę i ich oczy ponownie się spotkały. Intensywność jego spojrzenia wywołała w jej całym ciele dreszcze i palące uczucie gorąca. Żeby o tym nie myśleć skupiła uwagę na obrysowywaniu palcem wskazującym brzegów kieliszka i upijaniu wina co jakiś czas. W oczach Damona pojawił się błysk satysfakcji.
       - Zgodziłam się na tę kolację, ponieważ nigdy nie odmawiam darmowych posiłków- rzekła Elena w końcu, po kilku minutach uporczywej ciszy- nie myl tego z uwielbieniem do twojej osoby. Jak dla mnie mogłaby tu siedzieć nawet małpa, byleby nie rzucała we mnie bananami.
Słysząc te słowa, wypowiedziane z taka powagą Damon wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Zwrócił tym na siebie uwagę niemal wszystkich gości, znajdujących się w lokalu, ale miał to gdzieś. Ta dziewczyna zawsze była niereformowalna czy to on wzbudzał w niej takie pokłady rozbrajającego szaleństwa?
Widząc jego reakcję w oczach Eleny rozbłysły złośliwe ogniki a kąciki jej ust mimowolnie uniosły się w górę, co jeszcze bardziej go rozbawiło. Jak każdy Mikealson bardzo szybko odzyskała pewność siebie. 
         - Masz rację- przyznał, gdy już się nieco uspokoił- chciałem z tobą porozmawiać o tym małym incydencie, za który słono zapłaciłem. Zdajesz sobie sprawę, że musiałem obiecać Eve dwadzieścia procent podwyżki i dać wolne dzisiaj i jutro a także dwutygodniowy urlop zaraz po pokazie,żeby tylko przypadkiem nie złożyła na ciebie doniesienia?
         -Ups- wyraz twarzy Eleny oscylowała między zmieszaniem a rozbawieniem i dziewczyna musiała przygryźć dolną wargę, żeby się nie uśmiechnąć. Damon ściągnął brwi i zmrużył oczy podejrzliwie, po czym na jego usta wkradł się zagadkowy, wielce niepokojący i diabelnie seksowny uśmiech.
       - "Ups" nie jest zbyt elokwentną odpowiedzią- wymruczał niczym najedzony kocur i znów pochylił się nad stolikiem.
        - A jakiej się spodziewałeś?- szepnęła i zmysłowym ruchem oparła się na stoliku i pochyliła się do przodu.
Tak, zdecydowanie odzyskała pewność siebie- pomyślał, zauważając, że znalazła się teraz w identycznej pozycji co on i w ten sposób odległość między nimi zmniejszyła się do kilku milimetrów. Gdyby teraz zdmuchnął świecę mogliby zetknąć się nosami a nawet... No tak, to zdecydowanie była podniecająca myśl, zwłaszcza, gdy toczyli wojnę na spojrzenia, próbując zmusić przeciwnika do odwrócenia wzroku. Damon był przekonany, że to ona będzie tą, która przegra ten pojedynek, jednak okazało się, że dziewczyna jest wytrzymalsza niż mu się zdawało i zapewne, gdyby dalej trwali w ciszy to on ostatecznie odwróciłby wzrok. Na szczęście Elena stosunkowo szybko przerwała milczenie.
        - Mamy chyba sporo spraw do obgadania- szepnęła, zdmuchując przy tym płomień świecy- chodź, zapraszam cię na gorącą czekoladę.
Damon, z kpiarskim uśmiechem na ustach, położył cztery stu dolarowe banknoty na stole i nie czekając na rachunek ruszył za nią do wyjścia, podziwiając po drodze ruchy jej kształtnych bioder.



* * * * 

        Tak, to zdecydowanie nie jest mój dzień- pomyślała Rebekah, z wściekłością zagryzając wargi. Dlaczego nieszczęścia lubią chodzić parami... a raczej w tym przypadku grupowo? Od samego rana załatwiała sprawy związane z promocją nowej kolekcji, po czym okazało się, że agencja reklamowa, mająca za zadanie stworzyć odpowiedni spot wycofała się z kontraktu z powodu afery, o której Rebekah nie miała nawet pojęcia. Dopiero potem, czytając te wszystkie portale plotkarskie dowiedziała się w czym rzecz i niemal zawyła z wściekłości. Okazało się bowiem, że początkowo niegroźny problem z opóźnieniami w szwalni ma drugie dno i tak Salva-Tower Fashion, najbardziej ekskluzywny dom mody w kraju, został oskarżony o plagiat. Co prawda to były jedynie spekulacje, jednak wystarczyły, żeby połowa agencji reklamowych  i reszta rynku zaprzestały z nimi współpracy. Oczywiście mogli liczyć na odszkodowanie od Advertising Corporation za przedwczesne zerwanie umowy, jednak te pieniądze były niczym w obliczu ogromu wydatków, jaki czekał ich w związku chociażby z samodzielną dystrybucją reklamy. 
       Jakby tego było mało po południu a właściwie pod wieczór odebrała telefon z agencji modelek (właściwie tym powinien się zająć prezes lub jego asystentka, ale oboje gdzieś wybyli, zupełnie jakby z uwagi na gorący okres w firmie nie mogli popracować dłużej) i z tego co zrozumiała wynikało, że z powodu jakiegoś molestowania, którego podobno niedawno dopuścił się Damon (nieleczony erotom!) i złej reputacji firmy agencja zrywa z nią współpracę i najprawdopodobniej założy jej sprawę w sądzie- kolejny gwóźdź do trumny. Chciała podzielić się tymi informacjami z resztą załogi, chciała zwołać zarząd na szybko i w gronie współwłaścicieli zastanowić się jak to wszystko rozwiązać, ale okazało się, że chyba nikt poza nią nie przejmuje się jakoś szczególnie rodzinnym interesem. Według ochroniarza Damon i Elena wraz z wybiciem godziny siedemnastej opuścili razem firmę, podobnie jak Klaus i Camille, która ostatnimi czasy stała się częstym gościem w jego sypialni, Elijah, który zapewne jak co piątek pojechał w odwiedziny do matki i Kol... No w przypadku tego ostatniego to chyba nawet nie chciała się domyślać, która z jego licznych kochanek tym razem była powodem, dla którego zlekceważył swoje obowiązki i opuścił firmę półtorej godziny wcześniej niż zwykle. 
         Tak czy siak Rebekah została sama na placu boju i nie miała najmniejszego zamiaru spędzić nocy, zawalona papierami, których wypełnianie notabene nie należało do zakresu jej obowiązków.
      Jeszcze trochę i wszyscy pójdziemy z torbami- myślała gorączkowo, maszerując niemal żołnierskim krokiem na firmowy parking. Zatrzymała się przed swoją nowiuśką, srebrną Toyotą Prius, którą dostała od Klausa na dwudzieste czwarte urodziny, i zdębiała. Na przednie koło była nałożona policyjna blokada. 
      BLOKADA! Czy oni wszyscy poszaleli? Nie wiedzieli pojęcia z kim mają do czynienia?! 
      Boże, czy ten dzień może być piękniejszy?-pomyślała z ironią. I wtedy dostrzegła małą prostokątną, żółtą karteczkę za wycieraczką przedniej szyby wozu. Wzięła  ją do ręki, marszcząc brwi i ponownie jęknęła, czytając wezwanie do zapłaty mandatu w wysokości pięciuset dolarów za parkowanie w miejscu przeznaczonym dla osób niepełnosprawnych, którego może dokonać do godziny dwudziestej w komendzie głównej policji. W powiadomieniu tym zaznaczono również, że zapłacenie mandatu skutkuje natychmiastowym zdjęciem blokady z koła samochodu przez funkcjonariusza, znajdującego się najbliżej miejsca, w którym znajduje się pojazd. 
      - Cholera jasna!- krzyknęła Rebekah i pod wpływem impulsu z całej siły kopnęła żółtą, zamykaną na kłódkę obudowę, założoną na koło jej ukochanego wozu. Jednak gdy po jej prawej stopie rozprzestrzenił się promieniujący ból natychmiast tego pożałowała i z westchnieniem rezygnacji założyła ręce na piersi i usiadła na asfalcie, wydymając wargi niczym obrażona pięciolatka. 
      Tak zastał ją Ezno, który właśnie z aktówką w ręku wychodził z firmy. Zmierzał w kierunku swojego samochodu, gdy zauważył skuloną na ziemi wampirzycę, jak od niedawna zwykł ją nazywać. Pamiętał jeszcze jak Damon śmiał się, gdy  po raz pierwszy użył tego określenia twierdząc, że dziewczyna wysysa z niego całą życiową energię. 
      Widok Rebekah Mikealson, siedzącej na ziemi po turecku, z założonymi rękami i miną pięciolatki, której odebrano cukierka był bezcenny.  Oczywiście nie mógł odmówić komizmu tej sytuacji, nawet jeśli nie miał pojęcia, co do niej doprowadziło, ale oprócz tego gdzieś z tyłu głowy uaktywnił mu się czerwony alarm, którego nijak nie potrafił wyłączyć. To właśnie ten alarm mówił mu, że coś jest bardzo nie tak. Z uczuciem oscylującym między kpiarskim rozbawieniem a zaniepokojeniem stanął nad dziewczyną. 
         Był pewien, że gdy tylko go zauważy zacznie swoją zwyczajową tyradę, ale nic takiego nie nastąpiło. Rebekah zamarła, wbijając wzrok w jego wypolerowane na wysoki połysk pantofle i nie wyglądało na to, żeby miała przemówić w najbliższym czasie. 
       - Co się stało Bexy?- wiedział, ile ryzykuje, zadając takie niemądre pytanie, ale po prostu nie miał innego pomysłu. Przecież nie mógł udawać, że niczego nie zauważył i tak po prostu ją tam zostawić, prawda? 
       Za postęp uznał fakt, że w końcu dziewczyna uniosła głowę. Nie odezwała się jednak ani słowem, zamiast tego z ustami zaciśniętymi w cienką linię i mordem w oczach podała mu żółtą karteczkę. Przeczytał wezwanie do zapłaty mandatu i nie mogąc się powstrzymać wybuchnął gromkim śmiechem, który rozniósł się echem po opustoszałym parkingu. 
     -  Cieszę się, że to cię bawi kretynie- warknęła, co przyjął z pewnego rodzaju ulgą. W końcu odzyskała swoje dawne, wredne ja i to ucieszyło go bardziej, niż chciałby przyznać. Dziewczyna, która jeszcze minutę temu siedziała taka bezbronna i naburmuszona niczym dziecko w niczym nie przypominała Rebekah Mikealson, którą znał... I nie cierpiał. 
       - Sprawa jest prosta, musisz zapłacić i tyle- powiedział, wzruszając ramionami i wyciągnął przed siebie rękę wyczekująco. Rebekah zmrużyła oczy, ale złapała jego dłoń i pozwoliła mu pociągnąć się w górę, do pozycji stojącej. 
   - Na piechotę dojście do komendy zajmie mi ze dwie godziny a nie będę się przecież tłuc metrem- prychnęła- poza tym nie mam przy sobie gotówki, musiałabym zahaczyć o jakiś najbliższy bankomat... 
      - Ty chyba lubisz sobie tworzyć sztuczne problemy, co?- Enzo uśmiechnął się z wyższością. Chyba po raz pierwszy w czasie ich całej znajomości miał na nią przewagę, nawet jeśli niewielką i nie mógł przepuścić takiej okazji. Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę swojego srebrnego mecedesa gla, stojącego w drugim końcu parkingu.Odbezpieczył samochód po czym otworzył bagażnik i wypakował z niego średnich rozmiarów torbę sportową. 
       Rebekah obserwowała jego poczynania z zainteresowaniem, do którego zapewne nie przyznałaby się nawet, gdyby ją przypiekano żywym ogniem. Enzo wyciągnął z torby buty i jakieś ubrania a potem niespodziewanie zaczął się rozbierać. 
     - Co ty wyprawiasz?- syknęła Rebekah zaskoczona. Nie mogła oderwać oczu od jego nagiej klatki piersiowej, która wywoływała tyle elektryzujących wspomnień z ich wspólnej nocy. Nie uszło to oczywiście uwadze Enzo, który uśmiechnął się szeroko i patrząc jej prosto w oczy wciągnął przez głowę czarną koszulkę polo. Potem szybko ubrał jasne jeansy i granatowe adidasy, po czym garnitur wraz z pantoflami upchnął w torbie, którą wrzucił do bagażnika i wciąż patrząc wprost na blondynkę zatrzasnął klapę. 
    - Plan jest taki- zaczął, jakby dyrygowanie swoją szefową było najbardziej oczywistą rzeczą pod słońcem- podwiozę cię na tą komendę, opłacę twój mandat i bez dyskusji-pogroził jej palcem, widząc, że otwiera usta, żeby zaprotestować- kiedyś mi się odwdzięczysz... Może zrobimy jeden dzień pod hasłem:"Być miłym dla naszego najukochańszego dyrektora technicznego i zaopatrzenia"? 
     - Przecież w tygodniu mamy aż dwa dni dobroci dla zwierząt, sobotę i niedzielę. Wtedy nasz "ukochany" pan dyrektor odpoczywa... od odpoczywania w pracy- odparła złośliwie. 
    - Uważaj, bo jeszcze zmienię zdanie i zostawię cię tu samą- zagroził z kpiącym uśmiechem- a teraz przestań już marudzić i wsiadaj. 


* * * *

        Przemierzali ścieżki Central Parku, popijając gorącą czekoladę z papierowych kubeczków, oboje pogrążeni w myślach. Damon zastanawiał się, w jaki sposób dotarli w swojej relacji do punktu, w którym jedzą razem kolację i muszą się sobie tłumaczyć z prywatnych wyborów, natomiast Elena po prostu podziwiała nowojorską jesień, mieniącą się wszystkimi kolorami w tym zapracowanym, szarym świecie. 
     Tu czas się zatrzymuje, pomyślała z zachwytem, obserwując roześmiane dzieci, ganiające się wśród liści, psy biegające za patykami, przyjaciół i rodziny, piknikujące na skwerze i zakochanych, całujących się na ławkach. To było jak inny, lepszy świat, w którym panowała harmonia i można było zająć się zwykłymi, przyziemnymi, ludzkimi sprawami, zatrzymać się, podumać, odpocząć. 
        - O czym myślisz?- szepnął Damon, zerkając na nią z zaciekawieniem. Elena uśmiechnęła się z rozmarzeniem. 
       - O wszystkim... i o niczym- odparła tajemniczo- przypomniała mi się bajka, którą opowiadała mi kiedyś mama.
       - Bajka?- powtórzył Damon i przysiadł na wolnej ławce w cieniu drzew, ciągnąc dziewczynę za sobą. 
        - Kiedy miałam pięć lat powiedziałam mamie, że nienawidzę zimy a ona wymyśliła bajkę, spisała ją i wykonała do niej przepiękne ilustracje... Była prawdziwą artystką- Elena uśmiechnęła się do swoich wspomnień- teraz ta historyjka kurzy się na strychu w moim domu w Mystick Falls w wielkim pudle z napisem: "NIEZAPOMNIANE"- dodała ze smutkiem i spuściła wzrok na swoje splecione na kubku dłonie. 
     - O czym była  ta bajka?- spytał Damon niepewnie. 
     - O życiu, o świecie, a przede wszystkim o ludzkiej naturze- westchnęła i przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że znów ma pięć lat i razem z matką otwiera po raz pierwszy "inspirację", jej autorski projekt, który opracowała, by pomóc córce dojrzeć piękno otaczającego ją świata bez względu na porę roku, pogodę czy inne niezależne czynniki.- Zaczynało się to tak: pewna mała dziewczynka imieniem Rose urodziła się w zimę, gdy cały świat pokrywa biały puch, a mroźne powietrze oczyszcza atmosferę ze wszystkich zanieczyszczeń, kłamstw, niedomówień, bólu i przykrości. Mama Rose bardzo cieszyła się, że to właśnie tą porę roku wybrała, by urodzić swoją słodką mała kruszynkę, bo dobra wróżka, która pomogła jej zajść w ciążę za pomocą magicznej mikstury powiedziała, że dzięki temu jej córeczka będzie prawa, silna, wytrwała i radosna. 
         Mijały dni a Rose dzięki magii rosła zadziwiająco szybko. Godzina dla niej stanowiła pięć godzin, dzień z  kolei był niczym trzy dni dla innych ludzi. Mama zaczęła obawiać się, że jej córka nie pozna uroków życia, że umrze przedwcześnie. Dobra wróżka powiedziała wówczas, że to test zarówno dla dziecka jak i dla jego mamy. Dziewczynka musi pokochać życie i ma na to rok, od grudnia do grudnia i ani dnia więcej. Jeśli zawiedzie umrze, odejdzie na zawsze, lecz jeśli jej się uda odrodzi się niczym feniks z popiołów, stanie się nieodzownym elementem Matki Natury. 
           Nie tracąc czasu mama postanowiła od razu pokazać córeczce uroki zimy. Nie było to trudne, dziewczynka urodziła się w tę porę roku, kochała śnieg, każdy jego płatek. Razem z mamą robiła anioły na śniegu, rzucała się śnieżkami i zjeżdżała na sankach. W końcu, gdy dziecko osiągnęło wiek miesiąca, który dla niego stanowił siedem lat, zaczęła doskwierać mu samotność. Co prawda miała mamę, swoją nieodłączną towarzyszkę zabaw, ale to już jej nie wystarczało. Pewnego poranka Rose krzątała się przed domem smutna i znudzona i to właśnie z powodu nudy zaczęła lepić śnieżki, tyle, że większe. Tym sposobem ulepiła pierwszego w swoim życiu bałwana, którego ożywiła dzięki swojej miłości i radości. To wtedy Rose zrozumiała, że nawet z pozornie negatywnego wydarzenia czy uczucia może wyniknąć coś pozytywnego. Wkrótce ona i bałwan, którego nazwała Olafem, zostali najlepszymi przyjaciółmi. Zima minęła im na zabawach, snuciu planów na przyszłość i marzeń. 
       I wtedy nastała wiosna. Śnieg stopniał, rozkwitły kwiaty, ożyło słońce, które w kilka dni stopiło Olafa. Ten zdołał jedynie poprosić Rose, żeby cieszyła się życiem i nie opłakiwała go, bo za niecały rok powróci, żeby znów wraz z nią cieszyć się zimowym chłodem. Rose  nie potrafiła jednak ukryć swojego smutku. Wokół niej budziło się życie, ale ona zamiast się cieszyć popadała w coraz większą melancholię. Jej mama była przerażona, wiedziała, że pozostało jej coraz mniej czasu. Sama starała się na nowo rozbudzić radość córki i im stawała się ona starsza tym więcej rozumiała, tym mniejszą tęsknotę w sobie nosiła. 
         Pierwszą zmianę mama dostrzegła, gdy pewnego dnia Rose przyuważyła pasącego się na łące konia. Przeżuwał trawę ze stoickim spokojem, jakby to co działo się wokół niego nie robiło na nim większego wrażenia. Rose wybuchnęła radosnym śmiechem, gdy zrozumiała, że zima, mimo swego piękna, nie potrafiłaby wykarmić konia. Trawa lodowaciała pod warstwą śniegu a mroźne powietrze, które tępi tyle różnych zaraz potrafi również dać się we znaki istotom całkowicie niewinnym. To był dla niej niezwykły dzień, dzień, w który uświadomiła sobie, że każda pora roku, każda sytuacja, wszystkie czyny mają zarówno dobre jak i złe strony. 
         Wiosna również, mimo swego niezaprzeczalnego uroku miała mnóstwo negatywów. Budziła do życia nie tylko kwiaty, zwierzęta i słońce, ale także Wady, zatruwające umysły ludzkie w sprzyjających okolicznościach. I tak Rose doświadczyła ludzkiej niegodziwości, poznała kłamstwo, chciwość, zazdrość, złośliwość. Urodziła się czysta jak śnieg i mimo swej wytrwałości ciężko było jej znieść tyle cierpienia naraz. 
      Gdy już zamierzała się poddać smutkowi i w samotności opłakiwała swoje niepowodzenia podeszła do niej starsza od niej dziewczynka, Anna. Początkowo Rose bardzo bała się, że i ona zacznie się z niej wyśmiewać, ale Anna okazała się być bardzo miła i życzliwa. Pomogła Rose opatrzyć kolano, stłuczone podczas ucieczki przed okoliczną zgrają łobuzów a potem namówiła, żeby razem zrobiły pyszną, ożywczą lemoniadę. To właśnie wtedy przyszło olśnienie i Rose zrozumiała kolejną wielką prawdę: to człowiek decyduje o tym, którą drogą podąży. My jesteśmy panami własnego losu, sami ustalamy, jacy chcemy być. Anna, choć urodziła się w świecie Wad, wybrała drogę prawdy, miłości i dobroci. 
   I z tą myślą nastało lato, gorące i parne. To była pora roku, która najmniej się Rose podobała. 
Ona kochała noce, a tymczasem dni w lecie dłużyły się bez końca. Uwielbiała chłód a na letnim słońcu czuła, jakby ktoś przypalał ją na ruszcie. Przez to czuła się ociężała, byłą zmęczona i nie miała na nic siły ani ochoty. Mama z rosnącym niepokojem obserwowała córkę i modliła się o cud. Organizm dziewczynki miał już sześćdziesiąt lat i z każdym dniem, przeleżanym na kanapie z dala od słońca był coraz słabszy. 
     W końcu owy cud się zdarzył i mama była pewna, że to dzieje się za sprawą wróżki, którą co noc błagała o wsparcie i ratunek dla Rose. Niebo zasnuły ciemne chmury i cała ziemia skąpała się w letnim, ciepłym deszczu. To wtedy Rose wyszła z domu po raz pierwszy w czasie lata i wtedy dostrzegła boso biegające dzieci i dorosłych, tańczących razem w deszczu. Nikomu nie przeszkadzało to, że zmoknie, że na ziemi tworzy się błoto, brudzące sukienki i koszule. W swej radości ludzie stali się jednością i nagle Rose również zapragnęła tego doświadczyć. 
     Okazało się, że taniec w deszczu daje niemal tyle samo satysfakcji, co bitwa na śnieżki, zjeżdżanie na sankach czy lepienie bałwana i następnego dnia, gdy słońce znów urządziło sobie na ziemi swojego prywatnego grilla Rose postanowiła zakosztować odrobiny lata. Najpierw kąpała się w jeziorze, potem opalała na słońcu, które okazało się  świetnym kompanem dla jej mokrej skóry. Polubiła jedzenie lodów, śpiew ptaków o poranku, zabawy na placu zabaw i granie w siatkówkę plażową oraz promienie słońca na swojej spragnionej witaminy D skórze. Wtedy Rose zrozumiała, że aby być szczęśliwym trzeba zaakceptować rzeczywistość i otworzyć się na inność oraz nowe doznania. 
     Jesień przyniosła za sobą chłodniejsze powietrze, brak słońca i kolorowe liście i Rose nie miała większego problemu z docenieniem uroków tej pory roku. Czuła, że wielkimi krokami zbliża się zima, że jest tuż tuż i to napełniało ją wręcz odmładzającą radością. Koledzy i koleżanki nie podzielali jednak jej zdania. Wszyscy tęsknili do lata i wiosny, do kąpieli w jeziorze, wakacyjnych wyjazdów, słońca i wielu zabaw, z których odarła ich jesień. I wtedy to Rose, nie mogąc znieść ich melancholii postanowiła pokazać im, jaki wspaniały może być jesienny dzień. Ci, którzy narzekali na konieczność chodzenia do szkoły usłyszeli od niej odpowiedź, że wczesne wstawanie jest wskazane, gdy dni stają się tak krótkie. Tym, którzy zamartwiali się brakiem słońca pokazywała liście, mieniące się wszystkimi kolorami tęczy a jeszcze innym udowodniła, że jesienne zabawy mogą być tak samo ekscytujące jak letnie i wiosenne. Wykorzystała przy tym wszystko to, czego nauczyła się podczas pozostałych pór roku i przy okazji zrozumiała coś jeszcze: najważniejsze jest pozytywne myślenie a pragnienie, by świat istniał według jednego porządku jest samolubne, bo przecież każdy z nas jest równy i każdemu na czym innym zależy. Trzeba umieć się dostosować i cieszyć się każdą sytuacją. 
         I wtedy spadł śnieg a wraz z nim Rose poczuła jakiś taki nieznany jej dotąd ucisk w piersi. Była coraz słabsza, ale udało jej się jeszcze ulepić Olafa, nie zapomniała o nim. Rzuciła się na jego śniegową szyję i mocno do siebie przytuliła, powstrzymując gorące łzy, które cisnęły jej się do oczu, w obawie, że mogłyby go roztopić.
        "To chyba już koniec Olafie"- szepnęła, osuwając się na ziemię. Zamglonym wzrokiem ujrzała nad sobą zapłakaną mamę i Olafa, błagającego ją, by się nie poddawała. Nim usnęła pomyślała jeszcze, że najważniejszą wartością w życiu człowieka są ludzie, których kochamy, ci, z którymi chcemy dzielić wszystkie radości i wszystkie smutki, na których czekamy i którzy zawsze nas wspierają. 
     Potem nie widziała już nic. 
    Z chwilą, gdy Rose wydała z siebie ostatnie tchnienie w złotym blasku pojawiła się wróżka. Dopiero teraz zdradziła mamie Rose swoją prawdziwa tożsamość, okazała się być Matką Naturą. Poleciła Olafowi i mamie, by przestali rozpaczać. 
     "Nic nie jest dane i odebrane raz na zawsze"- powiedziała tajemniczo po czym machnęła ręką i w oparach białego dymu ciało Rose zniknęło pod pokrywą śniegu. Po chwili jednak Rose, w ciele trzynastoletniej dziewczynki pojawiła się nagle tuż obok Matki Natury. 
     "Odebrałaś swoją lekcję drogie dziecko"- rzekła wróżka, uśmiechając się z dumą, "a oto twoja nagroda: każdej zimy będziesz pojawiać się tu jako dziecko, dotrzymując towarzystwa swojej mamie i Olafowi. W pozostałe dni roku będziesz podróżować ze mną jako dobry duszek, zsyłający natchnienie, radość, szczęście i miłość na pogrążone w ciemności umysły". 
       Jak powiedziała, tak też się stało i już wkrótce Rose znana była jako muza, bogini duchowego wsparcia i inspiracji. 


     Elena umilkła i zarumieniła się, wracając do rzeczywistości. Była na siebie wściekła, że znów dała się zawładnąć wspomnieniami i że tak beztrosko zdecydowała się zanudzić swojego szefa bajeczką z dzieciństwa. Co ona sobie myślała? Albo inaczej, dlaczego w ogóle nie myślała?
     - Muszę ci powiedzieć, że to piękna, choć nieco smutna historia- powiedział wreszcie Damon z wyrazem szczerej zadumy na twarzy.
     - Uwielbiałam ją- przyznała Elena cicho, upijając łyk już-nie-takiej-gorącej czekolady- i marzyłam, by spotkać swojego Olafa, na którego warto czekać osiem miesięcy. Kochającego, szczerego przyjaciela.
     - Jesteś raczej romantyczką, co?- Damon uśmiechnął się półgębkiem, mrużąc seksownie oczy. Nostalgiczny nastrój, który powstał dzięki jej opowieści prysnął jak bańka mydlana i Elena pacnęła go w ramię wierzchem dłoni, wyrażając tym swoje oburzenie.
     - Zależy w jakiej sytuacji- odparła z udawaną powagą- a co z tobą panie Tajemniczy? A może powinnam powiedzieć Romeo?
      - Skąd ja wiedziałem, że w końcu poruszymy ten temat?- westchnął, przewracając oczami.
      - Trzeba mnie było nie zapraszać na dzisiejszy wieczór- odparła, wystawiając mu język- muszę mieć jakieś profity za to, że spędziłam w twoim towarzystwie...- tu zerknęła na zegarek- dwanaście godzin.
     - Profity mówisz?- szepnął zmysłowo, pochylając się nad nią z kpiącym uśmiechem- a darmowa kolacja i czekolada nie wystarczy?
     - Pozbawiłeś mnie domowej kolacji i możliwości ponownego pokłócenia się o łazienkę z najlepszą przyjaciółką. Jako dżentelmen musiałeś mi to wynagrodzić.
     - Twoja opinia na mój temat zmienia się jaki w kalejdoskopie- Damon pokręcił głową z niedowierzaniem i przewrócił oczami- jeszcze rano  byłem draniem, wykorzystującym kobiety a teraz twierdzisz, że jestem dżentelmenem, ratującym niewiasty przed głodem.
   Elena wzruszyła ramionami i wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
      - Może po prostu jestem materialistką- rzuciła beztrosko i upiła kolejny łyk czekolady- ale za to nie jestem tak perfidna jak ty.
      - Co masz na myśli?
     - To zależy od tego, co ty miałeś na myśli, gdy mówiłeś, że Evelyn nie jest twoją narzeczoną-Elena wbiła mu w pierś palec wskazujący i wydęła usta wyczekująco.
     Damon westchnął ciężko i zapatrzył się na rozgwieżdżone niebo. Tempo z jakim rozwijała się ich znajomość zaczęło go powoli przerażać. Zdawało się, że jeszcze wczoraj przyjmował ją do pracy a dzisiaj jak gdyby nigdy nic jedli wspólnie kolację i zwierzali się z najbardziej skrywanych sekretów. Granica między życiem prywatnym a służbowym powoli zaczęła się zacierać i sam nie był pewien dlaczego. Enzo powiedziałby pewnie, że to świetnie wróży dla ich zakładu, ale on nie musiał spędzać tyle czasu w towarzystwie tak bystrej, władczej a jednocześnie wrażliwej kobiety, jaką była Elena Gilbert. Dla Damona ta dziewczyna była jedną wielką niewiadomą, wieczną zagadką, którą z każdym dniem odkrywał na nowo. W ich relacji najdziwniejsze było chyba to, że nie mógł być niczego pewien. Jednego razu okazywała mu chłodną rezerwę, następnego częstowała ciepłym uśmiechem. A wszystko zaczęło się tego pierwszego dnia, gdy wypchnął ją niemal spod samych kół samochodu, za co nagrodziła go ogromną plamą na jego nowym garniturze. Ostatni miesiąc ich wspólnej pracy przypominał jazdę kolejką górską w górę i w dół. On poznał jej sekrecik, dotyczący pokrewieństwa z Mikealson'ami a ona odkryła jego liczne romanse. Już wiedział, że ma silny kręgosłup moralny i że można na niej polegać. Tylko czy był gotowy podzielić się z nią  jedną z najpilniej strzeżonych tajemnic?
      Elena czekała cierpliwie, studiując z uwagą jego oświetlony księżycowym światłem profil. Do tej pory miała go jedynie za lekkoducha, dla którego całe życie to niekończąca się zabawa i tym bardziej z nieudawanym zafascynowaniem obserwowała, jak przygryza dolną wargę i w zamyśleniu mruży oczy, wpatrując się w jakiś martwy punkt przed sobą. Mogła się mylić, w końcu nie znała go za dobrze, ale wydawało jej się, że dokładnie w tym momencie bije się z myślami, debatując nad podjęciem jakiejś życiowej decyzji.
     - Znamy się z Evelyn szmat czasu- odezwał się wreszcie, po nieskończenie długim milczeniu- studiowaliśmy razem i... No cóż, nie ukrywam, że podobała mi się. Mieliśmy wspólnych znajomych, więc imprezowaliśmy razem, parę razy przespaliśmy się ze sobą. Nic więcej, tylko mały, przyjacielski seks.
     Raz ojciec przyjechał na kampus z niezapowiedzianą wizytą i zastał nas w łóżku po całodobowym melanżu. Nie był zachwycony, delikatnie mówiąc. Chciał, żebym przejął rodzinny interes, spoważniał i przestał błaznować a tymczasem ja na każdym kroku go rozczarowywałem. Nie przykładałem się do nauki, chociaż tak na dobrą sprawę nie miałem złych wyników, byłem za to dobrze znany jako ryzykant, imprezowicz i playboy i ku utrapieniu mojego ojca było mi z tym dobrze- jego twarz wykrzywił uśmiech dziecka, które choć narozrabiało wie, że nie dostanie reprymendy- Och, jak ja uwielbiałem doprowadzać go do białej gorączki- ciągnął a Elenie przeszło przez myśl, że jeszcze chwila i zacznie zacierać ręce z uciechy niczym czarny charakter z kreskówki- do tej pory, gdy ze mną rozmawia załamuje ręce a na jego czole powstaje taka mała, pionowa zmarszczka, która od zawsze mnie bawi.**
       No ale do rzeczy. Okazało się, że ojciec przyjechał z powodu prasy, która wypisywała na mój temat mnóstwo bzdur. Łazili za mną po kampusie, robili zdjęcia podczas imprez, z dziesiątkami różnych dziewczyn. A potem ojciec czytał te wszystkie ambitne nagłówki: "Bad boy znowu w akcji", "Ojciec biznesmen, synek chuligan", "Jak daleko pada jabłko od jabłoni", "Co kręci dziedzica?", "Młodemu Salvatore'owi wyraźnie brakuje męskiej ręki", "Brak zahamowań przed brakiem zahamowań", i tak dalej. Każdy z tych artykułów podawał niesprawdzone a często wręcz wymyślone informacje. Ojciec dostał takiej furii, że ustanowił nowy rekord w pluciu na odległość. Najwyraźniej opinia publiczna jest mu droższa nad własne dziecko, bo po raz tysięczny usłyszałem od niego, że go rozczarowałem a potem zrobił coś, co kompletnie mnie zaskoczyło. 
         Dowiedział się co nieco o pochodzeniu i planach na przyszłość Evelyn i powiedział, że skoro  tak chętnie bywa w moim łóżku powinna się ze mną związać na stałe. Właściwie to nie pozostawił nam w tym względzie wielkiego wyboru, chodziło tu o honor i reputację a w tych dwóch kwestiach ojciec jest nieugięty. Wkrótce ku jego ogromnemu zadowoleniu tabloidy zaczęły wypisywać niestworzone historie o naszej miłości- tu Damon uśmiechnął się z kpiną- "Kto roztopił serce nowojorskiego ogiera", "Usidliła czy uwięziła?"- wymieniał kolejne tytuły z pasją, która sprawiła, że Elena zachichotała. Mężczyzna puścił jej perskie oko i powrócił do opowieści- gdy rok temu przez paparazzie została przyłapana na kupnie testu ciążowego ojciec wściekł się i mimo, że przecież nie spodziewaliśmy się dziecka, zaaranżował nasze zaręczyny. Właściwie to ten nasz związek ma wiele plusów: dobrze nam w łóżku, jest dreszczyk adrenaliny, emocji, gdy ktoś zbliża się do odkrycia prawdy, ona dzięki mnie może rozwijać karierę a ja mam świetną rozrywkę, obserwując wysiłki ojca, by do mediów nie przedostały się informacje o moich kolejnych romansach- Damon uśmiechnął się łobuzersko i wygodnie rozsiadł się na ławce niczym pan i władca świata- życie jest piękne- westchnął, udając rozmarzenie.
      Elena zmrużyła oczy i prychnęła cicho.
     - Czyli jednym słowem twoje życie to jedno wielkie kłamstwo- podsumowała z trudnym do przeoczenia chłodem w głosie- nie pomyślałeś, że kiedyś może nadejść czas, gdy trzeba będzie się spiąć i ustatkować? Że kiedyś twojemu ojcu może nie wystarczyć taki związek w zawieszeniu i zacznie ustalać ci datę ślubu? Nie sądzisz, że lepiej ożenić się z kimś, kogo się kocha? I pamiętaj, że nie pozostało ci wiele czasu, bo niedługo twój chłopięcy urok straci swoją moc i będziesz mógł polegać jedynie na wątpliwej inteligencji i zasobności portfela.
     Damon wbił w nią zaciekawione spojrzenie i zmrużył oczy w sposób, który wywołał u niej palpitacje serca. Postanowił zignorować wzmiankę o jego "chłopięcym uroku", choć niewątpliwie miał ochotę podręczyć ją tym niespodziewanym komplementem. W tej chwili interesowała go jednak inna kwestia.
    - A co z tobą?- spytał a widząc jej zaskoczone spojrzenie dodał- sprawiasz wrażenie bardzo obeznanej w kwestii uczuć, więc wnioskuję, że już znalazłaś swojego królewicza.
      Elena odwróciła wzrok i zapatrzyła się na powoli pustoszejący skwer zieleni przed nimi. Damon, tak jak ona wcześniej, cierpliwie czekał na odpowiedź. Ale czy w ogóle powinna mu jej udzielać? Jak miała z nim rozmawiać o jego bracie nie zdradzając kim on jest? I właściwie dlaczego miałaby to robić? Nie był ani jej przyjacielem, ani kochankiem, facetem czy materiałem na faceta też nie. Przeciwnie, był jedynie jej szefie i powinny łączy ich relacje czysto zawodowe. Znali się dopiero miesiąc a on i tak wiedział zdecydowanie za dużo na jej temat i gdyby tylko chciał, mógłby tą wiedzę niecnie wykorzystać. Z drugiej strony on sam właśnie zwierzył jej się, że jego związek to jedynie mistyfikacja, uknuta przez ojca na potrzeby poprawienia rodzinnego wizerunku, którą może zniszczyć wyjście na jaw jego licznych romansów. Miała więc w ręku całkiem niezłą broń przeciw niemu, prawda?
     - Królewicz... się ulotnił i to jakiś czas temu- odpowiedziała w końcu, z oporami, spuszczając głowę.
Damon z zaciekawieniem wbił w nią intensywne spojrzenie lazurowych tęczówek.
     - No a ten chłopaczyna, który przyszedł ostatnio do firmy, żeby pomóc ci z sukienką?- spytał. Od czasu, gdy zniknęli wtedy razem w łazience zastanawiał się, kim może być ten chłystek i jakie relacje ich łączą.
     - Matt? Mieszkamy razem, ale to tylko mój przyjaciel- Elena uśmiechnęła się ciepło na samo wspomnienie Donovana i choćby chciał, Damon nie mógł nie zauważyć, jak ten uśmiech rozświetlić jej twarz
- to znaczy kiedyś byliśmy razem, ale to  stare dzieje.
    - No to opowiadaj- wymruczał Damon niczym najedzony kocur- ja opowiedziałem ci o swoich perypetiach miłosnych- przypomniał.
Elena zmrużyła drapieżnie oczy.
    - Opowiedziałeś mi o swoim jednym związku- zaznaczyła- w dodatku udawanym.
    - Mogę ci też opowiedzieć o wszystkich moich romansach po kolei jeśli tylko tego chcesz- Damon pochylił się nad nią i sugestywnie (komicznie?) poruszył brwiami- ze wszystkimi szczegółami.
Elena postawiła dłoń na sztorc, jakby liczyła, że to powstrzyma go przed spełnieniem tej niewątpliwie przerażającej groźby.
    - Wolałabym jednak utrzymać tę pyszną, bajecznie drogą kolację w żołądku- odparła kąśliwie na co on  zaśmiał się z satysfakcją.
    - No to zacznij lepiej opowiadać, bo wiesz jak to jest z "zadufanymi w sobie dupkami". Jak już się rozgadają....- jego twarz rozjaśnił szelmowski uśmiech a Elena westchnęła ciężko. Czy ten cholerny troglodyta*** musiał być taki prymitywny i za każdym razem używać jej słów, jako broni?
    - Dobrze już dobrze- jęknęła z rezygnacją- kiedyś miałam najlepszego przyjaciela, Tylera. Jego ojciec był burmistrzem w mieście, z którego pochodzę a matka przyjaźniła się z moją mamą, więc znaliśmy się tak naprawdę od pieluch. Koledzy z podwórka zaczęli nawet w żartach nazywać nas parą, ale my zawsze byliśmy jak brat i siostra. Chodziliśmy za rękę, wspinaliśmy się po drzewach, bawiliśmy się w podchody, w berka, chowanego... Ja bawiłam się z nim samochodzikami, on ze mną lalkami. Zawsze był z niego łobuziak, ale dla mnie był najukochańszy na świecie. Na swój dziecinny sposób  pomógł mi przejść utratę rodziców i nawet uparł się, by pójść ze mną do szkoły w Mystick Falls zamiast wyjechać do Black Lagoon tak, jak to wcześniej zaplanowały nasze mamy. Bo widzisz, po śmierci rodziców moja ciotka postanowiła, że nie mogę jechać do obcego miejsca nawet, jeśli miałabym tam opiekę najlepszego przyjaciela. Tyler powiedział, że beze mnie nigdzie nie pojedzie, że nie zostawi mnie samej. Do Wielkiej Brytanii wyjechaliśmy dopiero mając niecałe jedenaście lat i to wtedy poznaliśmy Matta i Caroline- Elena nawet nie wiedziała, dlaczego mu to wszystko opowiada. Przecież to nawet nie miało nic wspólnego z wcześniejszym tematem ich rozmowy, więc może po prostu chciała się wygadać komuś niezależnemu, obiektywnemu? Jakby nie patrzeć bolało ją jak to się wszystko potoczyło.
    - Właściwie w tamtym okresie Matt i Caroline prawie się nie znali- ciągnęła- nawet wtedy nie śniłam, że tak się wszyscy ze sobą zaprzyjaźnimy. W nowej szkole wzbudzałam zainteresowanie i mała Caroline była o to koszmarnie zazdrosna. Często się ze mną kłóciła. Byłyśmy zupełnie różne: ona, słodka blondyneczka, która robiła wszystko, żeby skupić na sobie uwagę koleżanek i kolegów i ja, sarkastyczna chłopaczara, która nigdy niczego się nie bała i prawie zawsze się uśmiechała. W sumie nawet nie wiem jak to się stało, że polubiłyśmy się z Care, za to pamiętam jak to się stało, że zaczęłam się...hm... Przyjaźnić się z Mattem. Byliśmy w jednej klasie, siedzieliśmy w jednej ławce a on zawsze kłócił się o mnie z Tylerem, który postawił sobie chyba za punkt honoru mnie chronić. pewnego dnia nawet się o to pobili i wylądowali w kozie.
    Damon uśmiechnął się, wyobrażając sobie to wszystko. Fakt, że już jako urocza, nieśmiała jedenastolatka wzbudzała w osobnikach przeciwnej płci tak skrajne emocje niesamowicie go bawił. Gdy ta bójka miała miejsce on również był w Black Lagoon, ale jako siedemnastolatek nie interesował się zbytnio poczynaniami "maluchów" i teraz tego żałował, bo to musiał być niezapomniany widok.
     - Więc wszyscy się nienawidziliście, to już ustaliliśmy a potem co? Przełożyliście to na palącą namiętność i zaczęliście urządzać dzikie orgie?- nie mógł , no po prostu nie mógł powstrzymać tej małej złośliwości, za którą natychmiast oberwał po głowie od udającej oburzenie Eleny.
     - Bardzo zabawne- prychnęła, niby to obrażona wydymając wargi- No więc tak: Matt poprosił mnie, żebym została jego dziewczyną podczas zajęć z jazdy konnej. Gdy się zgodziłam zrzucił mnie z kucyka.
Damon wybuchnął śmiechem.
   "Tak, to musiała być wielka miłość"- pomyślał z rozbawieniem.
    - Mieliśmy po jedenaście lat, więc w sumie nie zachowywaliśmy się jak para w twoim rozumieniu tego słowa- kontynuowała dziewczyna, uśmiechając się ciepło do wspomnień- byliśmy przyjaciółmi, którzy często chodzili za rękę i bywali o siebie zazdrośni, ale wtedy jeszcze nie rozumieliśmy czym tak naprawdę jest związek. Wtedy jednak wszystko zaczęło się układać. Zaprzyjaźniłam się z Caroline i zyskałam pierwszą prawdziwą przyjaciółkę, Tyler i Matt również się polubili i w czwórkę zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu razem. Pozornie w ogóle do siebie nie pasowaliśmy, ale razem wyrabialiśmy niestworzone rzeczy.
    - Kumam. Zakumplowaliście się i ten Matt był twoją pierwszą miłością. Pierwszy pocałunek, pierwszy seks i te sprawy...
    - Czy u ciebie naprawdę wszystko sprowadza się do jednego?- Elena przewróciła oczami, kręcąc głową nad jego monotematycznością- tak, był moim pierwszym prawdziwym chłopakiem a z czasem łącząca nas namiętność i miłość przerodziła się w najpiękniejszą przyjaźń na świecie.
    - I wtedy poznałaś swojego królewicza?- starał się, naprawdę się starał, żeby w jego głosie nie słychać było rozbawienia, ale sądząc po minie Eleny nie bardzo mu to wyszło.
    - Nie wierzysz w prawdziwą miłość, co?- spytała, zagryzając dolną wargę.
    - Nie, ale chętnie słucham miłosnych historii tych, którzy wierzą- odparł rezolutnie, dając jej spojrzeniem znak, żeby kontynuowała.
    - Mój królewicz był dwa lata ode mnie starszy- wyznała jakiś czas później, zagłębiając się ponownie we wspomnieniach- poznaliśmy się na jednej imprezie w tym lasku za szkołą, gdy miałam niespełna szesnaście lat. Byłam odważna, lubiłam się popisywać, flirtować a po alkoholu stawałam się niezwykle rozrywkowa i zabawna, dlatego zawsze chętnie mnie zapraszano na te wszystkie mniej lub bardziej potajemne imprezy. Tego wieczoru byłam już nieźle wstawiona, gdy chciałam się napić prosto z beczki z piwem. Oparłam się o jej krawędź i stanęłam na rękach. Niestety straciłam równowagę. On mnie złapał i niemal siłą zaciągnął do pokoju. Caroline niczego nie zauważyła, bo w tym czasie zabawiała się ze swoim pierwszym chłopakiem, Kai'em Parkerem. Tyler i Matt mieli grypę, więc pozostał mi tylko mój tajemniczy wybawiciel. Był niezwykle przystojny a od tamtej chwili wpadaliśmy na siebie czasem na korytarzu, rozmawialiśmy... Dużo rozmawialiśmy. Często o nim myślałam, wiele nas łączyło. I nie mogłam nie zauważyć, że to bardzo drażni Matta. Wciąż bardzo mi na nim zależało, starałam się rozwiązywać konflikty, nie je wszczynać a on miotał się, był wściekły, czasem nawet wulgarny, arogancki.  A potem mój królewicz po raz pierwszy mnie pocałował i było już tylko gorzej. Matt nie odzywał się do mnie przez wiele dni a nasi przyjaciele nie wiedzieli, po czyjej stronie stanąć. Ten czas był dla mnie trudny. Gdy zbliżałam się do Matta, oddalałam się od Stefana i odwrotnie. Nie umiałam wybrać a tych kilka skradzionych chwil ze Stefanem... Nie umiałam się temu oprzeć, chociaż potem miałam wyrzuty sumienia.
    - Uuu przeleciał cię tuż pod nosem twojego chłopaka? To podłe- Damon zmarszczył nos udając obrzydzenie i oburzenie jednocześnie. Elena spiorunowała go wzrokiem.
    - Nie uprawialiśmy seksu- zaprotestowała ostro- nie w tamtym czasie. Ale Matt czuł, że coś mnie gryzie, chociaż starałam się, żeby niczego nie zauważył. Z czasem przestaliśmy zachowywać się jak para, coraz bardziej się od siebie oddalaliśmy, dużo się kłóciliśmy. Potrafiłam po nocach przeglądać nasze wspólne zdjęcia zastanawiając się, co takiego się zmieniło. Najgorzej było jednak wtedy, gdy trafili do jednej drużyny futbolowej i przestali się kłócić a zaczęli się kumplować. Mój królewicz całkowicie się wycofał, nabrał do mnie dystansu  i tylko czasami widziałam, jak obserwuje mnie, gdy myśli, że nikt nie patrzy. To wtedy zrozumiałam, że nie potrafię tak dłużej. Tamtego wieczoru, cztery miesiące po moim pierwszym spotkaniu z królewiczem, zerwałam z Mattem... A właściwie on ze mną. Siedzieliśmy na murku za szkołą, na którym po raz pierwszy się całowaliśmy. Oboje płakaliśmy, on po raz pierwszy od czasu, gdy jego ojciec umarł a matka wyjechała w świat z jakimś fagasem. Było mi strasznie przykro, ale potem wszystko się jakoś ułożyło. Odzyskałam zaufanie Matta i przeżyłam najpiękniejszy rok w moim życiu u boku faceta, którego naprawdę kochałam. A potem on wyjechał na studia i kontakt niestety się urwał. Nie potrafiliśmy być razem na odległość wiedząc, że nie zobaczymy się przez następne kilkanaście miesięcy i nie potrafiliśmy się przyjaźnić wiedząc, jak bardzo się kochamy. Potem flirtowałam z innymi facetami, miałam nawet romans z Alexem, dwudziestojednoletnim nauczycielem rysunku, ale łączyła mnie z nim jedynie przyjaźń, pewnego rodzaju fascynacja i pożądanie, nic więcej. Mogliśmy ze sobą rozmawiać godzinami i godzinami nie wychodzić z łóżka, wygłupiać się i kontemplować jego obrazy, ale to nie była miłość. Brakowało dreszczu ekscytacji, motyli w brzuchu, szczęścia i radości z każdego jego uśmiechu, pragnienia, by nieustannie go dotykać, by spędzać z nim czas, palącej tęsknoty, przeświadczenia, że mogłabym zrobić dla niego wszystko i mnóstwa innych, niepowtarzalnych emocji- na moment się rozmarzyła, ale mocniejszy podmuch jesiennego wiatru brutalnie przywrócił ją do rzeczywistości- po moim królewiczu już w nikim się nie zakochałam.
    Damon zmarszczył brwi. Czy ona naprawdę miała tak pokręcone życie towarzyskie?
    - Więc podsumowując: zdradziłaś swojego faceta ze starszym kolesiem, którego uznałaś za księcia z bajki, drugą połówkę pomarańczy, swego rycerza na białym koniu a potem i tak się rozstaliście, jak to często w realnym życiu bywa.
    Elena zazgrzytała zębami i spiorunowała szeroko uśmiechniętego Damon wzrokiem. Co ją naszło, żeby opowiadać mu tę historię? I jak on, pozbawiony kręgosłupa moralnego erotoman, śmiał tak ją spłycić?
    - Spokojnie, tylko żartowałem- Damon zadziwiająco łagodnym gestem odgarnął jej zbłąkany kosmyk włosów za ucho. Elena zadrżała, porażona tą niespodziewaną bliskością- powinnaś już nabrać do tego dystansu- wyszeptał jej wprost do ucha- minęły dwa lata.
   Elena spojrzała mu prosto w oczy uważnie, jakby szukała fałszu, nieszczerości. Po chwili odwróciła jednak wzrok i zapatrzyła się w przestrzeń. Wiedziała, że nie zrozumie. Kto nigdy nie przeżył tego co ona nie będzie w stanie nawet wyobrazić sobie, że istnieją emocję, których nie da się zaleczyć seksem i morzem alkoholu. Kto przez dwadzieścia pięć lat życia nie doświadczył miłości nie uwierzy w nią nagle nawet, gdyby nagle dostał nią po głowie.
   Dziewczyna westchnęła ciężko.
    - Jeśli się kogoś naprawdę bardzo mocno kocha to nie można tak po prostu przestać- wyszeptała i ukradkiem otarła pojedynczą łzę, spływającą po policzku.
    Siedzieli tak dłuższą chwilą, każde pogrążone we własnych myślach.
   Potem zgodnie ruszyli wzdłuż ścieżki i trwając w kojącym milczeniu dotarli pod drzwi jej apartamentu.
   Tego wieczoru Elena po raz pierwszy pożegnała go pocałunkiem w policzek, który wywołał w nim jakieś dziwne, nienazwane uczucia. Jeszcze długo po tym, jak zniknęła za drzwiami mieszkania stał przed budynkiem, opuszkami palców gładząc miejsce, które wciąż paliło i pulsowało na przemian, pamiętając niedawny dotyk jej warg. Wtedy, jak nigdy wcześniej zrozumiał, że musi ją zdobyć za wszelką cenę.
   Jego twarz wykrzywił drapieżny uśmiech.

* * * *
Drogi Pamiętniku, 
              Wczoraj  rozmawiałam z Damonem i to nie na byle jaki temat. Mówiliśmy o miłości, o związkach, o trudnych uczuciach. Opowiedziałam mu nawet o mojej relacji ze Stefanem, uwierzyć w to?! Ja sama się sobie dziwię, w końcu znam go zaledwie miesiąc a poza tym wiem jaki z niego krętacz, pieprzony uwodziciel, traktujący kobiety niczym swoje osobiste trofea, zdobyte w bojach. On jest łowcą, nie zadowala się łatwą zdobyczą, woli długotrwałe polowanie niż sukces bez wysiłku. No i jest koneserem piękna. O tak, naprawdę. Gdybyś tylko zobaczył, jak te wszystkie ślicznotki ślinią się na jego widok i w jaki sposób on prześlizguje po nich swoim wprawnym okiem, wybierając co bardziej interesujące okazy z tego bezmózgiego zoo... Jednak nawet teraz, gdy wiem już to wszystko nie potrafię odmówić mu wrodzonego wdzięku, czaru, który przyciąga kobiety jak płomień ćmy. On nie jest prostackim, namolnym napaleńcem, ma w sobie klasę, pewność siebie no i poczucie humoru, które zwala z nóg swoją bezczelnością i niesamowitą wręcz bystrością. Potrafi być irytujący, to prawda, ale jest też czarujący i szarmancki. W jego towarzystwie kobiety czują się jak najseksowniejsze istoty na świecie. Jego mroczny, drapieżny urok pochłania bez reszty, podobnie jak jego skomplikowana natura, łącząca w sobie tyle różnych sprzeczności. Nic więc dziwnego, że tak absorbuje otoczenie swoją osobą, przynajmniej takie wnioski wyciągnęłam z obiektywnej obserwacji. Nie od dzisiaj wiadomo, że kobiety bardziej kręcą złożeni, niebezpieczni faceci, tak zwani niegrzeczni chłopcy i choć nie podoba mi się to, potrafię to w pewien sposób zrozumieć i uszanować. Zastanawiam się tylko jak bardzo ślepym, naiwnym i pozbawionym godności i dumy trzeba być, by sądzić, że związek z kimś takim może wypalić? Rozumiem, że przyjemnie jest flirtować z kimś na twoim poziomie intelektualnym, z kimś, kto wie jak to robić, potrafi uwodzić słowem i spojrzeniem, ale żeby zaraz wskakiwać takiej osobie do łóżka? Ale idąc tym tropem rozumiem również, że seks to wspaniała sprawa, cudowne doświadczenie i niesamowita zabawa, ale żeby zaraz płaszczyć się przed takim facetem tylko dlatego, że przyprawił cię o wielokrotny orgazm? Może jestem uparta, wredna, złośliwa, ale gdy tylko spotykam mężczyzn, którym wydaje się, że żadna kobieta im się nie oprze ja potrafię sprawić, by w mig stracili pewność siebie udowadniając, że jednak istnieją dziewczyny, na które te ich tanie sztuczki zupełnie nie działają. Bawi mnie wykorzystywanie ich broni przeciwko im samym, to jak zwrot akcji w grze o sto osiemdziesiąt stopni. Zastanawiam się tylko, czy Damon należy do tych facetów, którzy dają się zapędzić w kozi róg.Właściwie to jestem prawie pewna, że nie, a przynajmniej że dotąd nie spotkał takiej dziewczyny, która opierałaby mu się na tyle długo, żeby to sprawdzić. 
Ale o czym to ja... A tak, Stefan. Gdy dzisiaj o nim mówiłam wróciły do mnie wszystkie emocje sprzed dwóch lat. Myślę, że one cały czas gdzieś tam były, tylko tłumiłam je w sobie, bo nie chciałam dłużej cierpieć i łudzić się, że kiedyś znów będziemy razem. Nie potrafię powiedzieć, co w związku z tym czuję, ale mogę ci wyznać co czułam, gdy opowiadałam o tym wszystkim Damonowi, jego bratu. To była jedna z najdziwniejszych rozmów, jakie odbyłam w swoim życiu a uwierz mi, mając taką rodzinkę i wychowując się z Tylerem, Mattem i Caroline stałam się ekspertem od niezwykłych przypadków. Nie wiem, czy Damon w ogóle zorientował się o kim mowa, raczej nie. Wygląda na to, że jego kontakt z bratem nie poprawił się od czasu, gdy ostatnim razem rozmawiałam ze Stefanem. Przez cały okres trwania naszego związku nie poznałam nikogo z jego rodziny a gdy pytałam o Damona Stefan zawsze powtarzał, że nie chciałabym spędzić w jego towarzystwie nawet dziesięciu minut i teraz wreszcie rozumiem dlaczego. Po raz pierwszy też zmierzyłam się z prawdą. Caroline mnie o to oskarżyła  a ja nie chciałam przyjąć tego do wiadomości aż do teraz, ale wreszcie muszę to przyznać: zależało mi na tej pracy tylko dlatego, że liczyłam, że dzięki temu znów w pewien sposób będę blisko Stefana a może nawet znów się spotkamy i będzie tak jak dawniej. Może to żałosne, ale nie potrafię się odkochać z dnia na dzień a nawet z roku na rok. Chciałabym, żeby to wszystko było takie proste, żebym potrafiła raz na zawsze zamknąć ten rozdział, ale to dla mnie za trudne. 
Myślę, że nawet gdy już ponownie będę gotowa na miłość, nawet gdy wyjdę za mąż, urodzę dzieci i ułożę sobie życie Stefan Salvatore zawsze będzie zajmował jakąś część mojego serca. Może już nie naczelną część, ale zawsze będzie ze mną obecny. Już zawsze będę się zastanawiała "Co by było, gdyby..." i zawsze będę pamiętać, że to on jako pierwszy zaskarbił sobie moją miłość. Owszem, Matta też kochałam, nadal kocham, jednak to ze Stefanem łączyły mnie wspólne sympatie i antypatie i miłość tak głęboka, że nie pokonały jej nawet upływ czasu, tęsknota, ból, jaki mi zadał  i długotrwała rozłąka. Bez niego czuję się niekompletna i zastanawiam się, czy Caroline odczuwa to samo w związku z Tylerem... Chociaż właściwie nie powinnam tych dwóch spraw porównywać. Ja jestem w uprzywilejowanej pozycji, bo wiem, że mnie Stefan kochał równie mocno jak ja jego, a ją Tyler z całą bezczelną świadomością  zdradzał i oszukiwał. Ale czy to cokolwiek zmienia w miłości i w natężeniu bólu, jaki w związku z tym odczuwamy? 
Ja już do tego przywykłam i starałam się znaleźć ukojenie w innych ramionach, w innych pocałunkach i w innych gestach, ale wiem, że przez to jeszcze bardziej raniłam nie tylko siebie, ale również Matta. Potrafił mi wybaczyć, że z nim zerwałam, potrafił mnie kochać i być przyjacielem pomimo tego, że wybrałam Stefana zamiast niego dopóki byłam z nim szczęśliwa, ale kiedyś po pijaku wyznał mi, że świadomość, że wolę zabawiać się z facetami, którzy na mnie nie zasługują niż do niego wrócić go boli. Nigdy nie powiedziałam o tym Caroline, bo ona i bez tego uważa, że Matt wciąż jest we mnie śmiertelnie zakochany, ale od czasu tej pamiętnej rozmowy wolałam nie opowiadać przyjaciołom o tych moich "podbojach". 

P.S Czy wspominałam już, że strasznie brakuje mi Stefana?


           Elena z wyrazem zastanowienia na twarzy possała końcówkę długopisu i odłożyła oprawiony w skórę  pamiętnik na parapet, na którym obecnie siedziała, wystawiając bose stopy do jesiennego słońca. Jeszcze gdy była małą dziewczynką rodzice wielokrotnie powtarzali jej, że to niebezpieczne, że wystarczy jeden nieostrożny ruch i może wypaść z okna, ale  przed śmiercią nie udało im się wyperswadować jej tego nawyku. Ba, nawet Stefanowi się nie udało i w końcu sam zaczął praktykować z nią tą niebezpieczną zabawę. 
Znowu ty, Stefanie, pomyślała, czy już zawsze wszystko będzie mi o tobie przypominać? 
Ponownie zatraciła się we wspomnieniach, tych, które najczęściej odtwarzała. To było wspomnienie najlepszego wieczoru w jej życiu a w każdym razie jednego z najlepszych. 


           Siedzieli na dachu budynku Black Lagoon, w ogrodzie różanym prowadzonym przez nauczycielkę fizyki, panią Collins. Gdy cała szkoła zapadała w sen Elena przychodziła tu, by pomyśleć i się rozluźnić. Stefan doskonale o tym wiedział i wybrał świetny moment, by ją tu zaprosić. Nad nimi świecił księżyc w pełni i mnóstwo gwiazd, przypominających miliony malutkich światów, które zbiegły się tu by posłuchać cichej, spokojnej ballady, płynącej spod palców Stefana, uderzającego w struny akustycznej gitary z dużą wrażliwością. 
         I wtedy zaczął śpiewać. Nie fałszował, tyle mogła powiedzieć po pierwszej wstępnej analizie, a chociaż  nie był światowej sławy muzykiem ani wokalistą o niesamowitym talencie to i tak w oczach Eleny stanęły łzy.


Hey baby
 Come and I'll tell you 
How you've  stolen my dreams. 
You're haunting me every night
 and whenever I close my eyes. 
Hey angel 
Spread your wings 
Wrap me 
Protect from the cold.
 You're the heavenly creature, 
Which I wish have always around. 


      Jego zielone oczy błyszczały szczęściem, patrzyły tylko na nią jak gdyby ujrzały najpiękniejszą kobietę na ziemi... Lub, tak jak głosiły słowa piosenki, niebańską istotę. 
    Stefan mocniej i z większą energią uderzył w  struny, przechodząc do refrenu.

Fly to the stars 
Look for confirmation 
it was destiny. 
Freeze time, 
To remember all the beautiful moments. 
Let's give  this force up
which draws us to each other. 
This magic inside of us 
Beats own rhythm.
 Playing the melody in our hearts
  quiet whispering "I love you darling, I love you"  


         To było ciche wyznanie i z chwilą, gdy Stefan je wyśpiewał Elena uświadomiła sobie jego moc. Nigdy dotąd nie deklarowali swoich uczuć tak bezpośrednio, chociaż już od pierwszej chwili, gdy go ujrzała wiedziała, że to jest właśnie to, na co czekała ponad szesnaście lat. Z oczami błyszczącymi z emocji i od wciąż napływających łez i szerokim uśmiechem na ustach musiała sprawiać wrażenie obłąkanej, ale w tej chwili zupełnie ją to nie interesowało. Jedynym, na czym potrafiła skupić uwagę był ten melodyjny, kojący głos, który w pięknych metaforach wyjaśniał, ile dla niego znaczy. 

Hey darling, 
Until now, I didn't know, 
that one person Can change the world. 
Hey sweetheart, 
you are my salvation. 
Following your light,
 
I"ll never lose my way. 
Just one your look 
And this earth becomes heaven. 


         Zadrżała z emocji po raz kolejny, gdy jej szesnastoletnie serce ścisnęło się w sposób, którego nie potrafiła sprecyzować. Nie wiedziała, że w drugiej osobie można znaleźć tak wiele superlatyw, że w tak młodych umysłach i duszach może kłębić się tyle niezbadanych, głębokich uczuć. Nigdy nie lubiła dramatu Shakespeare'a pod tytułem "Romeo i Julia", uważała go za płytki  a samą koncepcję nastoletniej miłości aż po grób od pierwszego wejrzenia, która mimo, że trwała ledwie kilka dni była silna i szczera,  za śmieszną, teraz jednak zrozumiała dlaczego nie potrafiła wcześniej odnaleźć sensu, płynącego z tej tragicznie zakończonej historii. Nie umiała tego docenić, póki sama nie poczuła tych emocji, póki sama nie doświadczyła palącego od środka pragnienia, by kochać i być kochaną. 
       Tymczasem Stefan uśmiechnął się pod nosem, jak gdyby doskonale zdawał sobie sprawę co czym dziewczyna myśli i ponownie przeszedł do refrenu. Elena nie miała wątpliwości, że wkłada całe swe serce w każde wyśpiewane słowo.
Fly to the stars 
Look for confirmation 
it was destiny. 
Freeze  time, 
To remember all the beautiful moments. 
Let's give up this force
 which draws us to each other.. 
This magic inside of us 
Beats own rhythm. 
Playing the melody in our hearts
 quiet whispering:
"You're everything, 
You're everything to me".   


         Jeszcze nie skończył śpiewać, gdy Elena rzuciła mu się na szyję, mocząc jego koszulę łzami. Przytulił ją do siebie z całych sił jak gdyby była jego największym skarbem, ale wtedy ona odsunęła go od siebie na odległość ramienia, spojrzała prosto w oczy swymi roziskrzonymi niczym tysiące gwiazd oczami i ponownie przyciągnęła do siebie w krótkim, lecz pełnym uczucia pocałunku, po czym ponownie spojrzała mu prosto w oczy.
       - Kocham cię Stefan- szepnęła z mocą , dobitnie- tak bardzo, bardzo cię kocham....
Stefan nie odpowiedział, bo jego gardło ścisnęło się ze wzruszenia, jednak jego oczy mówiły wszystko, błyszczały miłością i szczęściem... i czymś jeszcze, nieopisanym, wszechogarniającym pożądaniem. Nim się obejrzeli ich usta ponownie złączyły się w pocałunku, pełnym namiętności i pasji. Stefan ostrożnie odłożył gitarę na ziemię i wstał, ciągnąc Elenę za sobą. Nie miała pojęcia dokąd ją prowadzi dopóki nie opadli razem na sztuczną trawę za krzakiem róży, jednym z wielu wyhodowanych przez panią Collins.
       Wolno, niespiesznie pozbywali się swoich ubrań, wciąż scaleni w pocałunku swego życia. Stefan wplótł palce w jej jedwabiste włosy, masował skórę głowy, wprawiając jej całe ciało w drżenie. Po chwili zszedł z pocałunkami niżej, na jej szyję, obojczyk, biust i płaski brzuszek, wywołując jej niemal natychmiastową reakcję. Wplotła palce w jego jasne włosy i ciągnęła za nie ilekroć jej ciało przeszedł dreszcz rozkoszy, a gdy wreszcie jego usta dotarły tam, gdzie akurat najbardziej go pragnęła jęknęła cicho, zagryzając wargi.
        Stefan okazał się czułym i wyrafinowanym kochankiem. Z niczym się nie spieszył i bardzo dbał, by było jej dobrze. Każdy jego ruch wydawał się skrupulatnie przemyślany, ale przez to nie mniej wspaniały. Ostrożnie, bez pośpiechu wsunął w  nią język, rozkoszując się jej smakiem i zapachem. Instynktownie wypchnęła biodra na jego spotkanie, ale przytrzymał je w miejscu stanowczym gestem i wciąż w tym samym tempie i natężeniu pocierał nosem jej nabrzmiały guziczek i drażnił językiem jej wewnętrzne ścianki. Próbowała stłumić w sobie jęki przyjemności, ale co jakiś czas wzdychała w zachwycie, pomstując jego imię tak seksownym, namiętnym głosem, że z ledwością powstrzymywał się przed ulegnięciem swoim najdzikszym instynktom. Pierwszy raz byli tak blisko i chciał, żeby oboje zapamiętali tę chwilę do końca swego życia, chciał, by trwało to wieczność, by było idealnie. Gdy w końcu Elena krzyknęła a jej mięśnie zacisnęły się intensywnie, systematycznie, na jego odrobinę zdrętwiałym języku nie potrafił się nie uśmiechnąć.  
          Elena z ledwością na niego spojrzała, wyczerpana niedawnym orgazmem, który wstrząsnął jej egzystencją, ale i ona nie potrafiła powstrzymać uśmiechu na widok jego ewidentnie uszczęśliwionej twarzy. Dawanie jej przyjemności widocznie sprawiło mu mnóstwo frajdy, ale nie mogła pozwolić, żeby to była jednostronna transakcja. Już zdołała odzyskać rezon i uśmiechnęła się zawadiacko, zrzucając z siebie niczego niespodziewającego się Stefana. Przez chwilę wydawał się zaskoczony, ale zaraz skupił się tylko na niesamowitych doznaniach, które zapewniały mu jej usta, prześlizgujące się po jego ciele i paznokcie, delikatnie drapiące jego twardą jak skała klatkę piersiową z góry na dół. Pocałunkami torowała sobie drogę w dół umięśnionego brzucha, a gdy w końcu dotarła do jego męskości chłopak wydał z siebie zduszony syk.  Jego członek był duży, lśniący, idealny. Elena uśmiechnęła się pod nosem i przejechała językiem przez całą jego długość po czym delikatnie possała końcówkę, stopniując przyjemność, którą pragnęła mu zapewnić. Stefan poruszył biodrami niespokojnie i zacisnął zęby, wplatając palce w jej jedwabiste włosy. Jęknął, gdy włożyła go w całości do ust i zaczęła powoli poruszać językiem, chuchając i ssąc jego nabrzmiałą męskość, dopóki nie wstrząsnęły nim pierwsze spazmy orgazmu. Wystrzelił w jej gardło potężną dawką intymnego soku a ona, niezrażona, przełknęła wszytko, jednocześnie wciąż delikatnie ssąc jego członka pragnąc, by jak najszybciej przywrócić go do stanu pełnej gotowości. Stefan nie wytrzymał tego długo i jednym ruchem przewrócił ją na plecy po czym wszedł w nią i natychmiast zaczął się poruszać. Oboje wydali z siebie serię nieartykułowanych odgłosów. Nigdy dotąd nie byli tak blisko, to było coś niesamowitego. Przepłynęła przez nich czysta energia, rozkosz wynikająca z bezgranicznej miłości i pragnienie, by już zawsze stanowić jeden organizm. Szybko odnaleźli wspólny rytm, rozpoczynając długą podróż do krainy wiecznej szczęśliwości. Każdy jego ruch Elena nagradzała jękiem, jej ciało płonęło od nagromadzonego napięcia i przyjemności, którą jej dawał. Błagała go, żeby przyspieszył, ale on ignorował to zupełnie pragnąc, by ta chwila trwała jak najdłużej. Stały rytm i odpowiednie natężenie pieszczot na jej łechtaczce zrobiły jednak swoje i po chwili oboje odpłynęli na fali orgazmu, kolejnego tej nocy. Ona krzyczała, gdy jej mięśnie zaciskały się z niesamowitą siłą na jego potężnym członku a on wystrzelił w nią kolejną dawką nasienia,  dysząc ciężko wprost w jej rozchylone z rozkoszy usta. Wykonał jeszcze kilka pchnięć, powoli wytracając energię i nie kończąc połączenia z jej ciałem pocałował ją mocno i długo, z niezwykłą czułością. 
     Elena nie była dziewicą, mając lat piętnaście uprawiała seks z Mattem w najróżniejszych miejscach i pozycjach, jednak to, co wydarzyło się przed chwilą odczuwała jako swój pierwszy raz. Jedyna różnica polegała na tym, że tu nie czuła bólu, lecz przeszywającą przyjemność. Ledwie docierało do niej cokolwiek, choćby to, że się nie zabezpieczyli. To była jedna z najdzikszych, najbardziej niesamowitych nocy w jej życiu i pragnęła, by trwała jak najdłużej. Szczęśliwi i w końcu spełnieni usnęli w swoich ramionach.


      Elena zamrugała powiekami, wracając do rzeczywistości. To wszystko miało miejsce niemal trzy lata temu, ale do tej pory pamiętała, że gdy w końcu zorientowali się w swojej bezmyślności była przerażona. Pamiętała też, że od tamtej pory Stefan bez przerwy powtarzał, jak bardzo ją kocha i że gdyby nawet zaszła w ciążę zaopiekowałby się nią i ich dzieckiem i to ją uspokoiło na tyle, że przestała z niecierpliwością wyczekiwać kolejnej miesiączki (która ostatecznie się pojawiła).
      Stefan Salvatore był inny, niż faceci w jego wieku, zdecydowanie dojrzalszy i bardziej odpowiedzialny i nie rzucał słów na wiatr. Wiedziała, że wspierałby ją w każdej sytuacji, nawet jeśli żadne z nich nie było jeszcze gotowe na rodzicielstwo.
     Od tamtej pory jednak zawsze dbali o to, żeby więcej nie musieli się tym przejmować.




-------------------------------------------------------------------
* Trochę przerobiłam tekst Rose z "Akademii Wampirów", który kiedyś dziewczyna wypowiedziała pod adresem Mii (kto czytał ten z pewnością pamięta tą scenę ^^)
** Niby takie nic, ale cieszy ^^ Ciekawi mnie, czy zrozumiecie dlaczego ;P
*** Troglodyta- jeśli ktoś nie wie ( a myślę, że znajdzie się kilka takich osób, bo to wcale nie takie oczywiste) tu w znaczeniu jaskiniowca, osoby po prostu prymitywnej. 

Scena rozmowy o uczuciach między Damonem a Eleną nie podoba mi się. Jest jakaś taka sztuczna, nienaturalna, ale w sumie nie wiedziałam jak inaczej to rozwiązać. A właściwie to chciałam ją wstawić dużo później, kiedy ich rozmowy od serca będą bardziej na miejscu, ale tu jakoś mi pasowała i tak wyszło, że w końcu ją napisałam... Nawaliłam, bo wstawiłam tam prawie same dialogi ;/
-----------------------------------------------------------------------------
     Chciałam też jeszcze zaznaczyć, że piosenkę pisałam i tłumaczyłam samodzielnie i wiem, że nie jest najlepsza a w tym pośpiechu mogłam coś pokręcić, za co z góry przepraszam. Zawsze mogłam zaczerpnąć trochę z twórczości  innych piosenkarzy, jednak uznałam, że to nie w porządku zwłaszcza, że to miała być piosenka napisana samodzielnie przez Stefana, a nie cover. 
Jeśli ktoś z was nie zna angielskiego, polską wersję tego "utworu" mogę zawsze umieścić w nowej zakładce, ale nie wiem czy coś takiego będzie was interesować.